wtorek, 25 września 2012

4.10 [De Arche] Atak na siedzibę wiedźmy

W momencie, kiedy Hale przekroczył bramy miasta De Arche, dostęp do niego uzyskał także Claw. W końcu te głupie bariery, które rozpięto nad fortecą, nie mogły go już powstrzymać. To znaczyło, że Lucyfer ponownie miał rację. Jego plan okazał się bezbłędny. Wystarczyło zawrzeć mały kontrakt z człowiekiem, a demon jego pokroju mógł się dostać za mury dla niego wcześniej niedostępne.
W takim razie Claw mógł przystąpić do działania. Z rozkazu Lucyfera miał bowiem zająć się wiedźmą, która była w posiadaniu jednego z aniołów śmierci, Sterblicha. Co prawda podsłuchał rozmowę Łowców i wiedział, że i oni wkrótce ruszą na polowanie, ale, prawdę mówiąc, demon nie wierzył w ich sukces. Może i mieli dobre intencje, może i cechowała ich potrzebna do wykonania misji determinacja, ale Claw uważał, że to zdecydowanie zbyt mało. W końcu mieli po swojej stronie jedynie Retha. Co prawda anioł był potężny i całkiem możliwe, że w pojedynkę rozgromiłby co najmniej pięćdziesięciu podrzędnych demonów, ale ile właściwie mógł wytrzymać? I czy znalazłby w sobie tyle siły, by zabić człowieka? 
Nie, do tej pracy potrzebny był Sterblich. Albo Feuertod. Na Ziemi istniało takie powiedzenie: gdzie diabeł nie może, tam babę pośle. W piekle istniała inna jego wersja: gdzie anioł śmierci nie może, tam rękę diabła pośle. Ich moc była tego samego kalibru, ale aniołowie śmierci byli ograniczeni przez samą Śmierć - mogli zabijać tylko z jej polecenia. Ci, którzy działali z ręki diabła, cieszyli się całkowitą swobodą działania. Jedyny rozkaz, jaki słyszeli przed opuszczeniem piekła, brzmiał jasno i wyraźnie: ,,zabij!". 
Claw właśnie to zamierzał zrobić. Zabić wiedźmę, która była odpowiedzialna za porwanie zarówno archanioła Rafaela i Sterblicha, jak i zapewne wielu, wielu innych demonów. Poza tym, rozwścieczyła Lucyfera swoją, jakże bezczelną, kradzieżą dusz z piekła. Tego archanioł nie mógł jej wybaczyć. W końcu to on sprawował pieczę nad porządkiem w piekle, a ta wścibska baba próbowała nieźle w nim zamieszać. 
Poza tym, Lucyfer powiedział, że z niecierpliwością będzie czekał na jej duszę. Uśmiechał się przy tym tak, że Claw poczuł, jak wstrząsa nim dreszcz prawdziwej ekscytacji. Nie cieszyłby się, gdyby to na niego padło, ale jako że chodziło tylko o jakąś głupią wiedźmę...
Problemem było jedynie zlokalizowanie jej kryjówki. Oczywiście została ukryta przed niepożądanym wzrokiem, ale może właśnie dlatego była taka łatwa do zlokalizowania. W gąszczu budynków, które nie były chronione żadnymi podejrzanymi zaklęciami, odnalezienie miejsca, które wydawało się czarną dziurą na mapie, było dziecinnie wręcz proste. 
Claw rozłożył parę swoich wspaniałych, czarnych skrzydeł, po czym wzniósł się w powietrze, by przyjrzeć się miastu z góry. Musiał dokładnie ustalić tor lotu, gdyż wiedział, że w miarę, gdy będzie się zbliżał, będzie go ogarniać coraz większa dezorientacja i będzie czuł potrzebę powrotu, żeby jeszcze raz sprawdzić ścieżkę, ale to sprawi, że się zgubi i nigdy nie trafi do wyznaczonego miejsca. 
Wybrał trasę najprostszą z możliwych, chociaż niektórzy twierdzili, że w takich sytuacjach najprościej jest się zgubić na prostej drodze właśnie. Claw był jednak zdeterminowany. Nie zamierzał popełniać żadnego błędu. A jeśli pobłądzi, uzna, że nie jest godzien miana Feuertoda. Na szali więc stawiał całą swoją dumę.
Upewniając się jeszcze raz, że cel znajduje się przed nim w linii najprostszej z możliwych, ze zdecydowaniem ruszył przed siebie. Zdecydował, że to on będzie bohaterem dnia. Że bezbłędnie wykona powierzone mu zadanie, by w to wszystko niepotrzebnie nie angażowali się Łowcy. Czym mniej szumu, tym lepiej. Sam Lucyfer nie chciał, by sprawa przybrała większe rozmiary, niż to konieczne. Claw postanowił się tego trzymać - przynajmniej na tyle, na ile będzie to możliwe, gdyż, prawdę mówiąc, miał wielką ochotę pokazać tej wiedźmie, jaka kara spotyka ludzi, którzy zadzierają z samym Lucyferem. 

Uśmiech, który gościł na twarzy Zero od chwili, w której Lucyfer dał Nat'ashy niezłą nauczkę, szybko zmienił się w grymas wściekłości. Okazało się, że chociaż wiedźma nie ma nad nim już takiej władzy, jaką miała wcześniej, to nadal groziła mu całkowita dezintegracja, gdyby spróbował uciec, a bariery, które rozpięła wokół ciała Rafaela, były zupełnie nienaruszone. Znaczyło to, że Nat'asha przewidziała, iż coś może jej się stać, więc stworzyła niezależne od jej mocy bariery. Zapewne za każdym razem, gdy przekraczała próg pomieszczenia, musiała je zdejmować, ale stanowiły perfekcyjną ochronę. 
Zero krążył po kryjówce niczym rozjuszony lew zamknięty w klatce. Nat'asha leżała niemal bez życia na łóżku, ale on nadal nie był w stanie podnieść na nią nawet palca. Cholerne ograniczenia! Cholerna klątwa! Gdyby nie był tak nieostrożny... Całe szczęście, wiedźma nadal nie miała zielonego pojęcia o tym, kim był demon nazywany ,,Sterblich". A właściwie nie tyle demon, co anioł zrodzony przez samą Śmierć rezydującą w piekle. No, ale przynajmniej nadal obowiązywały go ograniczenia. Przynajmniej przez większość czasu, gdyż Nat'asha jakimś cudem je obchodziła od czasu do czasu, pozwalając mu odbierać życia, którym nie była sądzona tak szybka śmierć.
Nagle jednak się zatrzymał, czując, że atmosfera wokół niego się zmieniła. Powietrze także. Zmiana jednak była na tyle subtelna, że Zero początkowo pomyślał, że musi mu się tylko wydawać. Doskonale przecież wiedział o tym, że Nat'asha chroniła swoją kryjówkę potężnymi zaklęciami. Jeszcze nikt nigdy z własnej woli tutaj nie zabłądził. 
Ale zaraz... Bariery maskujące były podpięte pod bezpośrednią moc wiedźmy, a to znaczyło...
Nagle rozległ się huk. 
Zero poczuł, że uśmiech powraca na jego usta. A jednak! Wykorzystując słabość wiedźmy, najwyraźniej ktoś się tutaj przedarł! I zamierzał skrócić żywot niczego niespodziewającej się Nat'ashy! 
W kilku skokach znalazł się w komnacie sypialnej wiedźmy, gdyż właśnie stąmtąd doszedł do jego uszu huk. Gdy wpadł do środka, zauważył, że w pomieszczeniu roi się od demonów - chyba wszystkich, których wiedźma kiedykolwiek przyzwała i do siebie przywiązała. Ona sama stała w cieniu, schowana na sylwetkami swoich demonicznych sług, zdecydowana, by się nie wychylać. Wzrokiem, w którym kryła się zimna wściekłość, mierzyła szczupłą postać stojącą mniej więcej pośrodku komnaty, trzymającą w prawej dłoni olbrzymie żelastwo, co najmniej dwukrotnie większe od niej. Lśniące, czarne żelastwo, bardzo misternie skonstruowane.
Zero bardzo dobrze znał ,,to żelastwo". Nazywało się Stehler i mogło być dzierżone jedynie przez Feuertoda. To ostrze było bezlitosną maszyną do zabijania - co prawda było ciężkie, ale dobrze wyszkolony Feuertod mógł bez problemów nawet nim rzucać. 
- Nadszedł dla ciebie i twoich popleczników dzień sądu, wiedźmo - oświadczył nagle demon trzymający Stehlera. Powoli obrócił głowę, by spojrzeć na Zero, i wtedy anioł śmierci go rozpoznał. - Powinnaś być wdzięczna, marna istoto ludzka, gdyż zginiesz z ręki najlepszego szermierza piekieł. 
Zero nie sądził, by Claw rzeczywiście był najlepszy, ale jako Feuertod oczywiście wyróżniał się na tym tle wśród innych demonów. W końcu służył samemu Sataelowi. Był wykonawcą jego wyroków, które zawsze były ostateczne. Dlatego ci, którzy mu służyli, byli uznawani za zupełnie inną ligę, z którą rzadko kto chciał mieć do czynienia. Obawiali się oni bowiem jedynie samej Śmierci i Boga. Niektórzy trzęśli też trochę tyłkami przed Michaelem, ale reszta stanowiła dla nich jedynie trzodę rzeźną. 
Czy jednak jeden z nich będzie w stanie stawić czoło wiedźmie? Zero wielokrotnie miał okazję się przekonać, że jej moc jest niebanalna. Wydawała się nieskończona, ale to przecież było niemożliwe. Musiała używać jakichś sztuczek, o których anioł śmierci nie chciał nic wiedzieć. Spotkanie z Lucyferem przecież niemal całkowicie wyczerpało jej moc. Znaczyło to, że jej pokonanie było możliwe. 
Zero nie miał najmniejszego zamiaru uczestniczyć w walce, więc cofnął się o krok. Claw ponownie spojrzał na Nat'ashę, która nadal zasłaniała się murem utworzonym z jej najsilniejszych demonów. Cóż, gdyby się poddała od razu, nie byłoby zabawy... 
Claw zrobił szybki wymach uzbrojoną dłonią. Ostrze niemal zaśpiewało, gdy przecięło powietrze, w jednej chwili pozbawiając życia pięciu najbliżej stojących demonów. To mu jednak nie wystarczyło. Stehler domagał się krwi. Claw chwycił go więc mocniej na uchwyt, po czym ruchem nadgarstka sprawił, że broń zawirowała. Skoczył do przodu, biorąc kolejny zamach. Zatrzymując ruch wirowy ostrza, wymierzył je stronę tego solidnego muru, który bronił mu dostępu do wiedźmy.
- Jaka szkoda! - oświadczył, kiedy poczuł, jak ostrze zagłębia się w ciałach jego przeciwników, po czym bez najmniejszego oporu dzieli je na pół. - Ułatwiliście mi tylko zadanie, zbierając się w jednym miejscu! Chociaż nie powiem, że idea biegania za wami nieco mi się podobała!
Nat'asha jakimś cudem zdołała wykrzesać z siebie tyle mocy, by rzucić w Clawa zaklęciem wiążącym. Niestety, obecny poziom jej mocy był niewystarczający. Magiczny łańcuch stanął w płomieniach, nawet nie dotknąwszy ciała nacierającego na wiedźmę Clawa, wymachującego na prawo i lewo tą swoją monstrualną maczetą. Wydawała się ciężka, ale demon posługiwał się nią z taką wprawą, jakby nawet nie zauważał jej ciężaru. W rzeczywistości Claw doskonale zauważał trzymany ciężar, ale wykorzystywał go do zwiększania impetu, z jakim się poruszał i zadawał ciosy. Pozwolił jednak wiedźmie wierzyć w to, że jest amatorem. że nie wykorzystuje całego potencjału zawartego w broni, którą dzierżył.
Kiedy zadawał ostateczny cios, czuł rozpierającą go euforię. 
W kilka chwil Claw rozprawił się z resztą towarzystwa. Te demony jednak, którym udało się wydostać spod władzy Nat'ashy, w panice zaczęły opuszczać pole bitwy. Chociaż w tej chwili bardziej przypominało pole krwawej masakry, a nie bitwy. W końcu nikt nie miał najmniejszej szansy na przeżycie, jeśli stawał twarzą w twarz z prawą ręką samego szatana. 
Claw, upewniwszy się, że nikogo nie pominął i że wiedźma wydała swe ostatnie tchnienie, ponownie spojrzał w kierunku otwartych na oścież drzwi, za którymi, w mroku, ukrywał się Zero. Nie miał najmniejszego zamiaru go zabijać, więc schował broń i otrzepał ubranie z krwi, która zostawiła na nim brzydkie, krwawe plamy.
- Sterblich, zaprowadź mnie do tego zagubionego archanioła. 
Zero, rozglądając się na prawo i lewo, przekroczył próg pokoju. A raczej go przeskoczył, próbując ominąć kałużę krwi. 
- Mogę cię zaprowadzić, ale obawiam się, że nawet we dwóch nic nie poradzimy. 
Claw spojrzał na niego, marszcząc brwi. Co sugerował?
Zero szybko pospieszył z wyjaśnieniem: 
- Wiedźma otoczyła go barierami. Co najmniej siedmioma. Ja nie mogłem ruszyć nawet pierwszej z nich, a ta powinna być najsłabsza.
- No i co z tego? Ta wariatka dostała to, na co zasłużyła, tak więc teraz nie powinno być już problemów z jakimiś barierami, czyż nie?
- Niekoniecznie. Może i miała nierówno pod sufitem, ale doskonale zdawała sobie sprawę z tego, jak ważny jest archanioł. I jak niebezpiecznie jest ograniczać się do barier uzależnionych od poziomu jej mocy. 
Claw szerzej otworzył oczy ze zdumienia. 
- Chcesz powiedzieć, że ona potrafiła posługiwać się tego typu magią?!
Zero niechętnie skinął głową. 
- Sam o tym nie wiedziałem. Ale możemy spróbować je przełamać, może jednak osłabły. 
Claw skinął głową. Rzeczywiście, powinni chociaż spróbować - samo rozmawianie o tym nie mogło przynieść żadnego efektu. No, chyba że zaczęliby inkantacje jakichś wspaniałych zaklęć przełamujących, ale to nie one były domeną demonów. Potrzebny im był jakiś chętny aniołek. Ktoś taki, jak Reth... 
Drgnął, gdy dotarło do niego, o czym rozmyśla. Że też ten cholerny anioł przyszedł mu na myśl! Claw naprawdę nie chciał go do tego mieszać. Czuł, że się z nim nie dogada w żadnym wypadku, chociaż Reth nie był do końca aniołkiem. Jego istota była zanieczyszczona. Podobnie, jak reszta upadłych, nie miał wstępu do Nieba, ale nadal miał tę swoją cholerną Łaskę. 
Gdy Zero doprowadził go do właściwego pomieszczenia, Claw po raz pierwszy w swoim długoletnim istnieniu spojrzał na Rafaela w jego zmaterializowanej formie. I szczerze się zdziwił.
- Ten młokos to nasz archanioł?
Zero zachichotał. Doskonale zrozumiał uczucia Clawa, jako że sam zareagował podobnie, gdy po raz pierwszy zobaczył Rafaela. Nie spodziewał się zobaczyć kogoś tak kruchego, choć oczywiście dochodziły do jego uszu plotki o delikatności cechującej archanioła. Myślał jednak, że ta cecha dotyczy jego charakteru, a nie ciała. Później jednak pomyślał, że taka, a nie inna forma, jest wynikiem braku doświadczenia cechującego archanioła - możliwe, że nigdy się nie materializował. Nie było takiej potrzeby. Noc dziwnego więc, że jego ciało było takie... eteryczne. 
- Tak, to Rafael. 
- Hm.
Claw zrobił krok naprzód. Natychmiast jednak się cofnął. Bariera go odrzuciła. 
Po raz pierwszy od bardzo dawna jakieś marne zaklęcie go powstrzymało. To było wyzwanie. Wyzwanie, które mu się spodobało, choć czuł, że rzeczywiście może mu nie sprostać, jak Zero wcześniej zapowiedział. Nawet, gdyby połączyli siły, byłoby to niemożliwe. Mimo to, po raz kolejny zmierzył się z zaklęciem bariery, tym razem już się nie cofając. Naparł całym ciałem na niewidzialną ścianę i pchał dopóty, dopóki nie poczuł, jak jego skóra zaczyna się przypiekać. Dopiero wtedy się odsunął.
- Rafael musi ją utrzymywać od drugiej strony - oświadczył bez wahania. - Tylko on jest w stanie wytworzyć tak doskonałą barierę. Nie ustąpi przed żadnym demonem. Jeśli jednak uda nam się zwabić jakiegoś aniołka...
Zero zapytał, co ma na myśli.
- Poprosimy o przysługę jedynego, który jest obecnie w okolicy - wyjaśnił Claw bez wahania. - I sądzę, że się zgodzi. W końcu chodzi o ich ukochanego Rafaela, prawda?
- Skoro uważasz, że jest to możliwe... Ciężko mi jednak wyobrazić sobie anioła przekraczającego progi tej cholernej świątyni grzechu z własnej woli. 
- Przekonasz się, że to zrobi. I to więcej, niż chętnie. Musimy go jedynie złapać. I ładnie poprosić o to, by nam pomógł. 

Jue nie mógł oderwać wzroku od oprowadzającej ich po mieście Mishy. Każdy jej ruch był jakby prowokacją, zaproszeniem do dotknięcia. Kiedy pięła się w górę wąską uliczką, nazywając ją uroczą, Jue potrafił myśleć jedynie o tym, jak bardzo ich przewodniczka jest urocza i jak wielkim grzechem było użycie tego słowa, by opisać jakąś śmierdzącą, ciemną, wąską uliczynę, w której unosił się zapach smażonej cebuli. Naprawdę się ucieszył, kiedy wyszli na szerszą przestrzeń - rynek. 
Ludzie tłumnie zbierali się w tych okolicach. Jak Misha wyjaśniła, było to ulubione miejsce spotkań zakochanych, co było całkiem zrozumiałe i to z kilku powodów: po pierwsze, pojazdy wszelkiego rodzaju musiały omijać tę strefę, co znaczyło, że nic nie hałasowało ludziom nad głowami. Poruszać się można było jedynie o własnych siłach. Po drugie, miejsce wybudowano w dość romantycznym stylu, z fontanną ustawioną pośrodku placu, otoczoną przez urocze kawiarnie i ciastkarnie, a także eleganckie butiki i sklepy z błyszczącą na wystawach biżuterią, gdyby jakaś para planowała sfinalizować związek i zakupić w tym celu potrzebne błyskotki. W tle majaczyła także wieżyczka skromnego kościoła. 
Misha wyjaśniła, że trzeba się zagłębić w labirynt uliczek, jeśli szukało się czegoś bardziej przyziemnego. 
- Czy to nie jest kłopotliwe? - zwątpiła Lan, marszcząc nos. 
- O, nie. Każdy archeńczyk doskonale zna zakamarki tego miasta. Dla nas to żaden problem.
,,Dla nas"... Che! Lan zmięła w ustach przekleństwa i bez słowa podążyła dalej. Jedyną satysfakcję czerpała z faktu, że trzymała Mistrza za rękę. Właśnie. Nawet nie za ramię, ale za rękę. Mało ją obchodziło to, czy towarzysząca im dziewczyna może być z tego powodu zazdrosna. Jeśli była, to tym lepiej, ale jeśli nie, to Lan nie miała nic przeciwko temu. Zaciskała mocno palce, nie chcąc, by coś - lub ktoś - przez przypadek ich rozdzieliło. Zdawała sobie sprawę z tego, że musi wyglądać niczym dziecko prowadzone przez ojca, ale jako że w ten sposób się nie czuła, nie obchodziło ją to, co inni myśleli.
- Macie ochotę na ciastko? Kawę? Sok?
Lan zacisnęła zęby. Nie da się sprowokować, choćby miała sobie przygryźć język, powstrzymując napływające do jej ust przekleństwa!
- Myślę, że możemy się na chwilę zatrzymać - zgodził się tymczasem Jue, już ją ciągnąc w stronę wskazanej przez Mishę ciastkarni. 
Lan nie mogła się sprzeciwić życzeniu Mistrza, więc nie zaprotestowała. Po chwili stwierdziła, że to może być nawet miłe - usiąść obok Jue i zjeść ciastko. Gdyby nie obecność trzeciej osoby, Lan poczułaby się całkiem komfortowo w tej sytuacji. Zdawała sobie bowiem sprawę z tego, jak bardzo Jue był zajęty i jak rzadko miała okazję gdzieś z nim wyjść. Ot, tak dla zabicia czasu i swobodnej rozmowy. Co prawda mieszkali niemal w tym samym pokoju, ale mijali się tak często, że Lan do tej pory naprawdę rzadko spotykała swojego opiekuna. Nie na tyle, by móc z nim porozmawiać tak od serca, podzielić się sekretami... To znaczy ona miała plany się z nim podzielić sekretami skrywanymi głęboko na dnie swojego serca, nie oczekując oczywiście wzajemności. Może kiedyś, kiedy dorośnie i będzie w stanie mu pomóc...
Wybrali stolik przy oknie. Misha poprosiła, by usiedli, a sama skierowała kroki w kierunku lady, by wziąć menu. Oczywiście Jue, dżentelmen w każdym calu, chciał ją zastąpić, ale blond piękność stanowczo odmówiła, osładzając swoje słowa uśmiechem, który przyprawił Lan o mdłości. 
Kiedy Misha odeszła, odprowadzana wzrokiem przez Jue, Lan ze złością zaczęła kopać stopą nogę krzesła, na którym siedziała. Zmęczenie ją opuściło. Nie była w żadnym stopniu senna. 
Jedyne, co w tej chwili odczuwała, to wściekłość. Wściekłość na tę nieznajomą Mishę, która pojawiła się tak nagle i tak naturalnie skupiła na sobie całą uwagę Jue. Czy rzeczywiście była tak niewinna, jeśli chodziło o znajomości z mężczyznami, jak Hale niedawno stwierdził? Lan bowiem mogłaby przysiąc, że dziewczyna zachowuje się z wprawą prawdziwej kokietki. Cholerna femme fatale. 
- Lan, czujesz się już lepiej? 
Dziewczyna mimowolnie się uśmiechnęła. Ach, więc chociaż na chwilę jego uwaga została odwrócona!
- Prawdę mówiąc, kiedy przybyliśmy do mieszkania Hale'a, nadal czułam się trochę zmęczona, ale już jest znacznie lepiej.
Mistrz Metro zmarszczył brwi. 
- Nic mi nie powiedziałaś... 
- Nie było potrzeby, Mistrzu. Byłam po prostu trochę oszołomiona po podróży, to wszystko. 
Jue spojrzał na nią z niepokojem w oczach, próbując dostrzec na jej twarzy jakiekolwiek oznaki zmęczenia, ale jedyne, co był w stanie zobaczyć, to szeroki uśmiech, którym podopieczna go obdarzyła. Nie miał więc powodu, by jej nie ufać. Kto jak kto, ale ona naprawdę rzadko coś przed nim ukrywała. 
Chwilę później do stolika podeszła Misha z tacką, na której stała wysoka szklanka z gorącą czekoladą i stożkiem bitej śmietany, dwie filiżankami gorącej, czarnej kawy oraz talerzyk ciastek. Z największą ostrożnością postawiła to wszystko na stole, po czym sama zajęła miejsce - jak najbliżej Jue. Lan natychmiast pożałowała, że zajęła miejsce naprzeciwko. 
Gorąca czekolada była oczywiście dla niej. Dwie identyczne kawy dla Jue i Mishy. Lan poczuła się w jakiś sposób wyłączona, odosobniona ze swoją czekoladą na gorąco. Mimo to, zupełnie jej to nie przeszkadzało. Wzrok Jue bowiem nadal do niej powracał, upewniając się, czy rzeczywiście wszystko jest w porządku. 
Misha musiała poczuć, że traci przewagę. Z uśmiechem więc zapytała:
- Mistrzu Jue, od dawna się nią opiekujesz? 
Lan rzuciła jej długie, wiele znaczące spojrzenie. Kryła się w nim prośba, by zjawiskowa piękność nie wtykała nosa w nieswoje sprawy i by wreszcie się przymknęła. 
- Nie opiekuję się nią, jesteśmy partnerami. 
- Och? 
Lan poczuła, jak na jej policzki wypływa rumieniec. Nie spodziewała się, że Mistrz weźmie jej stronę. Cóż, niezupełnie wziął ją w obronę, ale i tak wyraźnie zaznaczył, że Lan nie jest jedynie kręcącym się wokół niego dzieckiem, które nie ma pojęcia o tym, co robi. 
- Innymi słowy, oboje się sobą opiekujemy.
- Hm... bycie Łowcą ma swoje dobre strony, prawda?
- Co masz na myśli?
Misha oparła brodę na dłoni i spojrzała wymownie na Lan.
- To cudowne mieć u boku kogoś, kto zawsze będzie się o ciebie troszczył. Lan, musisz czuć się bardzo szczęśliwa, prawda?
Dziewczyna odpowiedziała z podniesioną głową: 
- Oczywiście. Mistrz Jue zawsze się o mnie troszczy z największą uwagą i mam nadzieję, że niedługo i ja będę w stanie się nim zaopiekować. 
Jue, słysząc tę jakże śmiałą, ale nadal dziecinną deklarację, roześmiał się - było jednak w tym śmiechu tyle ciepła, że Lan nie poczuła się zażenowana. Rzuciła Mishy ostatnie spojrzenie pełne wyższości, po czym zatopiła zęby w miękkim, cytrynowym ciastku z kremem. 
Blondwłosa piękność zwróciła się do Jue:
- Wygląda na to, że twoja partnerka wyrośnie na świetnego ochroniarza. 
- Hm, możliwe - odparł Jue, także sięgając po ciastko. - Tymczasem ja będę czynił, co tylko w mojej mocy, by ją ochronić. Później odda mi przysługę, jeśli będzie chciała.
Lan czuła się coraz bardziej szczęśliwa. Złość wyparowała z jej ciała i myśli. 
Zrozumiała, że cokolwiek się zdarzy, Jue nie zamierzał porzucać jej dla nikogo. I zawsze miał zamiar się o nią troszczyć. Zawsze... 
Zarumieniła się, wyobrażając sobie to ,,zawsze". 
,,Zawsze", którego Misha nie będzie częścią. 

*** Od autorki ***
Pisałam tak długo, aż się udało. Już nie kuleję tak bardzo, jak poprzednio. Naprawdę nie powinnam robić takich długich przerw, ale czasem nie da się ich po prostu uniknąć. Zdarza się to zwłaszcza wtedy, gdy mam więcej pomysłów, niż trzeba. Powinnam je może spisywać, ale ta metoda średnio skutkuje w moim przypadku.
Pomysłu na kolejny rozdział jeszcze nie mam, ale obiecuję nad nim popracować. I spisać, kiedy przyjdzie mi do głowy <3

7 komentarzy:

  1. ah ta przebiegłość Clawa! Albo raczej Lucynki xD I kurcze, takie rozważania prowadzi... No w sumie... Chyba sie nawet z nim zgadzam, aczkolwiek to brzmi troche jak: On nie może a ja tak! xD Mam nadzieje ze to nie są przechwałki? ;>
    i Sterblich... boże, jakie niemieckie to!! brrrr... niecierpie niemieckiego :/
    NIe, nie sądzę żeby Claw dał radę zabić Nat'ashę. Po pierwsze mogłoby to oznaczać, że ni ma zua, a to jest niemożliwe, po drugie... Nat'ashka nie jest taka... naiwna. jestem pewna ze bedzie miałą coś, dzięki czemu np uwięzi za równo Clawa jak i Hale'a. Zobaczymy. Ale póki co jestem zdania, ze na pewno Claw w pojedynke nie da rady Wiedźmie.
    Hm... teraz tak a propos tej kryjówki to zaczęłam się mocno zastanawiać nad jedną rzeczą. Jak Nat'asha się tam dostała? Bo teoretycznie Łowców nie wpuszczają, tak? To mi sie zdaje, ze Wiedźmy tym bardziej nie powinnm wpuścić do De Arche. Ale... Ona jest gdzieś pod miastem, nie?
    ZERO <3 Za Tobą kochany demonku też się stęskniłam :* *rzuca się na szyje i wycałowuje*
    Na co on czeka? No ja wiem z jest ograniczony przez te wszystkie bariery, które powinny upaść wraz zupadkiem Nat'ashy, a nie upadły. No ale uważam, że coś mógłby spróbować zrobić, a nie czekać na uratowanie przez bohatera - jak damę w opresji xD
    "Ona sama stała w cieniu, schowana na sylwetkami swoich demonicznych sług, zdecydowana, by się nie wychylać. " Tu nie powinno być, że schowana ZA sylwetkami? ^^
    Że tak powiem... Claw mnie przeraża O_O Serio, coraz bardziej jestem zdania ze to mieszanka Zero i Retha xD
    "wymierzył je stronę tego solidnego muru, który bronił mu dostępu do wiedźmy." tu chyba zgubiłaś "w" - w stronę xd
    Czekaj... Nat'asha nie żyje? O_O Nie, no dobra, zwracam honor, ale... no proszę... Co będize dalej? czemu mam brzydkie przeczucie, ze jako dusza Natasha będzie jeszcze gorsza? O_O
    Czekaj... Strblich to ZERO? O_O *zgon na miejscu... * o ludzie... xD
    "Noc dziwnego więc, że jego ciało było takie... " - nic dziwnego, nie? ^^
    hehe, czekaj... Retha będą łapać? XD Może być ciekawie ;p A może Lan spróbuje raz jeszcze przywołania Peir? Swoją drogą dawno o różowej strażniczce nie słyszałam ^^'
    No nie mogę! Ze wszystkich śmierdzących wiedzą miejsc w De Arche, musiała ich zaprowadzić do miejsca dla zakochanych? Tak jakby chciała właśni dać im do zrozumienia co planuje -.-' Lan, trzymaj się mała!! Jestem zTobą i będę z Tobą walczyć o Jue! Ooo, Lan trzyma za RĘKĘ Jue... No i dobrze ^^ Niech Jue pamięta kim jest dziewczynka!! xD
    A jednak mu powiedziała! No, to ni będę się już czepiać xD Będzie dobrze :) Czuję, że Jue zależy na Lan... Nie wiem, mam takie przeczucie. a co do odprowadzania wzrokiem innych dziwcząt - n tej blondyny Mishy - to moge go tłumacyzc tym, ze jest dziewcyzna z pewnoscią starsza i moze odrobine dojrzalsza niz Lan! O!
    Aaaaaaaaaaaa Gosiu, wszystko CI wybaczam! To byłoo boskie! Niech se Misha próbuje - i tak złotowłosa ni ma szans z Lan <3 BOże, mam taki śpiewny humor teraz ^^ :* Było cudowne!!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja też nie lubię niemieckiego, ale w niektórych przypadkach się przydaje. Zwłaszcza przy nazywaniu demonów :D Wyciągnęłam z języka niemieckiego zarówno Sterblicha, jak i Feuertoda i Stehlera :D Brzmią całkiem nieźle według mnie, twardo i bezwzględnie.

      Hah, masz rację, Nataszka jest sprytna. Oczywiście, że nie dałaby się zabić ot tak. Ona zawsze ma jakiś plan awaryjny i możesz być pewna, że z niego skorzystała podczas ,,wizyty" Clawa w jej komnacie. Bo proszę Ciebie, ona jest wspaniałą wiedźmą, a demon jest trochę zbyt pewny siebie :D Innymi słowy, zasadzkę czuć na kilometr. O nie, Nataszka nie zamierza się poddać.
      Ten spryt także pomógł jej dostać się do De Arche. Nie jest Łowcą, jako wiedźma może używać wielu osobowości. A miasto było dla niej kryjówką idealną, jako że Łowców trzymano od niego z daleka. Wiedźma mogła w spokoju uprawiać swój ciemny proceder i obmyślać zagładę świata w swojej podziemnej kryjówce (bo oczywiście znajduje się w tak zwanych "piwnicach", głęboko pod miastem).

      Haha! Ale serio, Zero nie mógł nic zrobić. Ciąży na nim klątwa w stylu ,,zdradź mnie, a znikniesz na zawsze w bardzo paskudnym stylu". Nie mógł nic na to poradzić :D Musiał więc w takim razie czekać na szlachetnego rycerza na białym rumaku... khem... Clawa znaczy :D

      A wiesz, sama nie wiem, gdzie tą Peir upchnąć. W końcu powinnam ją ruszyć, ale ona jest taka... nie wiem... mało interesująca ;p Może po wątku prowadzonym w De Arche.

      Ano, musiała :D To znaczy ja ich tam zaprowadziłam, ale o tym sza. Ale i tak ten kawałek najbardziej mi się podobał. I to trzymanie się za rączki... Miodzio. Misha może i kręciła swoim zgrabnym tyłeczkiem, ale Lan swoim uściskiem sprowadzała chłopaka z chmur na ziemię ;p Przypominała, że nie jest sam, więc lepiej dla niego będzie, jeśli za bardzo nie będzie się zachwycał.
      A z Mishą jeszcze nie skończyłam! Ona też mi się podoba, ot co! :D Nawet, jeśli w końcu nie wygra, to może przecież powalczyć! ;p

      Hi, hi, cieszę się, że poprawiłam Ci humorek :D

      Usuń
  2. hm........hm...... Więc Zero to dzieciak śmierci... *szok* tego się nie spodziewałam. domyślałam się, że coś będzie musiało się kryć, ale to całkowicie mnie zaskoczyło! Co więcej, sądziłam, że truchło Nataszy będzie się rozkładać, a tu lipa. Znowu jej przebiegłość została niedoceniona! Nawet Zero nie spodziewał się, że nie może jej tknąć. Ostatnio złowieszczo się śmiał, nie mogąc się doczekać aż ją zabije, a tu... lipka. I jeszcze ułożył ją na łózku :X

    Lan i gorąca czekolada hehe ;-) nie wiedzieć czemu odnoszę wrażenie, że Lan zachowuje się dziecinnie ze swą zazdrością o Jue... po chwili jednak przypominam sobie, że jest jeszcze dzieckiem - ma 12 lat, a to okres pierwszych zauroczeń ;-)

    Claw szalał, ładnie walczył;) a kiedy Reth i Jue znowu zaczną walczyć?;) jakoś tak lepiej się czyta gdy dwójka ulubionych postaci scala sie w jedno i miażdży przeciwników :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Haha! Surprise! Bardzo się cieszę, iż udało mi się Ciebie zaskoczyć!

      No bo Lan zachowuje się dziecinnie, ale cii! Jakby to dotarło do jej uszu, byłoby z nami bardzo źle... ;p

      Wiem, że Jue i Reth dawno nie wplątali się razem w żadną akcję, ale, o dziwo, ciężko mi nagle ich w takową wkręcić :D Pożyjemy, zobaczymy.

      Usuń
    2. dobrze, że chociaż Clawe wymiata swoją bronią no i Zero pięściami :D hihi

      Usuń
    3. Ale Zero również posiada broń, nie tylko pięści - jest to oczywiście kosa, jak na posłańca śmierci przystało :D

      Usuń
    4. no tak, ale teraz jej nie użył, użył pięści ;)

      Usuń