niedziela, 16 czerwca 2019

[Miejsce Przeklętych] Rozdział 2

Przepych świątyni był nie do opisania. Nigdy nie byłam w środku, podobnie jak zdecydowana większość kandydatów zebranych w środku. Nieliczni mieli okazję zajrzeć do świątyni wcześniej. Nasz wzrok wędrował od wyszywanych poduszek, dywanów, kotar i koców po stojące wokół meble, obrusy i naczynia, na ściany ozdobione złotem, srebrem i kamieniami szlachetnymi oraz obrazami tak realnymi, że wywoływały u nas okrzyki westchnienia i zawroty głowy. W środku było ciemno i dopiero magowie rozproszyli cienie za pomocą magii. Płomienne kule uniosły się znad ich dłoni pod sufit, odsłaniając przed naszymi oczami misterne sklepienie pokryte malowidłami. 
Każdy z nas w milczeniu zajął jedną z przygotowanych poduszek. Usiedliśmy w kręgu, wokół Bah'by stojącej w samym centrum, obserwującej nasze działania z niemal matczynym uśmiechem na ustach. Przeszedł mnie dreszcz i pomyślałam, że niepokoi mnie jej zadowolenie. Nie byłam jednak w stanie podzielić się swoim niepokojem. W świątyni panowała cisza i odezwanie się wydało mi się czymś niestosownym. Byłam w stanie jedynie mocniej zacisnąć palce na ramieniu brata. Kiedy na mnie spojrzał, zrozumiałam jednak, że podziela moje obawy. 
"Wielu z was przystępuje do ceremonii w tym roku. To błogosławieństwo dla magów, którzy chętnie przyjmą was w swoje szeregi. Jednakże nie wszyscy otrzymają przywilej, jakim jest związanie się z Przewodnikiem." Bah'ba rozłożyła ramiona. "Jak wiecie, dziś jest szczególny dzień. Dusze z zaświatów otrzymają materialną formę na krótką chwilę i, jeśli szczęście wam dopisze, zwiążą się z wybrańcami, dając im moc czerpania mocy z ich wymiaru poprzez ich niematerialne ciała. Od wielu pokoleń powołujemy w ten sposób wojowników, którzy walczą z koszmarami, demonami przedostającymi się przez nasze granice wbrew naturze. Ci, którzy zostaną pobłogosławieni tym przywilejem, opuszczą rodzinę, by zająć miejsce wśród nowych braci i sióstr." 
Byłam tylko dzieckiem, ale dziwnie to wszystko brzmiało. Z jakiegoś powodu wydawało mi się zawsze, że ceremonia była bardziej... wspaniała, magiczna i niesamowita. Nie wiązała się w żadnym wypadku z przemówieniem Bah'by. 
"A teraz skoncentrujcie swoje myśli i wzrok na mnie." Bah'ba uniosła dłonie, wnętrzem do góry. "Przywołam dla was dusze."
Cisza stała się jeszcze bardziej znacząca. Poduszka, na której siedziałam, coraz bardziej mnie uwierała, czułam twarde szwy wwiercające się w moją skórę. Nie bardzo wiedziałam, co mam robić - w końcu nie zostałam tu wezwana po to, by uczestniczyć w rytuale. Skoro jednak nie zostałam wezwana, mogłam tylko przyglądać się temu, co działo się wokół. Nie było to zbyt ekscytujące, jako że dla mnie wyglądało to tak... zwyczajnie. Nie działo się nic magicznego. Żadnych fajerwerków, rozbłysków, szumów i innych dziwactw. Bah'ba nadal stała pośrodku kręgu, a młodzi ludzie zgromadzeni dookoła wpatrywali się posłusznie w jej postać.
Zrozumienie przyszło nagle i brutalnie.
To nie tak, że nic się nie działo.
To już się stało.
Nikt nie mrugał. Ogień nie strzelał wesołymi iskrami. Nie było słychać nawet szmeru oddechów zgromadzonych w środku osób. Wszystko wokół zastygło w bezruchu.
Wzrok Bah'by przewiercał mnie na wskroś. Nie poruszała się, ale czułam, że jest tu ze mną. Obie trwałyśmy, jakby zawieszone między światami w tym bezczasie i bezruchu. Czułam, że nie powinnam tego doświadczać. Nie powinno mnie tu być. A jednak... po to właśnie zostałam tu wezwana wraz z bratem.
Szept owionął mnie niczym podmuch wiatru.
"Uważaj."
Cienie podniosły się na moich oczach, wprawiając mnie w zdumienie. Poderwały się z podłogi niczym liście poruszone wiatrem. Zawirowały wokół Bah'by, przybierając niemal ludzkie kształty, po czym wszystkie zwróciły się w moją stronę.
Szept ponownie rozbrzmiał w moich uszach.
"To jest jej prawdziwa natura. To jest Bah'ba."
Drugi, agresywny głos dołączył do pierwszego.
"Złodziejka!"
"Uciekaj!"
Chciałam się podnieść, ale ciało mnie nie słuchało. Nie mogłam poruszyć ni ręką, ni nogą.
Cienie zawirowały wokół Bah'by, zbijając się w ciemną masę, a gdy ponownie się rozstąpiły, zobaczyłam... zobaczyłam młodą kobietę, o przejrzyście niebieskich oczach, cerze jasnej i promiennej i uśmiechu, który zmroził mi krew w żyłach i zaparł dech w piersi. Kobieta miała na sobie lśniącą, białą suknię mieniącą się wszystkimi kolorami tęczy dzięki wszytym w nią tysiącom małych diamentów.
Bogini. To musiała być bogini!
A jednak... nie czułam zachwytu. Ogarnęło mnie przerażenie. Czułam, że za chwilę zdarzy się coś, co wcale a wcale mi się nie spodoba.
Usta bogini wypowiedziały kilka niezrozumiałych dla mnie słów. Wszystkie zebrane w pomieszczeniu cieniste sylwetki zadrżały, zafalowały i rozlały się dookoła, wyciągając swoje macki w kierunku nieruchomych, bezbronnych młodych ludzi zebranych w środku. Nikt nawet nie mrugnął, gdy po kolei trafiali w potworne objęcia.
"Dziękuję, że przyszłaś, dziecko." Usta bogini poruszyły się i minęła chwila, nim pojęłam, że tym razem potrafię ją zrozumieć. "Od dawna nie widziałam takiego potencjału. Jaśniejesz niczym gwiazda, moja droga, a do tego nie możemy dopuścić. Może to żart któregoś z moich kochanych braci... Nieważne. Ważne, że ja nie marnuję okazji, kiedy mi się trafia. Teraz oddasz mi to, co może należeć tylko do mnie!"
Błyskawicznie wyciągnęła przed siebie dłoń, z której wystrzeliła świetlista strzała i pomknęła ku mnie. Nie zdążyłam mrugnąć, nim uderzyła mnie w pierś. Sapnęłam, lecz jednocześnie stało się coś jeszcze innego.
Usta bogini otworzyły się w zdumieniu. Wyciągnięta dłoń zadrżała. Jej jasnoniebieskie oczy spojrzały z niedowierzaniem w dół.
Na jej piersi wykwitła czerwona plama. Zaplątując się we wzory i koronki materiału, utworzyła coś na kształt kwiatu.
Pierś mnie paliła, ale ponieważ całe moje ciało skamieniało, nie przewróciłam się. Dzięki temu, kiedy mój wzrok powędrował za plecy bogini, zobaczyłam winowajcę - wyprostowaną sylwetkę szczupłego chłopaka, z łukiem gotowym do oddania kolejnego strzału.
Mówią, że strzela niczym młody bóg.
Vane, przyjaciel mojego brata i wyszkolony myśliwy, przeszył strzałą boginię. Nie wiedziałam, jakim sposobem udało mu się uzyskać władzę nad ciałem...
... niczym młody bóg.
Jego zielone oczy płonęły. Nigdy nie widziałam, by czyjeś oczy tak lśniły. Niczym kamienie szlachetne.
"Ty... skąd... Emeri'el..." Bogini z wielkim wysiłkiem wymawiała słowa. Oddychała z coraz większym trudem - tak, jak i ja. Czułam, jak coś rozlewa się po moim ciele, zaczynając od piersi, gdzie uderzyła we mnie świetlista strzała.
"Minęło trochę czasu, siostro, ale nareszcie się odsłoniłaś. Nikt nie chciał uwierzyć, że żyjesz jako stara kobieta i żywisz się duszami ludzi. A jednak... Astriel miał rację. Rzeczywiście zagnieździłaś się wśród ludzi niczym pasożyt."
Bogini odkaszlnęła, a z jej ust wytrysnęły krople krwi. Plama na jej piersi i sukni już nie była kwiatem - wyglądała niczym krwawy wodospad.
"Pożegnaj się z tym światem, siostrzyczko. Zabieram cię do domu."
Jej ręka ponownie zadrżała, a jej spojrzenie skoncentrowało się na mnie. Była w nim panika... i determinacja. Coś rozbłysło w jej oczach. Jakby myśl...
Świat pojaśniał, a cienie rozpłynęły się w powietrzu. Ciepło w mojej piersi eksplodowało.
Huk, który nastąpił potem, wstrząsnął posadami naszego świata.
Ostatnią rzeczą, jaką zapamiętałam z tego dnia, było uczucie unoszenia się, nieważkości i przejmujący ból w piersi, podczas gdy świątynia Bah'by, a potem całe miasteczko zostało pochłonięte przez olbrzymią eksplozję światła, gdy bogini odchodziła z tego świata.
Pomyślałam, że to koniec wszystkiego.
Ale to był dopiero początek.

2 komentarze:

  1. Hej,
    no i wyjaśniło się czemu to miała się pojawić na tej ceremoni... ale dobrze, że nic jej się nie stało...
    Dużo weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Żaneta

    OdpowiedzUsuń
  2. Hejeczka,
    cudnie, o ja i się wyjaśniło czemu miała się pojawić na tej ceremoni ale dobrze że nic się jej nie stało...
    Dużo weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Basia

    OdpowiedzUsuń