czwartek, 4 lipca 2013

Always remember me

Always remember me na pierwszy rzut oka wydaje się być przeciętną visual novel - wskazują na to przede wszystkim piękne ilustracje, których, niestety, nie możemy obejrzeć raz jeszcze po ukończeniu  wybranego scenariusza. Historia jest banalna - chłopak głównej bohaterki, Amy, traci pamięć w wyniku wypadku i teraz to od niej (czyli nas, graczy) zależy, czy pozostanie mu wierna pomimo wszystko, czy może zakocha się w kimś innym? Oprócz głównego boya, o którego, jak się okaże, będziemy musieli ostro walczyć, mamy do wyboru trzech sympatycznych panów - każdy wątek romansowy może zakończyć się ,,normalnie" albo ,,specjalnie". Trzeba się trochę napocić, by odblokować ten drugi epilog, ale czy efekt końcowy warty jest włożonego w niego wysiłku? Według mnie - niekoniecznie. Od początku starałam się odblokować jedynie specjalne endingi wszystkich panów, ale były... mało satysfakcjonujące w porównaniu do ,,normal love ending". Ach, naklikałam się przy tym ,,czymś"... 
No właśnie. Zastrzegłam, że ,,Always remember me" tylko na pierwszy rzut oka wydaje się reprezentować gatunek visual novel. W zamierzeniu jednak jest to gra, w której przez większość czasu będziecie przewijać tekst do przodu i przeklikiwać wszystkie akcje. Tak, akcje. Główna bohaterka bowiem porusza się pomiędzy domem, pracą a szpitalem, w którym leży jej ukochany Aaron. Od poniedziałku do piątku pracuje w lodziarni i dopiero w południe możemy wybrać się do jednego z (chyba sześciu) miejsc. Brzmi całkiem nieźle, prawda? Cóż, w rzeczywistości to właśnie najnudniejsza część ,,ARM". Mechanizm rozgrywki jest banalnie prosty - żeby rozpocząć odpowiedni scenariusz, musimy codziennie (jeśli jest to możliwe) porozmawiać z facetem, który nas interesuje. Jeśli nie interesuje was specjalny epilog, nawet nie musicie się starać, gdyż jego zdobycie wiąże się z uzyskaniem 99% konkretnego współczynnika. Zdecydowanie trudniejsze było dla mnie zrozumienie, w jakich momentach odblokowują się specjalne scenki dla każdego z czterech mężczyzn - było trochę klikania. 


Aaron. Jak się dowiadujemy, to ,,best man in town". To także true love głównej bohaterki, który zasłonił ją własnym ciałem, kiedy w motocykl, na którym oboje jechali, wjechał samochód. Niestety, w wyniku tego jego obrażenia były o wiele poważniejsze, a uraz głowy poskutkował amnezją. Wieści rozeszły się szybko - przy jego szpitalnym łóżku pojawia się jego ex, która jest oczywiście pod każdym względem lepsza od głównej bohaterki. Ale w sumie to nic strasznego - kilka wizyt w szpitalu w samo południe, zanim weźmie go w posiadanie jego była dziewczyna, rozpoczyna właściwą sekwencję zdarzeń. Żeby odblokować specjalny epilog Aarona, trzeba zmaksymalizować współczynnik ,,romantyczność", to znaczy w większości czeka nas pisanie poezji w domu, czytanie książek Aaronowi albo uczestnictwo w kursach pisania (+dla wszystkim współczynników). Bonus dla romantyczności może także wpaść przy oglądaniu TV - a nuż jakiś romans poleci? Oczywiście scenariusz dla głównego boya nie byłby kompletny bez problemów z ojcem - nie akceptuje on związku Aarona z Amy, która jedynie sprzedaje lody (więc jest nieodpowiednia dla jego syna). Ach, gdybym nie musiała tyle klikać, cała ta historia bardziej przypadłaby mi do gustu. Nie zmienia to faktu, że Aaron jest super słodki *_*

Hugh przez większą część czasu spędzanego z bohaterką opowiada (głupie) żarty i poprawia jej humor. Jeśli Amy nie zdecyduje się na odzyskanie Aarona, może, zamiast odwiedzać go w szpitalu, wybrać się do centrum handlowego. Tam bowiem pracuje Hugh. Ogólnie sprzedaje ciuchy, ale jest także ich projektantem - dlatego, żeby uzyskać jego specjalny epilog, trzeba zmaksymalizować współczynnik ,,kreatywność". Rutynowo klikamy więc na okienko rozmowy z Hugh, potem praktykujemy pisanie w miejskiej bibliotece, a w domu piszemy poematy. Takim sposobem prawie miesiąc przed zakończeniem scenariusza zmaksymalizowałam wymagany współczynnik i bezmyślnie klikałam w kolejnych dniach różne miejsca. Opłacało się jednak, gdyż jego specjalny epilog był satysfakcjonujący :)

Lawrence to typowy ,,nieśmiały chłopiec, który za żadne skarby nie wyzna, że cię kocha". Jest także kolegą z pracy głównej bohaterki i, jeśli Amy zdecyduje się spędzać z nim więcej czasu, kosztem wizyt w szpitalu, zacznie na nią ,,niespodziewanie" wpadać przy wielu okazjach - a to pod centrum handlowym, oferując schronienie pod parasolem w czasie deszczu, a to w klubie, do którego bohaterka wybiera się, by odpocząć po ciężkim dniu pracy, ,,bo się o nią martwił". Oczywiście Lawrence nie może być tak do końca niewinnym, nieśmiałym chłopczykiem - okazuje się bowiem, że [SPOILER] to on wysyła do bohaterki te dziwne e-maile (chociaż nie można ich nazwać niepokojącymi, nie znajduje się w nich nic nieprzyzwoitego), w których wyraża zachwyt twórczością Amy [KONIEC SPOILERU]. Jego specjalny epilog wymaga zmaksymalizowania współczynnika ,,kultura", co okazało się jeszcze prostsze niż zbieranie punktów kreatywności w przypadku Hugh. Ogólnie, nie mam nic do nieśmiałych chłopców, ale jego historia mnie nie porwała. A może po prostu byłam już zmęczona tym bezmyślnym klikaniem... 

Eddy jest lekarzem w szpitalu, do którego trafia Aaron i to on jako pierwszy informuje bohaterkę o stanie jego zdrowia. Oprócz tego jest zdecydowanie zbyt słodki, bym mogła uwierzyć kiedykolwiek w to, że może być prawdziwy :) Jest trochę nieśmiały w kontaktach z kobietami, ponieważ, jak sam twierdzi, do tej pory poświęcał całą swoją uwagę najpierw studiom, a potem pracy. Fakt, że Amy zaczyna się nim interesować, sprawia, że na jego policzki wypływa przy kilku okazjach najsłodszy rumieniec wszech czasów :> Nie umie gotować i nie radzi sobie dobrze z robieniem zakupów, ale za to mieszka w rezydencji, która (niemal) zapiera bohaterce dech w piersi. Oprócz momentów, w których bohaterka zgrywa idiotkę, jego scenariusz najbardziej mi się podobał. W specjalnym epilogu, który odblokowujemy, gdy zmaksymalizujemy ,,dyscyplinę" (prościzna: karnet na siłownię, bieganie po parku albo sprawdzanie bloga)), Amy zostaje z jakiegoś powodu pielęgniarką (myślałam, że trzeba odebrać właściwe wykształcenie, by móc pracować w szpitalu na stanowisku pielęgniarki...) i spędza dnie oraz noce u boku Eddy'ego. Prawdę mówiąc, normalny epilog był lepszy - Amy oczywiście zostaje żoną Eddy'ego, a jej brzuszek wskazuje na to, że niedługo zostanie też mamusią *_* 

Wnioski: Wynudzić się można strasznie, klikając na wszystko (albo w określonej kolejności, albo jak kto chce), żeby ukończyć upragniony scenariusz. Plusem jest fakt, że przy przeklikiwaniu większości tekstu, oprócz kluczowych scenek, można całkiem szybko zakończyć wybraną ścieżkę. Poza tym, szybko nabywa się przyzwyczajenia save-load, jeśli coś pójdzie nie tak (np. kiedy nie otrzymamy upragnionego punktu współczynnika przy kliknięciu na odpowiednią akcję). Wszystkie akcje mogą skończyć się albo sukcesem, albo porażką. W przypadku porażki: wczytujemy ostatni zapis, poczyniony najlepiej przed dokonaniem wyboru - w końcu można zapisać grę w każdym momencie. Scenariusze są całkiem ciekawe dla każdego wybranego boya, ale i tak największym plusem są ilustracje (których nie można potem obejrzeć raz jeszcze...). Do visual novel temu tytułowi dość daleko (choć jest kilka tradycyjnych wyborów), a grą jest bardzo przeciętną. Poza tym, tytuł dostępny jest w całości po angielsku, więc żeby dość dobrze się orientować w tym, co się dzieje na ekranie, trzeba mieć w większym stopniu opanowany język. 

[tytuł możliwy do odszukania w sieci]

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz