Lan stała pośród odzianych na czarno postaci. Łowcy.
Podniosła wzrok.
Zaklęcia rzucane przez Łowców rozbijały się na przezroczystej niczym błona skrzydeł ćmy barierze i rozpryskiwały się z hukiem niczym fajerwerki. Nocne niebo jaśniało od rzucanych w powietrze zaklęć. Krzyki - strachu, wściekłości, nadziei. bólu - bombardowały jej uszy. Elektryzujące nitki różnokolorowych zaklęć z buczącym odgłosem przelatywały tuż obok głów Łowców.
Lan zrobiła krok do przodu, a postacie rozstąpiły się przed nią posłusznie. Nikt nie zwrócił na nią uwagi, ale jednak zareagowali na jej obecność. Dziewczyna postąpiła krok do przodu i z wdzięcznością spojrzała na tych, którzy się odsunęli.
Łowcy nie mieli twarzy. W miejscu, gdzie powinny znajdować się oczy, nos, usta, brwi, znajdowała się pusta przestrzeń.
Lan jednak nie czuła strachu. Zrozumiała, że postacie są reprezentacją jednostek, ale na miejscu każdej z nich mógł znaleźć się ktokolwiek, dlatego też nikt nie posiadał twarzy. Zresztą, mogła wcale nie znać ludzi, którzy ją otaczali, dlaczego więc miała ich rozpoznać we swoim...
Właśnie, gdzie się znajdowała? Co to za wizja? Co się z nią stało? Śniła? Wpadła w trans?
- Patrz! - rozkazał jej jakiś nieznany głos.
Lan nie sprzeciwiła się. Patrzyła. Tylko na co patrzyła? Co się działo? Łowcy walczyli? Dlaczego? Ona nie widziała żadnego zagrożenia, tylko rozpryskujące się nad jej głową zaklęcia. Wyglądało to tak, jakby Łowcy urządzali jakiś festiwal... Tylko że wrażenie osaczenia nigdy nie powinno być elementem żadnego festiwalu, a Lan wyraźnie czuła, jakby coś jej zagrażało. Coś, czego nie potrafiła zobaczyć. Coś, co mogło wyskoczyć z każdego cienia.
Nagle poczuła, że ktoś ją potrąca. Szybko odwróciła głowę.
To był Jue. Jego rozpoznała, wiec zobaczyła jego twarz. Chłopak jednak nie zatrzymał się i nie rzucił w jej stronę nawet jednego spojrzenia, jakby jej w ogóle nie zauważył. Lan, nie zastanawiając się ani sekundy, rzuciła się biegiem za nim.
Wszyscy się przed nimi rozstępowali z szelestem peleryn. Krzyki powoli zamierały, nitki zaklęć coraz słabiej leciały w powietrze. Wszystko zaczęło dziać się jakby w zwolnionym tempie.
Gdzie Reth? - zastanawiała się Lan, próbując dotrzymać Jue kroku. - Gdzie Hale?
Zygzak zaklęcia przeleciał tuż przed jej twarzą, po czym rozprysnął się gdzieś w mroku. Postacie Łowców zaczęły znikać z pola jej widzenia, zupełnie, jakby przestrzeń wokół niej się zmniejszała.
Widziała jednak plecy Jue. Podążała za nimi, chodź coś próbowało ją zatrzymać, krepując nogi i ręce. Coś zacisnęło się na jej gardle.
Zapadła ciemność.
Krzyki. Trzaski i huki zaklęć zderzających się z barierą.
- Musisz to powstrzymać!
Głos oczekiwał absolutnego posłuszeństwa. Lan krzyknęła z bezsilności, gdyż, skrępowana, nie mogła niczego powstrzymać.
- Pamiętaj! Kiedy nadejdzie czas, musisz się odwrócić. Musisz spojrzeć. I zrozumieć. Inaczej czeka was zguba!
- Kim... kim jesteś? - zapytała Lan, czując, że nie może poruszyć nawet palcem. Czy to strach trzymał ją w swoim uścisku, paraliżując jej mięśnie? Zastygła w pół kroku, obserwując, jak wszystko wokół niej zamiera. Zupełnie, jakby znalazła się na namalowanym obrazie, skazana na wieczną udrękę unieruchomienia w dwuwymiarowym środowisku.
- Moje imię nic nie znaczy, I wszystko równocześnie. Użyczam ci swej mocy i daru, byś mogła zobaczyć i przygotować się. Już niedługo wszystko stanie się jasne i będziesz musiała ich poprowadzić. Bez tej wiedzy wszystko stracicie. Zło narodziło się tam, gdzie wasz wzrok nie sięgnął. Musicie być gotowi!
Głos ucichł. Wszystko ucichło. Cisza nawet nie dzwoniła w uszach.
I wtedy Lan się obudziła.
- Otworzyla oczy, proszę pani!
- Dzięki bogu!
Szelest, szuranie, głosy dochodzące do niej jakby z oddali. Powoli otworzyła oczy, w pierwszy momencie nie wiedząc, gdzie się znajduje.
- Co się stało, Lan? Dobrze sie czujesz?
Dziewczyna mruknęła. Właściwie była trochę otępiała, jakby balansowała na krawędzi jawy i snu. Otrzeźwiała jednak natychmiast, kiedy zrozumiała, że to Kit pochyla się nad nią i przytrzymuje za ramiona. Jego obecność była na tyle dziwna, że Lan zdołała otrząsnąć się ze snu.
- Ja... chyba miałam wizje - oświadczyła, siadając o własnych silach. - Ale... nie wiem, co ona miała oznaczać.
- Opowiesz mi? - zapytała Mistrzyni, kucając obok niej.
Lan skinęła głową. I opowiedziała, co widziała w swojej wizji.
Jue leniwie palił papierosa na balkonie swojego pokoju, choć wokół szalała burza i liście szeleściły niczym szalone, smagane wiatrem i wielkimi kroplami wody. Łowca ochronił się od szalejącego żywiołu zwykłą magiczną barierą, ponieważ musiał zaczerpnąć świeżego powietrza. I pomyśleć.
Kiedy wrócili z ostatniej misji, okazało się, że u Lan odkryto zdolności Śniącej. Zapadła w trans, ale nie zobaczyła jedynie obrazów, jakich doświadczają w swoich wizjach jasnowidze. Ona uczestniczyła w wizji, w dodatku usłyszała jakiś głos, który ostrzegł ją przed niebezpieczeństwem. Jasnowidze nie doświadczają takich wizji, tylko Śniący.
Dar ten wskazywał, że Lan należy do rodziny Nolandów. Podczas całej historii istnienia Gildii nie odnotowano bowiem przypadków odstępstw od tej reguły - dar Śnienia, czyli doświadczania wizji podczas snu, posiadali tylko członkowie tej konkretnej rodziny. Jako że rodzice Lan nie byli znani, spekulowano na ten temat w pewnych kręgach i przeprowadzono rozmowę z obecną głową rodziny Nolandów. Mężczyzna oczywiście wyparł się zarzutów, jakoby miał spłodzić córkę z jakąś nieznaną nikomu dziewczyną, ale nie wszyscy uwierzyli w jego zapewnienia. Mieli bowiem niepodważalny dowód w postaci Lan.
Jue skłonny był poszerzyć horyzonty i uznać, że dziewczyna mogła zostać wyznaczona do rozpoczęcia nowej linii Śniących. Ogólnie bowiem było wiadomo, że Mai nie jest zdolna do poczęcia dziecka, a jej ojciec po stracie małżonki nie ożenił się powtórnie. Oczywiście Arcymistrz nalegał i Tore Noland kilkakrotnie sprowadzał kobiety do swojego domu, ale do tej pory bez rezultatów. Zresztą nie było pewne, że dziecko posiadłoby dar Śnienia - do tej pory tylko jedno dziecko w jednym pokoleniu mogło przejąć dar.
Czy Lan była nieślubnym dzieckiem Tore Nolanda? Jue w to szczerze wątpił. Dziewczyna nie posiadała żadnych cech rodzinnych rodu Nolandów. W dodatku Jue w to nie wierzył. Jeśli Lan nosiła prawdziwe nazwisko, a brzmiało ono Stovenhauer, to można było prześledzić jej rodowód. Jej matka musiała złożyć w którymś urzędzie dokumenty rejestracji nowego obywatela na ziemiach Sheolu. Problem był tylko taki, że mogła to zrobić gdziekolwiek już po porzuceniu dziecka, bo mogła je urodzić w domu.
Lan jednak nigdy nie pytała o tę sprawę, więc nikt się nie interesował. Zresztą Peir na pewno wiedziała, kto był odpowiedzialny za wydanie na świat jej podopiecznej. Możliwe, że Reth też zdawał sobie z tego sprawę, tylko nikt go nie pytał. Gdyby Lan zechciała, mogłaby się dowiedzieć z różnych źródeł, kim właściwie była, ale dziewczyna zdawała się pracować na swój własny rachunek, dając do zrozumienia, że ona jest po prostu sobą, niezależnie od tego, kto wydał ją na świat.
Jue potrafił to docenić.
Rozmyślał też trochę nad Teią. Dziewczyna mu się spodobała, nie ukrywał tego. Reth przeprowadził z nim jednak poważną rozmowę i chłopak obiecał, że się do czarownicy nie zbliży. To znaczy zamierzał podać jej pomocną dłoń zawsze, gdy dziewczyna o nią poprosi, ale obiecał, że się nie zaangażuje. Nie ukrywał jednak, że jest zawiedziony - Teia po raz pierwszy od dłuższego czasu rozbudziła w nim potrzebę posiadania kobiety. Myślał, że ta część niego umarła zaraz po tym, jak przydzielono go do Mai i jako sześciolatek zrozumiał, że dziewczyny oznaczają kłopoty i ból głowy, ale Teia wyprowadziła go z błędu.
Pragnął jej. Była piękna, inteligentna, zdolna. Dotrzymywała mu kroku. Posiadała siłę ducha, którą cenił w kobietach, choć dopiero niedawno zdał sobie sprawę z własnych preferencji. Wiedział, że jako syn Aola Metro będzie zmuszony wejść w związek małżeński, ale opóźniał to wydarzenie, jak tylko się dało. Zresztą, nadal był młody. Mógł odsunąć to wydarzenie w czasie.
Więź z Hale'em była mu na rękę. Zresztą, związek z facetem mu odpowiadał - Hale nie mógł i nie stwarzał tylu problemów, co dziewczyna. Nie marudził, nie był zazdrosny, nie plotkował, nie komentował jego niektórych zwyczajów, nie patrzył na niego z bezmyślnym uwielbieniem, nie przesiadywał godzinami w łazience i nawet nie zauważał, kiedy z lenistwa Jue zakładał drugi dzień z rzędu te same skarpetki. Jue czuł się swobodnie w jego towarzystwie. Wiedział, że Hale dostawał białej gorączki, kiedy zaczynał myśleć o łączącej ich więzi, ale, szczerze mówiąc, Jue to nie przeszkadzało. Rozważał możliwość uwiedzenia inżyniera, ale po reakcjach jego towarzysza na zawoalowane aluzje dotyczące możliwego związku stwierdzał, że jeszcze nie nadszedł na to odpowiedni czas.
Cóż, nie był dziewczyną, to było oczywiste. Pozwolił na to, by czas zrobił swoje i by Hale sam w końcu przyszedł do niego, ale potem pojawiła się Teia.
Niestety, Reth pozbawił go nadziei, a Jue nie potrafił stwierdzić, czy jego strażnik mówi poważnie czy tylko sobie z niego żartuje, kiedy stwierdzał, że on nie zgadza się na to, by Jue wszedł z związek z nefilimem. Oświadczył, że Teia sama w sobie jest kłopotem dla Nieba i w zasadzie nie wiadomo, jak bardzo wściekła byłaby góra, gdyby się okazało, że dziecko, będące owocem grzesznego związku anioła z ludzką kobietą, związało się z Łowcą, w dodatku mężczyzną, nad którym ciąży przekleństwo syna czarownicy.
Reth kręcił i marudził, aż Jue w końcu przyrzekł, że do Teii się nie zbliży. Oczywiście nie wyparł się przyjaźni, ale obiecał, że nie będzie nic kombinował.
Ogólnie rzecz biorąc, był zawiedziony. Kiedy myślał, że w końcu znalazł kobietę, która nie śliniłaby się na jego widok i nie padała do stóp, okazało się, że Reth stanął okoniem i rzucał mu spojrzenia godne bazyliszka.
Cóż, zostawał mu Hale. I, jakby się zastanowić, Lan.
Jego myśli zatoczyły koło.
Ale to nie dlatego wyszedł na balkon z papierosem. Wyszedł się przewietrzyć, ponieważ w tej chwili Aol wchodził w związek małżeński z kobietą, której Jue nawet nie znał. Oczywiście, życzył ojcu szczęścia, ale nie mógł po prostu się przekonać do nowej wybranki Aola. Mogli go nazywać maminsynkiem, ale on nie potrafił ze szczerością życzyć im szczęścia.
Pogoda też nie dopisała, co Jue z pewną ironią zauważył. Powoli wydmuchując dym z płuc, myślał o tym, że gdzieś tam w oddali Aol przysięgał miłość, wierność i uczciwość małżeńską zupełnie obcej kobiecie. Ale to przecież nie było jego życie, więc nie zamierzał się wtrącać. Wiedział, że zawiódł ojca, nie stawiając się w kościele, ale wolał to od nieszczerych życzeń.
Nagle drzwi za jego plecami się rozsunęły, po czym Hale z potężnym westchnieniem dopadł barierki. Jue chwycił go za ramie, gdyż w oczach przyjaciela zobaczył błysk desperacji.
- Coś się stało?
- Twoja dawna partnerka przyszła wyczyścić nasze płaszcze. Zaczęła zrzędzić, że nie jest przeznaczona do wykonywania takich podrzędnych zadań, więc dałem nogę. Zresztą, chyba wyświadczyłem jej przysługę, bo oglądała twoje ciuchy z takim zacięciem, jakby miała zacząć je lizać.
Jue roześmiał się gardłowo, nie wypuszczając papierosa z ust.
- Przynajmniej będą lśnić czystością - oświadczył.
- Lśnić... od śliny?
- Hm... Jesteś pewien, że nie powinieneś pilnować swoich ciuchów?
- Na moje gacie nie poluje żadna napalona dziwaczka.
Jue przygryzł papierosa.
- Nie, bo ich nie wyprałeś.
- Tak, jak ty swoich skarpetek? Wiesz, że niedługo rozwinie się na nich hodowla grzybków?
- Byle jadalnych. Nie umrzemy z głodu, jak znowu będziemy musieli się gdzieś ukrywać.
- Jesteś obrzydliwy, człowieku. A właśnie, co z Teią? Wydaje mi się, że byłeś u niej wczoraj z wizytą?
- Strzelasz focha, bo nie zabrałem cię ze sobą? - zapytał rozbawiony Jue, myśląc jednocześnie, czy Reth miałby coś przeciwko, gdyby jego partner związał się z młodą czarownicą. Miał wrażenie, że otrzymałby odpowiedź negatywną.
- Nie strzelam focha. Chciałem tylko zapytać, co u niej, bo dawno się nie widzieliśmy.
- Hm... Nie nudzi się. Przygotowują jakiś sabat czarownic czy coś. Będą tańczyć nago przy ognisku i śpiewać sprośne piosenki.
- Wymyśliłeś to teraz - skrzywił się Hale.
- Akurat mówię prawdę. Rytuał ma na celu ugłaskanie Piekła, z którego wyciągają demony i korzystają z ich mocy.
- Serio?
Jue skinął głową.
- Będą pić i spółkować z demonami. Nic tam po nas.
Hale uniósł brwi.
- Jaja sobie robisz, a ja się daję wkręcić.
- Nie żartuję. Czarownice na serio będą oddawać się rozpuście przy ognisku i alkoholu.
- Nawet Teia?
- Tego nie wiem, ale ten jej Caiel dziwnie na nią patrzył przez cały czas. Podejrzewam, że będzie jej pilnował.
- Wow.
- Wiem. A mężczyźni z krwi i kości mają zakaz wstępu. To impreza dla gości z zaświatów.
- Po raz drugi wow. Dlaczego w Gildii nie ma takiej imprezy?
Jue spojrzał na Hale'a, wydmuchując dym.
- Naprawdę chciałbyś zobaczyć wszystkie Łowczynie nago...?
- Hm. To kwestia sporna.
Jue roześmiał się. Oczekiwał takiej odpowiedzi.
- Zboczony dzieciak.
- Kogo nazywasz dzieciakiem?! - zareagował Hale, puszczając mimo uszu zboczeńca.
- Ciebie, skoro dzielisz się ze mną swoimi fantazjami. Poczułem się w obowiązku skomentować.
- Ty... Czy mogę cię udusić?
- Raczej nie. Wolałbym jeszcze pożyć.
Hale zazgrzytał zębami, podczas gdy Jue w spokoju dopalał papierosa. W końcu wyrzucił niedopałek, spalając go w powietrzu na popiół. Westchnął. Nad jego głową zagrzmiało i błysnęło, aż drzewo gildijne zadrżało.
- Myślisz, że Gildie kiedyś szlag trafi? - zapytał Hale, spoglądając w niebo.
- Zapewne. I to nawet szybciej, niż myślimy.
- Masz coś konkretnego na myśli? - zapytał Hale, zdziwiony szybką odpowiedzią towarzysza.
Jue potrząsnął głową. Owszem, miał na myśli coś konkretnego, ale wolał nie dzielić się swoimi obawami z Hale'em. Inżynier nie był jeszcze gotowy. Może, kiedy nadejdzie czas...
Jue przysunął się do Hale'a tak, by stykali się ramionami.
- Co?
- Nic. Myślę.
- Włosy ci od tego niedługo wypadną, myślicielu.
- Och, stracę swój urok. Co za szkoda - zaśmiał się Jue. - Mam nadzieję, że tobie włosy nie wypadną od zbyt wielu zboczonych myśli.
- A myślałem, że od tego włosy rosną?
- O, a jednak się orientujesz? - Jue szczerze się roześmiał.
Poczuł nagle, jak Hale bierze kilka kosmyków jego włosów między palce.
- Byłoby trochę szkoda, są miękkie. I dość niezwykłe. Nigdy wcześniej nie spotkałem nikogo, kto miałby takie włosy, jak ty.
- To dlatego, że Reth wziął ode mnie moje przekleństwo. Wiesz przecież, że z moją całą mocą moje włosy stają się czerwone.
- Z takimi się urodziłeś?
- Owszem.
- Hm. Czerwonych też nie widziałem. Przynajmniej nie naturalnych.
- Widzisz? Jestem jedyny w swoim rodzaju. Szkoda by było, gdybym wyłysiał.
- Może. Tak.
Jue lekko przechylił głowę na bok, posyłając towarzyszowi nieme pytanie.
- Znaczy, ja się nie znam - powiedział Hale, wzruszając ramionami.
- Jesteś pewien? - prowokował Jue z łobuzerskimi błyskami w oczach.
- Tak. Może.
- Jesteś dziwnie rozchwiany, inżynierze.
Hale westchnął.
- Czasem tak mam. A ty mógłbyś przestać bawić się moim kosztem.
- Nie mam zamiaru. To jedna z rozrywek, której oddaję się z przyjemnością.
- Ty...
- Tak?
Hale westchnął i potrząsnął głową. Oderwał się od barierki.
- Pójdę sprawdzić, jak Mai sobie poradziła. Mam nadzieję, że nie zostawiła po sobie kałuży śliny, bo będzie musiała jeszcze raz nas odwiedzić. A tego oboje chcielibyśmy uniknąć.
- Czekaj, czekaj. - Jue złapał go za rękaw. - To wszystko?
- To znaczy? - Hale uniósł brwi.
- Jesteśmy w takim romantycznym otoczeniu, że aż szkoda by było tego nie wykorzystać. A ty nie masz żadnych zamiarów z tym związanych? Patrz, jak łyska i błyska, a ziemia drży pod naszymi stopami...
- Chciałeś powiedzieć, że pogoda sprzyja romantycznej śmierci od pioruna. Będzie łysk, błysk i gleba.
- Nie, nie to chciałem powiedzieć.
Jue przyciągnął Hale'a do siebie. Inżynier nawet się nie opierał, chociaż w jego oczach pojawił się błysk zrozumienia.
- Myślałem o czymś bardziej przyziemnym. I przyjemnym.
- Znowu się nabijasz.
- Tym razem nie bardzo.
Hale westchnął.
- Wiedziałem, że do tego dojdzie po tak długim czasie. Mój protest pewnie nie będzie nawet brany pod uwagę...
- Masz rację, twój protest naprawdę mało mnie obchodzi.
Jue, nie zważając na zrezygnowane westchnienie Hale'a, przycisnął usta do jego ust. Zdziwiło go, że inżynier nie zaczął się szarpać, a nawet oddał pocałunek.
W tej sytuacji Jue nie mógł tego obrócić w żart.
Odsunął się i wyjął z kieszeni spodni paczkę papierosów. Zapalił kolejnego i oparł się o barierkę.
- Jue, co ty właściwie planujesz?
Łowca odwrócił się z pytającym wyrazem twarzy.
- Znaczy... wiesz. Z nami.
- Mam coś planować?
- Odnoszę takie wrażenie. I czasem aż głowa mi od tego pęka.
Jue westchnął.
- Na razie nic nie planuję. Lepiej idź sprawdzić, jak Mai się sprawiła.
Hale bez słowa opuścił balkonik, a Jue znowu pogrążył się w myślach. Wyglądało bowiem na to, że ma wiele do przemyślenia.
Buahahaha jestem first? :D
OdpowiedzUsuńciekawie opisałaś to jak Lan sie w tym całym transie znalazła. Tylko kto to jest, kto jej "rozkazuje"? Hm... mam pewne podejrzenia, ale nie bede nic zapeszać... xd zobaczymy, moze sie dalej w rozdziale dowiem ;d poza tym, dlaczego nikogo nie mogła rozpoznać tylko Jue? To chyba oznacza, ze on bedzie odgrywał bardzo dużą rolę w tym wydarzeniu...
Jue i jego rozmyślania. Kurcze, dobrze ze Reth mu powiedział co trzeba ;) a właśnie, oni wkoncu znaleźli te pozostałości po księdze? :D
Teia. Lubię dziewczyne, jest sympatyczna i ma temperament. Ale nie wyrazam zgody na swatanie jej z Jue. Trzymam stronę Retha! :D Jue i Hale. Cóż, mi sie w sumie ta parka podoba ^^ Chociaż generalnie jestem przeciwko tego typu związkom ( mam przez to na myśli ze ich nie popieram, co nie znaczy ze występuje przeciwko im - jak ktos sie kocha, to ich sprawa, mi nic do tego.), ale jeśli chodzi o Hale i Jue... No cóż, oni mają w sobie to coś... xD
No wiesz co, zaczyna sie od myśli o Tei, która jest taka ah oh i w ogóle dla Jue. Potem Hale i na koncu Lan. No nie wiem, Jue jest za bardzo rozpieszczony. Ma za dużo do wyboru :/
Haha, uwielbiam Hale! Jakbym miała powiedzieć kto jest moim ideałem w tym opowiadaniu na dzien dzisiejszy to zdecydowanie inżynier! ( może dlatego, ze sama nim kiedyś będę? ;>) HAHA :d I Mai... Komentarz Hale jest cudowny... hahahah xD
"- Jesteśmy w takim romantycznym otoczeniu, że aż szkoda by było tego nie wykorzystać. A ty nie masz żadnych zamiarów z tym związanych? Patrz, jak łyska i błyska, a ziemia drży pod naszymi stopami...
- Chciałeś powiedzieć, że pogoda sprzyja romantycznej śmierci od pioruna. Będzie łysk, błysk i gleba." Jak ty tak mozesz?? Przyjade do Ciebie w wakacje i bedziesz mnie uczyła, jak pisać takie dialogi! :D To jest coś! hahahahahha
Woooooo, tak szybko? Ja nei moge i Hale sie nie opierał? O_O No dobra... Czuje, ze tu mnie jeszcze zaskoczysz. Zaczęłam sie poważnie zastanawiać nad tym. Bardzo lubię Hale. i Jue też lubie. I jak oni są razem, to serio cała scena jest dużo lepsza niż romansidłowa. mam na myśli ze wole sceny z Hale i Jue, gdy sie ze sobą droczą niż romantyczne scenerie... a to dziwne. Ale jest super. I zaczynam sie przekonywać do tego związku... nie zawiedz mnie Limetko!