Jue niespokojnie krążył po pokoiku, co chwilę rzucając
siedzącemu na brzegu lichej pryczy Rethowi zaniepokojone spojrzenie. Anioł za
każdym razem odpowiadał rozbawionym spojrzeniem, czekając, aż jego Mistrz w
końcu wybuchnie. Bo że to nastąpi, wiedział doskonale, była to jedynie kwestia
czasu. Jako jego strażnik potrafił bezbłędnie odczytywać jego nastrój. A w tej
chwili daleko mu było do spokoju.
W końcu nie wytrzymał.
- Jesteś pewien, że to bezpieczne?
Reth przekręcił nieznacznie głowę, by móc spojrzeć na
pogrążoną w głębokim śnie Lan. Wyraz jej twarzy był nieodgadniony.
- Już raz wybrała się do zaświatów. Nie widzę powodu, dla
którego tym razem miałoby być gorzej niż poprzednim razem. Poza tym, to tylko wspomnienia, żadna niebezpieczna iluzja czy coś...
Jue poczuł, że czerwienieją mu czubki uszu. Wiedział, do
czego Reth pije w tej chwili i nie spodobało mu się to. Wolał nie myśleć o tym,
na co pozwolił przez swoją nieuwagę i jak to się skończyło zarówno dla Mai, jak
i dla niego. Oczywiście wiedział, że spora wina za to, co się stało, leżała po
stronie Mai, ale to on był zbyt nieuważny i pozwolił, by dziewczyna rzuciła na
niego iluzję. Nadal przeklinał się za to w duchu. Powinien był przewidzieć, że
plany Mai nie ograniczały się tamtego przeklętego wieczoru do wypicia kilku
kieliszków wina. Dołączył do niej, gdyż wyglądała tak żałośnie słabo, gdy w
samotności sączyła kieliszek wypełniony czerwonym alkoholem. Wysłuchał jej
żali. Jej wyrzutów. Pozwolił, by zaczęła go oskarżać o niestworzone rzeczy.
Nawet nie zauważył, kiedy rzuciła na niego tę cholerną
iluzję. Nadal widział w tym swoją winę. Był doświadczonym Mistrzem,
powinien był wiedzieć, że tak się właśnie stanie, w końcu doskonale znał Mai.
Przez tyle lat była jego partnerką… jego pierwszą partnerką. Jeśli istniał
ktoś, kto powinien znać wszystkie jej wady i zalety, był to właśnie on. Nie
mógł więc całej winy zrzucić na Mai, gdyż on również ponosił winę za to, co się
stało.
- Mistrzu? Znowu myślisz o absurdalnych rzeczach? – zapytał
Reth, a w tonie jego głosu pojawił się niepokój. Nie lubił chwil, kiedy Jue
powracał myślami do wydarzeń, przez które prawie zginął. W trakcie których on,
Reth, był zmuszony zniszczyć Pandorę.
- Sam mi o nich przypominasz!
Anioł westchnął. Ależ ten jego Mistrz rozdrażniony ostatnimi
czasy!
- Już nie będę, obiecuję. Ale mogę o coś zapytać? Obiecuję,
że nie poruszę żadnego drażliwego tematu.
Jue wzruszył ramionami, co miało oznaczać ,,rób, jak
uważasz”. Reth uśmiechnął się łobuzersko.
- Wiesz, Mistrzu, co Lan dzisiaj kupiła w zielarni?
- Dlaczego powinno mnie to obchodzić? I dlaczego znowu ją
śledziłeś?
Anioł zachichotał pod nosem.
- Pomyślałem, że może natknąć się na jakieś kłopoty. Bo,
poważnie? Puściłeś ją samą? Owszem, jej strażniczka zaczęła powoli dochodzić do
głosu, ale minie jeszcze trochę czasu, zanim dziewczyna nauczy się poprawnie ją
przywoływać, nie mówiąc już o materializowaniu jej w tym świecie.
- Izhtar pozostaje pod kontrolą Łowców od ponad
sześćdziesięciu lat. Nie ma mowy o tym, by coś zaatakowało dziewczynę w środku
dnia.
- A ewentualni zboczeńcy?
Brew Jue powędrowała w wyrazie rozbawionego zaskoczenia kilka milimetrów w górę.
- Przypomnij mi jeszcze raz, że jesteś aniołem. Skąd
przychodzą ci do głowy takie bzdury?
- Oj Mistrzu, Mistrzu. Właśnie dlatego, że nim jestem,
przychodzą mi takie rzeczy do głowy. Podczas swojej egzystencji byłem świadkiem
wielu, bardzo wielu rzeczy. Nie są mi obce zboczenia cechujące ludzkość, a
spacerująca samotnie dziewczyna po obcym dla niej mieście? Idealna ofiara dla
zboczeńców.
- Czasem sam się zastanawiam nad tym, co ci chodzi po
głowie. I ile razy na dobę myślisz o rzeczach, które aniołowi zupełnie nie
przystoją.
- O właśnie. Wracając do mojego pytania, wiesz może, co
znajduje się w tej niepozornej torbie, którą Lan ze sobą zabrała?
Jue w zamyśleniu spojrzał na tobołek, który Lan położyła w
kącie obok jego torby. Tobołek nie wyróżniał się niczym szczególnym. Ostre kąty
wybrzuszające skórzane boki sugerowały, że w środku znajdują się książki. Góra
tobołka była jednak bardziej okrągła, zapewne przez zapakowaną w tym miejscu
świeżą bieliznę.
- Miałoby się w niej znajdować coś szczególnego? – zapytał
po chwili ciszy Jue, wzruszając ramionami. Zaraz sobie jednak przypomniał, że
Reth wspominał coś o zielarni. Ten fakt był godny zastanowienia, gdyż Lan nie
znała się zupełnie na ziołach. Raz, może dwa usłyszała o alchemii i
zielarstwie, ale z całą pewnością jej zainteresowania nie kierowały się w tę
stronę. Zazwyczaj siedziała albo nad historią, albo nad podręcznikami z magii i
encyklopediami na temat strażników i diabłów. Przeczytała też trochę o Zakonie
Czarownic i skrajnym ich odłamie, czyli wiedźmach. Czasami dla przyjemności czytała
romanse, o istnieniu których prawdopodobnie nie chciała informować Jue.
Zapominała najwyraźniej, że jego obowiązkiem było wiedzieć, w którą
stronę kierują się jej zainteresowania.
Co Lan mogła kupić w zielarni? Ziółka, z których zaparzy
sobie herbatkę? Jej obecna wiedza o przydatnych roślinach musiała się
ograniczać do herbatek ziołowych.
- Dobrze kombinujesz, Mistrzu – powiedział Reth, który przez
cały czas mu się przyglądał. Uśmiech nie schodził z jego ust.
Jue nie do końca rozumiał, co może wprawiać anioła w tak
dobry humor. Zamierzał się jednak dowiedzieć. Czasem irytował go fakt, że Reth
znał jego myśli, ale nie działało to w drugą stronę. Jue nie miał wglądu w
myśli anioła. Reth kiedyś powiedział mu, że gdyby na to pozwolił, Jue oszalałby
w ciągu kilku sekund – umysły aniołów w żadnym stopniu nie przypominały
ludzkich, kontakt z nimi byłby porównywalny do zderzenia z ramieniem galaktyki.
Po takim postawieniu sprawy Jue nie miał najmniejszej ochoty sprawdzać tej
teorii w praktyce.
Nie oznaczało to jednak, że czasem nie ogarniała go irytacja
z tego powodu.
- Powiesz mi w końcu czy mam zgadywać?
Reth wydął usta w grymasie zawodu.
- Byłoby zabawnie, gdyby Mistrz zgadywał, ale podejrzewam,
że jasny szlag by cię trafił. Powiem ci w takim razie, żebyś nie musiał się
denerwować. Lan, zanim wyjechaliście, została wezwana przed oblicze
Arcymistrza. To było w czasie, kiedy ciebie wysłano po prowiant.
Jue ponownie uniósł brew.
- Dlaczego nic mi o tym nie wiadomo?
- Arcymistrz chciał zachować to spotkanie w sekrecie. Nic w
sumie dziwnego, skoro omawiał z Lan bardzo… delikatną sprawę. Wiedział zapewne,
że urządziłbyś mu scenę, gdyby to dotarło do twoich uszu.
- Co dotarło do moich uszu?
Reth ponownie spojrzał na śpiącą w najlepsze Lan. Właściwie
nie śpiącą, a śniącą w tym momencie Lan. Przekazał jej bowiem trochę swoich
wspomnień, by pokazać to, co działo się w Niebie przed nastaniem Apokalipsy. By
pomóc jej zrozumieć. Zależało mu bowiem na tym, by Lan zrozumiała, dlaczego
stało się tak, a nie inaczej.
I by odnalazła w tych wspomnieniach Peir.
- Arcymistrz polecił jej przy pierwszej okazji zaopatrzyć
się w pewne ziółka.
- Już mi się to nie podoba… ale mów dalej.
- Powiedział, że taka urocza dziewuszka jak ona powinna być
przygotowana na różne sytuacje.
- Co ten staruch kombinował?
- Dodał też, że mając za Mistrza kogoś tak młodego i w pełni
sił witalnych – tak właśnie powiedział – powinna uzbroić się w ziółka, które
uchronią ją ewentualnymi konsekwencjami twoich… żądzy.
-… Że co?
- Innymi słowy implikował, ze zamierzasz się na nią rzucić
niczym wygłodniały lew i schrupać w całości. Tyle że w intymnym sensie. I
dlatego powinna zaopatrzyć się w ziółka, które uchronią ją przed niechcianą na
tym etapie jej życia ciążą. Aż się zdziwiłem, słuchając bardzo elokwentnej
przemowy Arcymistrza, lawirującego słowami w ten sposób, by niczego wprost nie
powiedzieć, ale by został odpowiednio zrozumiany.
Jue pobladł niczym ściana, a jego usta zadrżały. W złotych
oczach pojawił się złowieszczy błysk.
- Reth, masz natychmiast zrobić porządek z…
- Arcymistrzem?
- Tymi cholernymi ziółkami! Natychmiast!
Reth poderwał się na równe nogi i zasalutował.
- Tak jest, generale! Ale… jeśli rzeczywiście mogą się
przydać? Kto wie, co…
- TERAZ! – ryknął Jue, wskazując palcem na tobołek Lan.
Natychmiast też się zarumienił, gdy sobie wyobraził, jak Lan pakowała tę… rzecz
do środka. I co jej wtedy chodziło po głowie.
Ten cholerny Arcymistrz! Już Jue sobie z nim porozmawia, gdy
wróci do Gildii. Nic dziwnego, że staruch chciał tę rozmowę utrzymać w
sekrecie. Doskonale wiedział, jak młody mężczyzna zareaguje na to, co zostało
zainsynuowane podczas tej rozmowy!
Reth posłusznie rozwiązał troczki ściągające skórzany
tobołek i odszukał w środku torebeczkę z pachnącymi ziółkami. W pierwszym
momencie miał zamiar schować znalezisko, ale stwierdził szybko, że gdyby to
zrobił, wykazałby się zarówno nielojalnością, jak i brakiem zaufania do
Mistrza. Spalił więc torebeczkę wraz z jej zawartością, po czym ściągnął
troczki tobołka, tym samym go zamykając.
Odwrócił się do Jue, z uśmiechem na ustach przecierając
dłonią czoło w geście symbolizującym wykonanie wymagającej sporego wysiłki
pracy.
- No, załatwione! Teraz możesz płodzić dzidziusie bez obawy,
że… eee… To znaczy, chciałem powiedzieć, że nie musisz się martwić o podejrzane
ziółka w bagażu swojej podopiecznej.
Jue rzucił mu długie, mroczne, bardzo wiele mówiące
spojrzenie. Reth zrozumiał, że jeszcze słowo, a Mistrz go odwoła. Wolał więc
nie przeciągać struny.
Spojrzał na tkwiącą nieruchomo Lan.
- Jestem ciekawy, ile już zobaczyła…
W tym samym momencie rozległo się gorączkowe, głośne walenie
do drzwi.
- Mistrzu Metro, proszę, musisz nam pomóc?
Jue doskoczył do drzwi.
- Elai’aih?*
- Mistrzu, to karczmarz, który prowadzi ten przybytek –
oświadczył Reth, podchodząc bliżej.
- Cóż, nie zaszkodzi sprawdzić.
Jue odsunął ciężką zasuwę i otworzył drzwi na tyle, by
stanąć oko w oko z przerażonym w tym momencie mężczyzną. Nie mógł też nie
zauważyć, że na fartuchu, który ten miał na sobie, były obecne ślady krwi.
Świeżej, jeszcze czerwonej.
- Na… na dole… - wychrypiał, a jego oczy niemal wyskakiwały
mu z orbit. Dwa podbródki trzęsły się niczym galareta.
- Reth, idziemy. Czy może pan popilnować mojej uczennicy,
która teraz odpoczywa?
- Tak, tak, oczywiście!
- Zarygluj drzwi.
- Proszę, Mistrzu! Pośpiesz się!
Jue skinął głową, już biegnąc w kierunku schodów, które
pokonał jednym skokiem. Źle jednak obliczył odległość pomiędzy ostatnim
schodkiem a ścianą, więc uderzył w nią ramieniem, kiedy próbował złapać
równowagę po lądowaniu. Szybko jednak wykorzystał tę sytuację na swoją korzyść.
Wykorzystał siłę uderzenia do nabrania rozpędu przed następnym skokiem, którym
ominął kolejną partię schodów, tym razem ostatnich.
Znalazł się w tym momencie pośrodku chaosu. Stoły i krzesła
leżały porozrzucane i połamane po całym pomieszczeniu, skorupy zbitych talerzy,
szklanek i butelek zaścielały podłogę niczym dywan, chrzęszcząc pod stopami
ludzi, którzy w panice uchylali się przed czymś, co polowało na nich ze ścian i
sufitu. Kilka bezwładnych, zakrwawionych ciał leżało przewieszonych przez
przewrócone stoły i ladę.
Jue wyciągnął z kabur przy pasku pistolety, które zalśniły
groźnie w blasku przytłumionego, pomarańczowego światła lamp wmontowanych w
ściany. Wycelował w coś, co przypominało poruszający się z zadziwiającą
szybkością cień.
~ Reth, widzisz go?
~ Tak, Mistrzu. To opętany. Tylko… coś z nim nie w porządku.
~ Z opętanymi nigdy nic nie jest w porządku.
~ Tak, ale… Nieważne. Tak czy owak, stanowi wyraźne
zagrożenie dla ludzi, którzy są tutaj uwięzieni. Na drzwiach ktoś od zewnątrz
nałożył pieczęć.
~ Dasz radę ją zdjąć?
~ Zaraz… Nie, coś mnie blokuje. Załatwmy najpierw opętanego,
potem pomyślimy.
~ Do roboty w takim razie.
Jue uchylił się przed nacierającym na niego opętanym, który
najwyraźniej zrozumiał, że pozbycie się celującego w niego z dwóch pistoletów
Łowcy będzie najrozsądniejszym rozwiązaniem. Z rykiem zranionego zwierzęcia
odbił się od sufitu i niczym pocisk zaatakował Mistrza, który w porę rzucił się
w bok i przeturlał, chowając za przewróconym stołem. Mebel stanowił marną
ochronę, ale Łowca doskonale wiedział, co robi. Przyłożył dłoń do pękniętego
blatu i wzmocnił jego strukturę zaklęciem. Zrobił to w dobrym momencie, gdyż
sekundę później drewno zadrżało od uderzenia, a Jue natychmiast przeturlał się
w bok i wycelował w opętanego, który został na chwilę oszołomiony przez
uderzenie.
Rozległ się huk, gdy dwa pistolety wystrzeliły jednocześnie.
Dwa pociski ze świstem przecięły powietrze, znacząc trajektorię swojego
prostego niczym strzała wypuszczona z łuku lotu dwiema czerwonymi smugami.
Opętany mężczyzna wrzasnął, gdy pociski utkwiły w jego
ciele. Znowu skoczył na sufit, gotowy do ataku. Na ziemię spadło kilka kropel
gęstej, czerwonej krwi.
~ Reth?
~ Mówiłem, że coś dziwnego jest w tym opętanym? Właśnie się
dowiedzieliśmy dokładnie, co.
~ Wyjaśnij.
~ Trafiłem w niego, ale nie zagnieździłem się w nim.
Wyrzucił z siebie moją obecność.
~ Innymi słowy, możemy go jedynie przerobić na krwisty
kotlet?
~ Mistrzu… myślałem, że będziesz bardziej zdziwiony tym, że
stajemy oko w oko z opętanym, który jest w stanie wyrzucić z siebie anioła?
~ Owszem, ale nie mamy czasu na roztrząsanie tego problemu!
Rzeczywiście nie było czasu. Opętany mężczyzna, wcześniej
raniąc dwie osoby, znowu zwrócił uwagę na Łowcę. Jue ponownie skrył się za
najbliższą przeszkodą, ale nie zdążył jej wzmocnić. Przeturlał się w bok, gdy
rozległ się trzask łamanego drewna. Natychmiast też uniósł pistolety,
przyklękając na jednym kolanie. W samą porę, gdyż przeciwnik rzucił się na
niego, wprawiając swoje ciało w spiralny ruch.
~ Przygotuj się, Reth!
~ Gotów na twój rozkaz!
Jue kilkakrotnie pociągnął za oba spusty. Pistolety
posłusznie wypluły z siebie kilkanaście ognistych pocisków, wypełniając
powietrze zapachem spalonego prochu. Żaden z pocisków nie chybił celu, choć ten
w pewnym momencie zatoczył się w bok. Jue, na wszelki wypadek, przeładował obie
bronie i wycelował ponownie. Opętany jednak zwalił się z hukiem na podłogę i,
drgnąwszy jeszcze, znieruchomiał całkowicie.
W pomieszczeniu nagle zapanowała cisza, zakłócana tylko
ciężkimi oddechami, które Jue słyszał za swoimi plecami.
- Czy… czy to koniec? – zapytał ktoś po chwili.
Jue sam nie wiedział. Nie chowając jeszcze broni, podniósł
się i podszedł do opętanego. Pochylił się nad nim, próbując zauważyć
jakiekolwiek oznaki życia. Jedyne jednak, co był w stanie dojrzeć, to coraz
wyraźniejsze ślady wypływającej z jego ciała krwi. Gęstej. Tak czerwonej, że
niemal czarnej. Wyczuł też lekki zapach spalonego ciała – a więc Reth nie do
końca został odrzucony. Przy takiej sile ognia, jaką w niego Jue wpakował,
trudno było podejrzewać cokolwiek innego.
Odwrócił się do przerażonych ludzi, którzy stali za ladą
ściśnięci w drżącą grupkę.
- On już nie zrobi wam krzywdy. Czy mogę jednak zadać wam
jedno pytanie? Skąd się ta… istota wzięła?
Przez długą chwilę nikt się nie odzywał, ale Jue nie
zamierzał nikogo przyciskać. Zaczął rozglądać się po pomieszczeniu, próbując
ocenić szkody. Jako że przybytek nie był pięciogwiazdkowym hotelem,
podejrzewał, że za kilka dni wszystko zostanie uporządkowane.
- On… on przyszedł z zewnątrz na chwilę przed tym, jak…
Jue pokiwał głową.
- Dziękuję, ta informacja bardzo mi pomoże.
- Czy możemy… czy możemy już wyjść?
Jue przypomniał sobie o zapieczętowanych drzwiach. Podszedł
do nich, po czym przyłożył do solidnego drewna dłoń. Niemal jej jednak nie
cofnął, czując, jak zostaje odrzucona przez potężne zaklęcie.
- Hm… To może chwilę potrwać – oświadczył, odwracając się do
ludzi, którzy już zaczęli się rozchodzić. Dwaj rośli, ale widocznie wyczerpani
mężczyźni, których twarze znaczyły liczne rany i zadrapania, podeszli do
bezwładnie zwisających z połamanych mebli ciał, sprawdzając, czy uda im się
odnaleźć w nich jakieś oznaki życia. – Dobrze, sprawdźcie, czy uda się coś dla
nich zrobić. Ja zajmę się zaklęciem obecnym na drzwiach.
Jasnym się dla niego stało, że musi znaleźć się na zewnątrz,
by móc cokolwiek poradzić na działające z tamtej strony zaklęcie. Tylko jak
miał to zrobić? Pieczęć musiała obejmować cały budynek. Chociaż…
Może wcale nie musiał robić dziury w ścianie.
Zostawiając parter pod opieką cokolwiek wystraszonych ludzi,
wbiegł na piętro i zapukał do drzwi pokoju, który niedawno opuszczał.
Odpowiedziała mu cisza.
~ Reth, możesz otworzyć te drzwi? Karczmarz pewnie trzęsie
portkami, zbyt wystraszony, by nam otworzyć.
Chwilę później drzwi stanęły otworem. Karczmarz rzeczywiście
był wystraszony – poderwał się z wrzaskiem z krzesła, kiedy Jue przekroczył
próg pokoju.
- Spokojnie, panie karczmarzu, to tylko ja. Problem, z
którym miał pan kłopot, został rozwiązany.
- Na… naprawdę?
- Tak, chociaż zdążył narobić sporo szkód. Nie zamierzał
poddać się bez walki.
- To… to… Dziękuję, Mistrzu! Obawiam się jednak, że nie
mogę… zapłacić za pomoc…
Jue machnął ręką. Nie potrzebował pieniędzy.
- Muszę uporać się z jeszcze jednym problemem, ale pan może
już zejść na dół. Byłbym wdzięczny, gdyby udało się panu uspokoić obecnych tam
ludzi w razie potrzeby.
Mężczyzna energicznie pokiwał głową, po czym opuścił pokój.
Jue zauważył, że kolana lekko mu drżały, ale utrzymał wyprostowaną postawę. Po
schodach schodził jednak głośno niczym słoń.
Jue ponownie zaryglował drzwi, po czym podszedł do łóżka, na
którym spała Lan. Zdążyła się przewrócić na bok, podkładając dłoń pod policzek.
Jej pierś unosiła się w spokojnym oddechu. Na niej wcześniejszy incydent nie
zrobił najwyraźniej najmniejszego wrażenia.
~ Mistrzu, czy planujesz to, co myślę?
~ Nie wiem, o czym myślisz, ale ja mam zamiar wyjść przez
okno.
~ Heh, wiedziałem. Nie połam sobie nóg, Mistrzu.
Jue prychnął, po czym podszedł do okna. Wyglądało na dawno
nieotwierane. Haczyk, który trzeba było przekręcić, zardzewiał i nie ruszył się
bez raniącego uszy zgrzytu. W końcu jednak okno stanęło przed Jue i jego
szalonym planem otworem. Odległość dzieląca go od ziemi nie wydawała się duża,
ale mogło to być tylko złudzenie. W końcu było ciemno.
Jue nie zamierzał się dłużej zastanawiać nad tym, jak bardzo
jego plan jest niebezpieczny. W kilku ruchach znalazł się na zewnątrz,
zwisając całym ciałem za oknem, mocno trzymając się dłońmi parapetu.
Nabierając odwagi, w następnym momencie się puścił. I nieźle by się zapewne
poobijał, gdyby nie chwycił go tuż nad ziemią Reth.
~ Ty i te twoje szaleństwa, Mistrzu.
~ Oj tam. Ważne, że jesteśmy na zewnątrz. Możemy się zająć
zaklęciem obecnym na drzwiach i wypuścić uwięzionych w środku ludzi.
Drobne kamyki zachrzęściły pod jego stopami, gdy mijał róg
budynku. Drzwi wejściowe natychmiast rzuciły mu się w oczy, a wraz z nimi –
wielka, lśniąca czerwienią pieczęć w kształcie oka. Bardzo świeża, potężna
pieczęć.
~ Czy to nie magia, której używają czarownice? – zapytał
Reth. W jego głosie pobrzmiewało zdziwienie.
~ Raczej taka, którą posługują się wiedźmy… Wygląda na to,
że nasza misja nagle zrobiła się o wiele bardziej emocjonująca.
~ W Iztharze jest wiedźma?! Mistrzu, jeśli to prawda…
Jue potrząsnął głową, uciszając Retha. Wiedźma. Każdy Łowca
wiedział, że powinien brać nogi za pas, gdy spotka jedną z nich na swojej
drodze. Żaden Łowca bowiem w pojedynkę nigdy jeszcze żadnej z nich nie pokonał.
Szaleństwem byłoby wytropienie jej kryjówki z Iztharze, jeśli takowa istniała.
Nie w pojedynkę.
Jue poczuł jednak, że rzucono mu wyzwanie. A on żadnego
wyzwania nie ignorował.
_______________
* Elai'aih: Formułka-zaklęcie, której używają Łowcy przy powitaniach. Najszybszy sposób sprawdzenia, z kim lub czym będzie się miało do czynienia - żąda ujawnienia ,,prawdziwej tożsamości" przybysza. Jeśli jest to ktoś opętany, demon będzie musiał przemówić.
Rozdział bardzo mi się podoba. Ale wygląda na to, że mój zapas weny został na jakiś czas wyczerpany. Chwilowo nie mam pomysłu na nowy rozdział. Ale kto wie, popróbuję się ponatychać :)
Pierwsza! ;]
OdpowiedzUsuńHA! a jednak to była Lan! No, no!;) Ciekawe co kupiła;D
UsuńHOLY SHIT! HOLY SHIT! *zgon* Jasny gwint! O_O O_O O_O *zgon^2*
nie dziwię się, że oczy Jue wyszły mu na wierzch! Jasny gwint! *brak słów* hahahahahahahahhahahahha! nie, przez ten tekst straciłam całą elokwencję! hahahahaha! niech m,nie ktoś powstrzyma hahahahaha! arcymistrz sugerował, że Jue rzuci się na Lan hahahaha biedny jue! hahahaha a reth, jak mu to ładnie streścił hahahahaha!
hahahahaReth jak zawsze boski! hahahahaha "Teraz możesz płodzić dzidziusie bez obawy, że… eee… To znaczy, chciałem powiedzieć, że nie musisz się martwić o podejrzane ziółka w bagażu swojej podopiecznej." no hahahha! Retjh znowu na pierwszym miejscu! haha ;)
niech zgadnę...: Natashka rozkręca akcję :D och, jaka ona cudowna! *w* I sprowokowała Jue! kto w końcu kogo się boi? Jue Natashy czy Natasza Jue? oj akcja nabiera tempa! nie mogę się doczekać nowego rozdziału! a widzę,że trochę się naczekam!;(
ps. wybacz że tak krótko i tak późno ;( you-know-who doprowadził mnie do skrajnego wyczerpania ;x Mam nadzieję,że szybko się natchniesz i opublikujesz nowy rozdział! ;) buziak!:*
Pierwsza tylko dlatego, że Mai wyjechała i że nie opublikowałam rozdziału wczoraj, choć był gotowy :) Małe zwycięstwo :) I cieszę się, że Reth znowu ci się spodobał w tym rozdziale... przyprawiając cię o nieco szalony... i chyba nie do końca kontrolowany śmiech ^.^
UsuńOj no, nie stopuj mojego zachwytu;( Ba, Retha jak zawsze genialny! ;]Natashka świetnie Ci wyszła, choć pewnie powinnam zjechać ją w komentarzach zamiast się nią zachwycać. ale wierz mi, świetnie wyszła ;)
UsuńDlaczego? Dobrze skonstruowany zUy charakater powinien być chwalony a nie zjeżdżany :D Jakby była do kitu i nie wydawała się zła to by można było po niej jechać ;p
UsuńChodziło mi o zjechanie za zachowanie Natashy ;) a tu zamiast jak Mai, wkurzać się na nią, zachwycam się jej charakterem *q* Nie to co Mai Noland... na niej nie zostawiłam suchej nitki ;x
UsuńHihi, bo Mai nie była tak majestatycznie zUa, jak Nataszka :D
Usuń