środa, 9 kwietnia 2014

Capitolo 1: O mnie

Pierwsza dygresja następnego dnia: 
Nie mogę wejść do klasy, wejście tarasuje tłum zaślinionych homo sapiens sapiens, które dopiero po dłuższej chwili interpretuję jako uczennice liceum Y. Stoją, wzdychają, ślina leci im z pysków... znaczy, z ust. Oczy im błyszczą jak w gorączce, oddechy mają lepkie i drżące. Rozpychają się tyłkami, a niektóre łokciami. 
Widzę wszystkie gatunki: grube, chude i w sam raz, małe, duże i w rozmiarze uniwersalnym. Nie brakuje szkolnych bitches, od których lepiej było trzymać się z daleka, jeśli nie miało się ochoty nosić do szkoły karabinu maszynowego i kompletu noży. Oczywiście Klub Pań Nieśmiałych również stoi, ale dziś wcale nie wyglądają wcale tak nieśmiało, jak zawsze.
Hm. Cudownie, samice homo sapiens sapiens znalazły się w rui. 
Szkoda, że nie zabrałam popcornu, widowisko zapowiadało się całkiem niezłe. 
Obiektem powszechnego uwielbienia był Remo, stojący nonszalancko na środku klasy. Nie miałam pojęcia, dlaczego jeszcze nie dał nogi, chociażby przez okno. Ja nie byłam nim, ale gdybym jednak znalazła się na jego miejscu, wolałabym złamać sobie obie nogi, wyskakując przez okno, aby tylko uciec z tego hormonalnego piekła. Cóż, może trochę żałowałabym tych pięknych nóg - byłam pewna, że są równie idealne, jak cały samiec alfa się prezentował. Przypominał Dawida dłuta Michała Anioła, kiedy tak stał nieporuszony pośród ogólnego chaosu.
Może po prostu nie było to dla niego nic nowego. To znaczy, z taką twarzą i ciałem... 
Zastanawiałam się, czy przypadkiem gdzieś na tablicy nie napisano, że ogłaszają ten dzień ,,Dniem Podziwiania Samców Alfa, Czyli Braci Mertier". Wydawało mi się, że kadra nauczycielska czuła się w obowiązku czegoś ich nauczyć, ale co ja tam wiem? Byłam tylko jedną z tych maluczkich. 
Nie bardzo wiedząc, co ze sobą zrobić, skierowałam kroki ku tablicy z ogłoszeniami, zastanawiając się, czy rzeczywiście coś mnie ominęło. Upał nadal dopisywał, więc nie pogniewałabym się, gdybym zobaczyła informację o zwolnieniu wszystkich uczniów z zajęć tego dnia. Mogłabym pójść do domu, wziąć zimny prysznic i zjeść arbuza... O, to był doskonały plan. A szczególnie jego ostatni punkt. Myśl o słodkim, chłodnym miąższu wprawiła mnie w doskonały nastrój. 
Tablica z ogłoszeniami nie zawierała żadnych nowych ogłoszeń. 
Damn it. 
No dobrze, może nikt jeszcze nie zadecydował, ale w klasie, w której miałam zacząć lekcje, odbywał się taniec godowy samic, a ja nie zamierzałam dołączać. Może powinnam poczekać? Kto jednak był w stanie okiełznać te wszystkie dziewczyny? Wyglądały na zdesperowane. 
Z westchnieniem wróciłam na górę, zastanawiając się, czy to możliwe, by w ciągu kilku minut sytuacja uległa drastycznej zmianie. 
I owszem, uległa. Dwie minuty przed dzwonkiem, a w środku znajdowali się tylko ci, co powinni. Remo i Nino siedzieli wyprostowani w pierwszym rzędzie, odwróceni do siebie twarzami. Rozmawiali przyciszonymi głosami w swoim ojczystym języku, toteż nikt ich nie rozumiał... oprócz mojego słownika, który zdążyłam zapakować do torby dziś rano. 
Postanowiłam, że będę kreatywna. I pomocna. I przygotowana.
Chociaż siedziałam na drugim końcu pomieszczenia. 
Rachunek prawdopodobieństwa podsłuchania rozmowy bez pomocy urządzeń podsłuchujących był równy zeru. 
... Damn it. 
Cicho zajęłam miejsce, nie zwracając na siebie niczyjej uwagi. 
Ran Kanzaki melduje zwartość i gotowość do rozpoczęcia kolejnego nudnego dnia.

Każdy ma swoją historię. Nie każdej warto wysłuchać, ale skoro już zagłębiamy się w moją, to mogę zacząć od początku.
Urodziłam się trochę ponad siedemnaście lat temu w środku mroźnej zimy. Prawie jak prezent gwiazdkowy. Ale to nie na mnie czekali moi rodzice, ale na mojego brata, który urodził się jedenaście miesięcy później. Syn to zawsze błogosławieństwo dla domu, córka to kolejna gęba do wykarmienia do czasu, aż zostanie wydana za mąż. Albo wyjdzie jak najszybciej na swoje, jak niejednokrotnie planowałam. 
Mój młodszy braciszek był wrzodem na tyłku, ale ogólnie nie żyło mi się źle. Mój braciszek był kontrolowany dwadzieścia cztery godziny na dobę, podczas gdy ja mogłam robić, co mi się żywnie podobało. Niezliczoną ilość razy wracałam do domu ze zdartymi łokciami i kolanami, splatanymi włosami i siniakami na ciele. Wspinałam się na drzewa, ścigałam z chłopakami z sąsiedztwa i grałam z nimi w piłkę. Cóż, dość powiedzieć, że dziewczynki w nienagannych sukienkach, bawiące się laleczkami i zestawami do herbatki, nie podzielały moich pasji. 
Nigdy nie mogłam się z nimi porozumieć. 
A potem wszyscy zaczęli dorastać i zostałam odsunięta od świata młodych chłopaków, którzy przebywanie w towarzystwie dziewczyny uważali za wstyd. Nagle znalazłam się całkiem sama. Moją ostatnią deską ratunku był jakże kochany braciszek, ale próba wejścia z nim w interakcję przypominała walenie głową o ścianę. Był rozpieszczony i przyzwyczajony do tego, że wszystko działo się po jego myśli. 
Nie byłam beznadziejnym przypadkiem. Nie wytykano mnie palcami, nie przyczepiano mi żadnej mentalnej plakietki. Potrafiłam śmiać się razem z koleżankami z klasy. Nie uważano mnie za kompletnego odludka czy wariatkę. Moje oceny były przeciętne.
Cóż, byłam nijaka, to chyba dobre słowo. Właściwie nigdy nie uzewnętrzniałam się ze swoimi myślami i próbowałam dostosować się do otoczenia. Gdyby inni ludzie poznali moje myśli, pewnie otworzyliby szeroko oczy ze zdumienia i jednak uznali za wariatkę. Nie przystawałam do nich. Ani trochę. 
Świat dziewczyn w najmniejszym stopniu mnie nie interesował. Irytowały mnie prowadzone przez nie długie, intymne rozmowy w metrze czy autobusie, przeważnie przez komórkę. Nikt nie chciał tego słuchać, serio. Aż słabo mi się robiło, kiedy zaczynało się publiczne obsmarowywanie. Te incydenty nauczyły mnie o fałszywości ludzi więcej, niż sama chciałam. 
Przez bardzo długi czas nie interesowali mnie też chłopcy. Ot, zgraja głośnych i w większości irytujących przedstawicieli płci brzydkiej. Wystarczyło, bym przekroczyła próg własnego domu, by przekonać się, co za ziółka mogą wyrosnąć z każdego egzemplarza. Obiekt mojej niechęci numer jeden często przesiadywał na kanapie we wspólnym pokoju, miał zęby i palce pożółkłe od palenia zbyt dużej ilości papierosów i niemal codziennie był zaopatrzony w batalion puszek z piwem, które rzucał, gdzie popadło. Nie lubił się myć, więc brał kąpiel dopiero wtedy, kiedy sytuacja była kryzysowa. Nie miałam pojęcia, jak matka z nim wytrzymuje. 
Obiekt numer dwa był rozpieszczonym bachorem, który traktował mnie niczym natrętną muchę. Wyglądał bardziej kobieco ode mnie, co uważał za wielkie zwycięstwo nad prawem natury. Nienaganną sylwetkę zawdzięczał niezliczonym dietom i jeszcze nie zdarzyło się, by nie nazwał mnie tłustą świnią, kiedy rano wchodziłam do kuchni. 
Cóż, żyjąc zgodnie z nadanym mi przydomkiem, wchłaniałam chyba z pięć razy więcej kalorii, co on. Spalałam je jednak równie szybko, ponieważ uwielbiałam aktywnie spędzać wolny czas, a w grach zespołowych nie miałam sobie równych. Kiedy na zajęciach fizycznych większość dziewczyn martwiła się o swoje paznokcie, ja biegałam po boisku z zaczerwienionymi policzkami, kosmykami włosów przyklejonymi do twarzy i mokrą koszulką.
W tych momentach byłam wolna. Nie musiałam o niczym myśleć, nie musiałam udawać nikogo innego, nie musiałam także myśleć o nikim innym. To było prawdziwe wyzwolenie. I naprawdę nie chciałam wiedzieć, jak w tych momentach postrzegają mnie inni.

Otrząsnęłam się z myśli o sobie.
Znowu odwiedziła nas nasza wspaniała opiekunka. Na jej twarzy malowała się ekscytacja, na ustach gościł uśmiech. W rękach trzymała podejrzany plik kartek. 
To nie wróżyło niczego dobrego. 
Zaczęła od przywitania nowych studentów, co doprowadziło do zupełnie niepotrzebnego zamieszania. Nagle wszyscy inni też chcieli się z nimi formalnie przywitać. Ktoś zauważył, że jeszcze się nie przedstawiliśmy, na co wszyscy rzucili się w kierunku pierwszego rzędu. 
Zostałam się tylko ja, kwitując całą tę sytuację zrezygnowanym westchnieniem. Opierając podbródek na dłoni, spojrzałam za okno. Na boisku przed szkołą grupa chłopców zaczynała rozgrzewkę przed ćwiczeniami fizycznymi. Na szczęście dziś nie było aż tak gorąco, jak wczoraj, więc zapewne nie usmażą się jak na patelni, ale pewnie nieźle się opalą. 
Jak to mówią, ruch to zdrowie. No i wysmażony naskórek, kiedy biegasz w tak mocnym słońcu. 
Nagle padł na mnie długi cień. Leniwie wróciłam wzrokiem do środka klasy, zastanawiając się, co ludzie znów wymyślili. Tymczasem nade mną stała nauczycielka. 
- Ty również powinnaś się przywitać, Ran-kun. 
Nie zmieniając znudzonej pozy, odparłam bez zaangażowania:
- Uch-huh. Może kiedyś. 
Sensei położyła przede mną kartkę, którą wyjęła z trzymanego pliku, i pogroziła mi palcem. 
- Pamiętaj, żeby ich nie urazić, dobrze? To naprawdę ważni goście. Tymczasem zapoznaj się z formularzem i daj do podpisania rodzicom po powrocie do domu. Nie przyjmuję odpowiedzi odmownej!
Że co znowu? 
Nauczycielka oddaliła się, by po chwili zacząć rozdawać formularze na prawo i lewo niezbyt zainteresowanym ludziom, którzy wisieli nad braćmi Mertier i wpatrywali się w nich z uwielbieniem. Kilku sekund później jednak szum stał się głośniejszy, kiedy ludzie zaczęli zapoznawać się z treścią kartek. 
Spojrzałam więc na swoją. Wielkimi literami na górze wytłuszczone było: WYCIECZKA INTEGRACYJNA. 
Cudownie. Po prostu... Uch. Nienawidziłam tych mini wypadów integracyjnych. Nie były ekscytujące. Nie były nawet przyjemne. A najlepsze było to, że nawet nie były integracyjne! Nazwa była jedną wielką ściemą, która dawała nauczycielom pretekst do tego, by wybrać się za friko do gorących źródeł czy nad morze. My, uczniowie, musieliśmy ściskać się w małych pomieszczeniach, biorąc udział w najgorszych rozrywkach, takich jak opowiadanie sobie nawzajem różnych historii. 
Podczas podobnej ,,integracji" ludzie dobrze się poznawali, o tak. Bo ten, kto jest cool, opowiada historie niczym Szeherezada, a ten, kto jest nudziarzem, siedzi cicho w kącie.
Yeah, right.
Tym razem mieliśmy pokazać nasze umiejętności integracyjne ważnym personom z Wielkiego Świata. Cudownie. Już się cieszyłam.
Czytałam jednak dalej, ciekawa, gdzie tym razem planują nas wysłać. Nasza szkoła nigdy nie wybierała na wycieczki integracyjne najbardziej popularnych regionów, bo nie było takiej potrzeby. I funduszy. 
Nagle moje oczy rozszerzyły się ze zdumienia. W kolorowej ramce podano miejsce docelowe, którym okazała się legendarna Okinawa! Okinawa z czystą wodą, pięknymi plażami i idealną temperaturą! Ile to już razy przeglądałam ulotki o tym miejscu, zdecydowana spędzić tam wakacje? Jedyną przeszkodą były fundusze, które nadal zbierałam do skrytki pod panelem podłogi w moim pokoju.
A tu wystarczyło, by przyjechali ważni goście, by szkoła sama mnie tam wysłała!
MUSIAŁAM zdobyć ten podpis. Mój formularz musiał się jutro znaleźć na biurku nauczycielki!

Kiedy wróciłam do domu, na szczęście udało mi się złapać jedynie moją matkę. Gotowała obiad, ale udało mi się ją przekonać, że złożenie podpisu nie zajmie jej dużo czasu, a ja nie będę nad nią stać i znowu będzie miała kuchnię tylko dla siebie. To ją przekonało. 
Udało mi się spakować formularz do plecaka, zanim wrócił brat. Matka oczywiście zdążyła zapomnieć o tym, że cokolwiek podsuwałam jej pod nos, toteż uniknęłam wysłuchiwania niepotrzebnych komentarzy. Trzeba wam bowiem wiedzieć, że moja matka przestaje istnieć dla świata, kiedy piecze czy gotuje. A kiedy w końcu zasiada do stołu, jej pamięć jakby się resetuje i wszystko to, co zdarzyło się między momentem, kiedy weszła do kuchni i tym, kiedy z niej wyszła, przestaje mieć jakiekolwiek znaczenie. 
Po raz pierwszy w życiu cieszyłam się na wycieczkę szkolną. Integracyjną. 
Musiałam chyba podziękować braciom Mertier za zaszczycenie naszej szkoły swoją obecnością. W końcu dzięki nim miałam wylądować na wyspie z moich marzeń!
Tej nocy śniłam o ciepłym piasku pod stopami i szumie krystalicznych wód oceanu.

***Od aŁtorki
Uch, nienawidzę pisać, kiedy rodzinka prawie stoi nade mną. Ciągle ktoś wchodzi i wychodzi z mojego pokoju, ktoś coś do mnie mówi z drugiego końca domu... Drzwi oczywiście nawet nie pofatygują się zamknąć, a jest strasznie zimno. Jednak co z myśli, to z serca, więc rozdział 1 skończyłam i już będę leciała dalej. Na pewno nie dzisiaj, ale jakoś w najbliższym czasie. 
A presto!       

7 komentarzy:

  1. osz ty, miałaś racje wczoraj. A ja Ci nie chciałam wierzyć, że przed tym jak odpowiem na komenta bedzie nowy rozdział u ciebie! Ale jest i już od drugiego zdania człowiekowi na ustach pojawia sie ogromny banan! XD
    mam wrażenie, ze nasza główna bohaterka to taka obojętna dziewczyna. mówie obojętna w sensie ze nie pcha sie tak jak to "stado rozwścieczonych fanek", nie rozpycha sie tyłkiem ani łokciem ;) ale nie wiem, zobaczymy jaka ona tam bedzie! Jej analiza sytuacji jest wspaniała! ten fragment o rodzajach dziewcząt torujących wejście do klasy jest... niesamowicie humorystyczne :D poza tym, bardzo mi sie podoba ten fragment o karabinie maszynowym i komplecie noży :D i klub pań nieśmiałych <3 Cudowne!
    co do samego Remo - czuje ze on to taki bedzie no wiesz... ze bedzie sie dziewczynom pokazywał, wysyłał im buziaki, mrugał oczkami... xD jeszcze brakuje do tego rozdawania autografów! xD
    hah! ja tam za arbuzami mega nie przepadam, ale fakt ze w upalny dzien to bym go zjadła xD ale niestety plan głównej bohaterki kopnął w kalendarz nawet zanim udało mu sie dotrwać do momentu jego ewentualnego powołania... xD
    Ran Kanzaki! Lubię to imie! Bardzo mi się podoba! :) ciekawa jestem co tam bedzie dalej hi hi!
    Historia Ran. Nie wiem czemu troszeczke mi przypomina historie tej dziewczyny z omoshiroi. w sensie ze tez taka chłopczyca była... xD ale tak czy siak. jakbym ja kurcze tak miała w domu to bym była przeszczęśliwa! ale nie, nie mam brata ani starszego ani młodszego, zamiast tego zgraje młodszych sióstr, toteż nie mam tego zaszczytu bycia "niewidzialną".
    Ran jest w sumie moim typem. tez bym została na miejscu i nie pchała sie do tych przystojniaków. Moze sie troche zraziłam do mężczyzn i to dlatego, ale serio bym siedziała, opierając głowę na dłoni, rozkoszując się chłodnym powiewem zza okna :D
    hahahaa nie moge sobie wyobrazić Ran na wycieczce szkolnej! xD hahahah bedzie sie działo podejrzewam!
    ej, ja tez chce jechac do takiego miejsca~! Zabierz mnie ze sobą! :D
    Super rozdzialik! <3

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ten komentarz został usunięty przez autora.

      Usuń
    2. To zależy od sytuacji... to rozpychanie się :) Ran też ma swoje priorytety, poza tym nie uważa bliźniaków za celebrytów, którym warto poświęcać aż tak wielką uwagę. Jako jedna z nielicznych uważa ich po prostu za zwykłych ludzi, którym po prostu lepiej wiedzie się w życiu.
      Ano, Remo korzysta ze swego uroku dość bezwstydnie. Ale w końcu nie wszystkie jest dokładnie takie, na jakie wygląda. Nie mówię tu o żadnej łzawej historii, ale może jednak ma swoje powodu, by zachowywać się tak, a nie inaczej.
      Cieszę się, że tobie podoba się to imię, bo mi średnio :D Wiem, wiem, to ja tak bohaterkę nazwałam, ale... Nie wiem, wydaje się dość niejakie. Oh, well. To nie jej imię jest w tym wszystkim najważniejsze :)
      Cóż, nie będę się wypierać. Jako że nie mogę postawić się na miejscu innych ludzi, bohaterki zazwyczaj mają dużo moich własnych cech charakteru :D A ja jestem chłopczycą wzdłuż i wszerz, nawet moja klatka piersiowa dowodzi tego faktu XD
      A jakże, będzie się działo! To oczywista oczywistość. Postaram się, żeby było interesująco :)

      Usuń
  2. xD główna bohaterka ma charakterek :) nie mogę się doczekać aż wejdzie w interakcje z włochami:) ciekawi mnie tylko dlaczego wzięła słownik włoskiego, jakaś intuicja? przypadek? uczy się tego języka?;> a ta desperacja w zdobyciu podpisu ;) w ogóle coś czuję, że bracia będą mieli problem z zazdrosnymi japończykami płci męskiej xD może jakaś bójka za murami szkoły?;> fajny rozdzialik, czekam na więcej ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ten komentarz został usunięty przez autora.

      Usuń
    2. OMG przez ten rozłączający się internet źle umieściłam odpowiedzi... Damn it!
      Bohaterka jest po prostu przygotowana na każdą ewentualność :) Nie zamierza z własnej woli zapoznawać się z Włochami, ale już niedługo wszystko się zmieni ;] Ale i tak nie będzie łatwo... bo Ran będzie się zapierać niczym oślica mwahahaha! :D
      Cóż, na razie nawet płeć męska jest oczarowana bliźniakami, bo emanują aurą właściwą bogatym dzieciakom, ale z biegiem czasu... Wymyślę coś :D

      Usuń
  3. Anonimowy21 maja, 2014

    Hej,
    ha samiec alfa przybył, więc wszystkie dziewczyny się ślinią, no oprócz jednej, na na nie działa ich urok... ale czemu tylko oblegały tylko Remo, a gdzie Niko był w tym czasie?
    Dużo weny życzę Tobie...
    Pozdrawiam serdecznie Żaneta

    OdpowiedzUsuń