sobota, 16 sierpnia 2014

Rozdział 2: Podejrzany

Bransoleta Roberta pikała od dobrych pięciu minut, sygnalizując przychodzące połączenie. Mężczyzna posiadał jednak irytujący zwyczaj ignorowania sygnału telefonu, kiedy leżał w łóżku. Wystarczyło, by wsunął dłoń z pikającą bransoletą pod poduszkę, żeby zagłuszyć wszelkie niepożądane dźwięki. Jeśli po kilku minutach sygnał nie ustawał, Robert powoli, bardzo powoli wyciągał dłoń spod poduszki i, mrużąc oczy, spoglądał na wyświetlacz. Wściekle zielone literki przesuwające się powoli dookoła OBRYS-u informowały go w takim przypadku, że Chester właśnie podejmuje próbę wyciągnięcia go z ciepłego, wygodnego łóżka. 
Zapewne wypłynęła jakaś sprawa, z którą zwykli funkcjonariusze nie mogli sobie poradzić. 
Robert z ciężkim westchnieniem opuścił dłoń i przymknął oczy. Był wykończony. Z całą premedytacją, na jaką go było stać ponad dziesięć lat temu, wybrał kierunek studiów, który pozwoliłby mu w przyszłości siedzieć w samotności za biurkiem i przeglądać sterty papierów. Nie miał pojęcia, jak skończył na wydziale kryminalistyki. Pewne było tylko, że dał się podejść Chesterowi, który od ich pierwszego spotkania stwierdził, że nietypowy dar Roberta można by wykorzystać w imię czynienia dobra czy innej mrzonki. Zapalił się do tego pomysłu i nie spoczął, dopóki Robert nie złożył z nim papierów do szkoły policyjnej. 
Jakim cudem ich przyjęto, Robert nadal nie wiedział. Dość, że spędził we wspomnianej instytucji pięć lat, po czym wraz z Chesterem został przydzielony do składu personalnego miejscowej policji. Na szczęście Robertowi udało się otrzymać posadę detektywa, co pozwoliło mu zasiąść za biurkiem. To był pierwszy raz, kiedy użył swoich zdolności z premedytacją, próbując wyciągnąć z tego jakieś korzyści dla siebie samego, przy okazji rozwiązując jedną z bardziej tajemniczych spraw na wydziale. 
Chester wydawał się zadowolony, ale Robert nie był do końca pewien. Czuł się niczym złodziej. Kradł ludzkie tajemnice bez zgody ich właścicieli. Co więcej, nie pozostawiał po sobie żadnych śladów. 
Ludzie jednak z czasem zaczęli mówić, że ma przerażające spojrzenie. To było jak znak ostrzegawczy, ale z jakiegoś powodu ludzie zawsze patrzyli mu w oczy, jakby jego spojrzenie przyciągało ich do siebie. A kiedy ich oczy się spotykały, było już za późno. Ich dusza, jak określał to Chester, stawała przed nim otworem. Napływały do niego obrazy i słowa: przeważnie wstydliwe szepty, ale zdarzały się też pełne pogardy wyrzuty lub triumfujące okrzyki. 
Te ostatnie zazwyczaj charakteryzowały seryjnych morderców. Dopóki nie podzielili się z nikim rewelacją, że mają czyjąś śmierć na sumieniu, Robert był w stanie ich zdemaskować. Wszystko zależało od tego, czy swoją morderczą profesję uprawiają w sekrecie, co dotyczyło ponad dziewięćdziesięciu procent przypadków. Zdarzali się też tacy, którzy chełpili się swoimi dokonaniami, więc w ich pojmaniu Robert nie mógł pomóc dzięki swoim zdolnościom. W ich przypadku jednak nie było to konieczne - w końcu sami się demaskowali. 
Chester nie przestawał dzwonić, więc Robert uniósł się w końcu do pozycji siedzącej i odebrał połączenie. 
- Chaz? Co jest? 
- W końcu odebrałeś! Znowu śpisz? Przeistaczasz się w susła czy jak?! 
- ... Obudziłeś mnie, żeby robić mi wymówki? 
- Nie. Obudziłem cię, bo mamy sprawę, leniu śmierdzący. Rusz tu swoją dupę z łaski swojej. Talin jest z tobą? 
Robert odruchowo spojrzał na puste miejsce obok siebie w łóżku. 
- Nie, ma dyżur w szpitalu. 
- Doskonale. Ty też przydaj się na coś społeczeństwu i PRZYJEŻDŻAJ NATYCHMIAST!
- Chaz, to ja jestem twoim przełożonym, a nie... 
- Nawet mnie nie denerwuj, Slay. Jesteś moim kumplem, a nie cholernym przełożonym. Jeśli będę musiał, własnoręcznie wyciągnę cię z łóżka.
Robert skrzywił się nieznacznie. To ,,wyciąganie z łóżka" w wykonaniu Chestera było po prostu brutalnym wykopywaniem człowieka z łóżka wprost na podłogę. 
- Zaraz będę. Tylko wezmę prysznic. 
- ... Masz piętnaście minut. Komisarz już przyjechał, więc dobrze by było, żeby cię zobaczył.
- Uhm. Będę na czas. Tak jakby. 
- Skopię ci dupę, jeśli się nie pośpieszysz. 
Tym optymistycznym akcentem Chester zakończył połączenie. OBRYS na nadgarstku Roberta zgasł, lecz mężczyzna włączył go ponownie, sprawdzając godzinę. Była dokładnie dziewiętnasta pięćdziesiąt trzy. 
Piętnaście minut wystarczyłoby chyba tylko supermanowi. Fakt, że Robert posiadał niezwykły dar, nie czynił go wcale superbohaterem. Był też dumny ze swojej nowej Hondy, ale do batmobilu było jej daleko. 
Innymi słowy, cokolwiek by nie zrobił, i tak nie zdążyłby dojechać na miejsce w piętnaście minut. Z drugiej strony nie chciał stać się powodem, dla którego Chester zacząłby wyrywać sobie włosy z głowy, więc postanowił, że chociaż się postara. W końcu chęci też się liczą, prawda? 
Z powodu deszczowej pogody na trasie nie było zbyt wielu samochodów, dzięki czemu Slay uniknął korków. Wieczór nie sprzyjał romantycznym przejażdżkom w blasku księżyca, więc Robert mógł pozwolić sobie na swobodniejszą jazdę. Jako przedstawiciel wydziału kryminalistyki nie musiał się obawiać tego, iż za chwilę w jego OBRYS-ie rozlegnie się nader przyjemny kobiecy głos informujący go, że przekroczył dozwoloną prędkość i będzie zmuszony zapłacić mandacik. W końcu jechał na miejsce zdarzenia, a warunki pogodowe nie stanowiły dla niego najmniejszego problemu. Jego nowa Honda, sprowadzona na specjalne zamówienie, idealnie trzymała się jezdni. 
Zjeżdżał właśnie z głównej autostrady, kiedy po raz kolejny tego wieczoru zabrzęczała jego srebrna bransoleta. Natychmiast też zdradziła mu, że to nie Chester próbuje mu o sobie przypomnieć, lecz jego narzeczona, Natalie, w skrócie Talin. To połączenie odebrał z niekłamaną przyjemnością. 
- O co chodzi, Talin? 
- Przepraszam, spałeś? 
- Już nie, Chaz wyciągnął mnie z łóżka. Mamy sprawę. 
- Ach, rozumiem. Ja mam przerwę w dyżurze, więc pomyślałam, że wrócę i zrobię coś dobrego na kolację. Skoro jednak będziesz w terenie, to pewnie nie wrócisz, żeby ze mną zjeść. Co byś chciał? 
- Coś lekkiego. Może gofry? Chyba kupowałaś ostatnio jakąś super wydajną gofrownicę, która zajmuje miejsce w szafce koło kuchenki? 
- Gofry? Zupełnie, jakbym słyszała Chestera. 
Miłość Chaza do słodyczy była doskonale znana wszystkim jego znajomym. 
- Kto powiedział, że muszą być słodkie? Dla mnie wersję bezcukrową poproszę. 
- Tak, tak. Jeśli już przejmujesz nawyki swojego przyjaciela, to może następne w kolejności będzie budzenie się wraz z pierwszym dzwonkiem budzika? 
- To niewykonalne, kochanie. 
Natalie roześmiała się. 
- Też cię kocham, wielkoludzie. Gofry będą na ciebie czekać.
Nawigacja zainstalowana w samochodzie dała mu znak, że dojechał na miejsce. Było to zupełnie niepotrzebne, ponieważ zebrany przed taśmami policyjnymi tłum był wystarczającą wskazówką. Zaparkował grzecznie obok radiowozów, widząc w lusterku wstecznym, jak Chester zbliża się ku niemu długimi krokami. Wyglądał nie tylko na poirytowanego, ale też na zdenerwowanego. Robert mógł się założyć, że to nie on był przedmiotem tego ostatniego.
- Jesteś wreszcie - powitał go przyjaciel, obejmując i klepiąc lekko w plecy. Wylewność Chestera była na początku jego kariery w policji przedmiotem niewybrednych kpin i żarcików, dopóki mężczyzna nie zademonstrował na żartownisiach kilku chwytów, których nauczył się na kursie sztuk walki. Robert tymczasem musiał się pogodzić z tym, że jego przyjaciel za nic miał stereotypy i po prostu lubił się przytulać do ludzi, których uważał za przyjaciół. 
- Co mamy? - zapytał, zręcznie wyplątując się z uścisku Chaza. - Nie wzywałbyś mnie, gdybyś nie miał kłopotów ze sprawą. 
Chester skinął głową i podzielił się z nim swoją wiedzą na temat dotychczasowego dochodzenia, jednocześnie prowadząc go do mieszkania, gdzie znajdowała się ofiara. Robert przelotnie spojrzał na kobietę w służbowej garsonce, siedzącą na schodach. W tej jednej chwili jednak wszystkie jej sekrety stanęły przed nim otworem, zupełnie, jakby wyłamał zamek w drzwiach jej umysłu. 
Powinien był to przewidzieć, ale nie spodziewał się aż tak mocnej reakcji. Szybko odwrócił wzrok, ale chaotyczny szum słów, które pojawiły się nagle w jego umyśle, ucichł jedynie na moment. Właściwie nie dowiedział się niczego szokującego, zdziwiła go tylko gwałtowność reakcji. Myśli innych ludzi zazwyczaj napływały do niego powolnym, acz nieprzerwanym strumieniem. Do świadomości nieznajomej kobiety po prostu wtargnął i okradł ją z jej sekretów. 
Mogło to świadczyć o kilku rzeczach, ale Robert nie zamierzał dłużej się nad tym zastanawiać. Mieli sprawę do rozwiązania. 
Pokój, do którego wprowadził go Chester, był pogrążony w półmroku, rozjaśnionym tylko przez małe lampki przyniesione przez ekipę policyjną. Krew ofiary, tworząca plamę na panelach podłogowych, lśniła w tym świetle dość nienaturalnie. Robert zdawał sobie sprawę, że był to efekt miejscowego zamrożenia, ale i tak scena wyglądała jak okaz z makabrycznego muzeum. Ofiara miała roztrzaskaną czaszkę, a ciało pod swetrem nosiło ślady wielokrotnych dźgnięć ostrym narzędziem, być może nożem. Co dziwne, krew nie rozprysnęła się po całym pokoju, jak to w takich przypadkach bywało, ale utworzyła wokół ciała dużą plamę.
Było zdecydowanie zbyt czysto. 
W takich właśnie przypadkach z pomocą przychodziła niezwykła umiejętność Roberta. Nie tylko żywe istoty miały swoje tajemnice - niektóre miejsca, zwłaszcza takie, w których ludzie przezywali intensywne emocje, takie jak strach czy panika, nasiąkały pewnym ładunkiem energii, który Robert mógł rozszyfrować. Z początku tak oczywiście nie było, ale jego zdolności wciąż ewoluowały, jego umysł otwierał przed nim zupełnie nowe możliwości wraz z mijającymi latami. 
Koniuszkami palców dotknął zimnego czoła ofiary, a potem zaczął obchodzić dookoła wszystkie sprzęty znajdujące się w kawalerskim mieszkaniu. Kiedy wszedł do sypialni, przystanął. Owionął go jakby szept, którego jednak nie zrozumiał. Nie przejął się tym zupełnie, ponieważ szukał czegoś innego. 
Znalazł to coś, co drgało i pulsowało energią w jego dłoniach, pod deskami podłogi w sypialni. Wręcz oczywista kryjówka, którą przegapili funkcjonariusze... A nawet, jeśli by ją odnaleźli, to zapewne nie zauważyliby niczego podejrzanego w książce, którą Robert trzymał w dłoniach. Nie był to żaden podejrzany album czy zakazany podręcznik jakiegoś sekciarza. Książka wyglądała całkiem niewinnie: była wydana w uniwersalnym formacie, miała sztywną, jednokolorową, ciemnoczerwoną oprawę i wygrawerowany na złoto symbol - jakiś herb lub coś w tym rodzaju. Przedstawiał sześcioramienną gwiazdę na trójkątnej tarczy. 
Robert szybko przejrzał treść, która także wydawała się dość niewinna. Coś o demonach z kosmosu, które przyleciały na Ziemię w celu abdukcji jej mieszkańców. W książce znajdowały się także rysunki, które wydały się mężczyźnie nader interesujące.
- Slay...?
Głos Chestera usłyszał jak przez mgłę. Słowa w książce zaczęły rozmywać się przed jego oczami, a okładka grzała jego dłonie. W jego głowie zaczął rozbrzmiewać niemal niesłyszalny szept, który Robert z trudem zinterpretował dopiero po dłuższej chwili. Z przedmiotami natury martwej zawsze pracowało mu się o wiele ciężej, ale też ciekawiej. To było jak odkrywanie starożytnych ruin. 
W końcu odłożył książkę ostrożnie na nienagannie pościelone łóżko. Odwrócił się do Chestera. 
- Co masz? - zapytał jego przyjaciel, patrząc na niego z nadzieją. 
- Nie wiem, czy mi uwierzysz... 
- Wal, Slay. Czy kiedyś zwątpiłem w twój osąd? 
- Nie, ale tym razem ja sam mam wątpliwości. 
Chester wzruszył ramionami. 
- Po prostu powiedz, co powiedziały dowody. 
Robert wskazał na książkę. 
- Ofiara uprawiała czarną magię.
- Że co?! - Chaz wsunął do ust papierosa, po czym zachichotał. - Tego jeszcze nie było. Czy przypadkiem naukowcy nie wrzucili terminu ,,magia" między bajki? 
- Owszem, ale mówię ci, jak wygląda sytuacja w tym konkretnym przypadku. Ta książka wydaje się całkiem niewinnym horrorem fantasy, ale nim nie jest. Są w niej zawarte formuły służące do przywoływania i pętania demonów, trzeba jedynie znać klucz. Nasza ofiara go znała. Używała tej książki przed śmiercią. 
Chester przez kilka chwil bez słowa wpatrywał się w swojego najlepszego przyjaciela, po czym z jego gardła wydobyło się coś na kształt szczeknięcia. Najwyraźniej próbował zdusić w sobie wybuch śmiechu, co nie do końca mu się udało. Poczerwieniał. 
- Żartujesz sobie teraz ze mnie, prawda? 
Robert przekrzywił głowę. 
- A wyglądam, jakbym żartował? 
- Tego nie wiem. Może odgrywasz się za to, że wyciągnąłem cię z łóżka. Może jeszcze nie do końca się obudziłeś, dlatego wyskakujesz z jakimś podejrzanym hokus-pokus?
- Chaz...
- Tylko mówię - Chester wzruszył ramionami. - W sumie nie obchodzi mnie, kto zabił. Ważne jest, żebyśmy go złapali, czymkolwiek by nie był. Jeśli ofiara rzeczywiście przywołała jakiegoś diabła w ludzkiej skórze, to musimy go namierzyć i wsadzić za kratki.
Robert wiedział, że Chester mu nie wierzy. Właściwie on sam jeszcze nie dowierzał, ale dowody były niezbite. Szept, który rozbrzmiał w jego umyśle, kiedy dotykał książki, zdradził mu wszystkie tajemnice woluminu. Zdradził mu oczywiście klucz do jego odczytania, co też sprawiło, że Robert odłożył ją ostrożnie na łóżko, skąd ku niemu cichutko szeptała.
Żadna książka nie potrafiła szeptać. Owszem, książki potrafiły nosić znamiona pozostawione przez czytelników, ale nigdy nie mówiły własnym głosem. 
Ta szeptała słodkie słówka niczym kochanka. Prosiła, by otworzył ją raz jeszcze, by przesunął dłońmi po jej gładkich kartkach i zagłębił się w historii, którą ona nauczy go czytać we właściwy sposób. 
Slay zmrużył oczy, czując, jak w jego umyśle pojawia się uczucie ćmienia. I nie zwiastowało ono migreny. 
Stanowczym krokiem wymaszerował z pokoju, ciągnąc Chestera za sobą i zatrzaskując drzwi sypialni. 
- Co jest? - zdziwił się jego towarzysz, przygryzając zębami niezapalonego jeszcze papierosa. 
Fala słów i obrazów napłynęła do niego natychmiast, kiedy wkroczył do drugiego pomieszczenia, gdzie pracowali inni funkcjonariusze. Ten bodziec zadziałał na niego niczym wiadro zimnej wody. 
- Wychodzimy. 
Chester nie przeciwstawił się rozkazowi przyjaciela nie dlatego, że był jego podwładnym. Hierarchia w ich relacji nie miała żadnego znaczenia, byli przede wszystkim przyjaciółmi, a potem dopiero podwładnym i przełożonym. Nigdy o tym nie rozmawiali, ale tak właśnie było. 
Posłuchał, ponieważ oczy Roberta nagle wydały mu się najbardziej przerażającą rzeczą na świecie. Od razu też sobie przypomniał, że talent jego przyjaciela z całą pewnością zostałby zbagatelizowany przez naukowców i wciśnięty do szufladki z jakimś niejasnym podpisem ,,nienaturalny rozwój synapsy mózgowej" czy coś w tym stylu. 
On powinien wiedzieć najlepiej, że niemożliwe rzeczy się zdarzają.
A drzwiach zderzyli się z Agnes, która dreptała niespokojnie dookoła, nie do końca wiedząc, co powinna zrobić - w końcu Chester całkiem o niej zapomniał i nie wydał żadnych rozkazów. Zbieranie dowodów zostało zakończone, więc dziewczyna nie miała co robić. Zabrali ją więc ze sobą, zajmując ciemniejszy kąt w korytarzu.
Chester skrzyżował ramiona na piersi. 
- Hm. Zrobiło się dziwnie, to muszę przyznać. A jeśli mówisz prawdę, może zrobić się jeszcze dziwniej. 
- Nadal mi nie wierzysz. 
Agnes stanęła z boku i starała się nie wyglądać jak wielki znak zapytania. Zrozumiała tyle, że jej przełożeni doszli do jakichś wniosków i nawet wysnuli przypuszczenia co do tożsamości mordercy, ale w nic jej jeszcze nie wdrożyli. Ale skoro zaprosili ją do swojego grona, to chyba chcieli ją także zaangażować w poszukiwania?
- To nie tak, że nie wierzę, ale... Skupmy się na razie na naszych możliwościach. Ciężko będzie wytropić kogoś, kto nie zostawił po sobie śladów... 
- Nie. Zostawił. Zdążyłem się zsynchronizować z jego śladem myślowym - oświadczył obojętnym tonem Robert, jakby właśnie wypowiadał jakąś mało znaczącą uwagę o pogodzie. - Jest dość głośny. Problem pojawi się, jeśli natkniemy się na niego w zatłoczonym miejscu. Nie zlokalizuję go, tak mi się przynajmniej wydaje. Wskażę wam tylko ogólną lokację. 
Chester uniósł do góry dłoń w geście zwycięstwa. 
- Zawsze to więcej niż nic. Zaufam ci, Robert, jak zawsze zresztą. Weźmiemy świeżaka do pomocy, żeby nie było, że znowu na coś się porywamy sami. 
Robert spojrzał na Agnes po raz trzeci tego wieczoru i znowu poczuł, jak myśli dziewczyny stają przed nim otworem. Szybko odwrócił wzrok, czując, jak funkcjonariuszka sztywnieje.
Z jakiegoś powodu kontakt wzrokowy z nią nie kończył się dla nich obu zbyt dobrze. Pech chciał, że znalazła się w oddziale Chestera!
- A tak na marginesie... chyba się jeszcze sobie nie przedstawiliście? 
Z ociąganiem wymienili między sobą zwyczajowe uprzejmości, po czym odsunęli się od siebie na bezpieczną odległość. Chester oczywiście zauważył ich dziwne zachowanie, ale go nie skomentował, sądząc, że dziewczynę musiał onieśmielać wzrok jego przyjaciela, który działał zatrważająco nawet na największych twardzieli. 
Miał w pewnym sensie rację. 
- W takim razie nie ociągajmy się. Wyruszamy w teren!

1 komentarz:

  1. Witam,
    coraz ciekawiej, mam nadzieję, że uda im się odnaleźć tego emona....
    Dużo weny życzę Tobie...
    Pozdrawiam serdecznie Żaneta

    OdpowiedzUsuń