wtorek, 1 kwietnia 2014

[Oneshot] Claude cz. 1

Jeden uśmiech. Jedno spojrzenie.
Obietnica. 
Milczące usta. Chłodne palce zaciskające się wokół mojej dłoni.
W końcu słowa. Słowa, jakie słowa? Spojrzenie hipnotyzuje, więzi... Nie mogę słuchać. Nic innego dla mnie nie istnieje. Jest ON. I jestem ja. Jest jego spojrzenie. Spotyka moje. Przelotny kontakt naszych ciał. Nic więcej ponad to. Nic, a jednocześnie wszystko. 
Czas się zatrzymuje. Chcę, by ta chwila trwała wiecznie. W myślach przywołuję obraz bladych, wąskich ust poruszających się w wąskiej, niemal szarej twarzy spowitej w czerń welonu. To narzędzia Pana, głoszą Jego wolę. Wydają wyroki. Nigdy nie dają ukojenia. Teraz powtarzają to, co zawsze, od zawsze: potępiony, potępiony, potępiony...
W tym momencie te słowa brzmią jak melodia. Czy jestem grzesznikiem? Tak. Czy nie obchodzi mnie, że potępiam miłość Wszechmocnego? Nie. 
Usta poruszają się dalej. Potępiają mnie. 
Ale ON tylko się uśmiecha. Przez JEGO palce przechodzi jakby prąd, który wprawia moje ciało w drżenie. Dłonie ma chłodne i suche, kościste, ale i smukłe palce. Dotykają mnie. ON ich nie cofa. 
Drżę. Płonę. Czuję, jak bierze mnie w posiadanie fala grzechu. Chcę się wycofać, ale uścisk nie słabnie. Nadal nie docierają do mnie JEGO słowa. W uszach mi szumi. 
Usiłuję zebrać siły. Czuję, że to ważne. Muszę słuchać. Słowa niczym krople deszczu opadają między nami, ale to nie ja je wypowiadam. Zaciskam wolną dłoń na gryfie trzymanej gitary. Struny odpowiadają na ten uścisk wściekłymi pocałunkami. Czuję łaskotanie, ale nie ból. 
ON się uśmiecha. JEGO słowa w końcu przedzierają się przez zasłonę mojego zakłopotania. 
- Jutro, dobrze? 
- Domani - odpowiadam spierzchniętymi wargami.
Co miało być jutro? Nie wiedziałem. Mogłem się tylko zgodzić. 
Odszedłem, czując, że jestem zgubiony. 

Nie znałem swoich rodziców. Moje najwcześniejsze wspomnienie dotyczyło zimnej podłogi, na której klęczę. Złożone płasko dłonie trzymam przed twarzą. Wokół mnie rozlega się cichy szum powtarzanych szeptem modlitw. Postacie obleczone w czerń. Pochylone głowy. Ciężki zapach kadzideł. 
Czy ktoś umarł? Nie, nie wystawiono ciała. Poruszam się niespokojnie, kolana pulsują boleśnie. Swędzi mnie nos, ale nie mam odwagi się podrapać. Mam cztery, może pięć lat, ale wiem, co to dyscyplina. Nie rozglądam się na boki, nie wykonuję zbędnych ruchów. Klęczę. Mam wrażenie, że podłoga zaczyna wgryzać się w moje kościste kolana ostrymi niczym brzytwy zębami. 
Klęczę. Nie ruszam się. Zimno mnie pochłania...
Kolejne wspomnienie. Leżę. Krzyczę. Ból eksploduje białym kolorem przed moimi oczami. Świst i trzask, kiedy rózga uderza w gołe ciało. Moje plecy płoną. Czy zdarły ze mnie skórę? Z moich ust wydobywa się jedynie charkot, gardło również mam zdarte aż do bólu, ale go nie czuję. 
Co zrobiłem? Nie pamiętam. Może nic. Postacie spowite w czerń mówią o Bogu. Mówią o Jezusie. Mówią o miłości... Słowa przelatują nad moją głową. W moich uszach rozbrzmiewa jeszcze mój własny krzyk. Kolejny świst zwiastuje uderzenie. 
Wyprężam ciało. Tym razem ból jest jeszcze silniejszy, nieznany. Niemal przyjemny, co uświadamiam sobie z przerażeniem. Dopiero po sekundzie moje ciało wywija się w spazmie. Eksplozja bólu. Rózga natrafiła na żywe mięso. Krzyk zamiera mi na ustach, a obrazy nagle rozmywają się przed moimi oczami. 
Myślałem, że umieram. Słowa wielbiące Wszechmocnego brzęczą nad moją głową niczym natarczywe muchy. 
Nienawidzę ich. Nienawidzę tego Boga. Mam może z pięć lat i już potrafię Go nienawidzić. Jeszcze większą nienawiścią darzę Jego narzędzia - bezosobowe, bezpłciowe postacie w czarnych habitach. Myślę, że jeśli po śmierci mam iść do Nieba, o którym tyle mówią, to wolę już być potępiony. Spędzić całą wieczność w ich towarzystwie? Wolałbym smażyć się w wiecznych ogniach piekielnych po wsze czasy... 
Czy te słowa wydobywają się z moich ust? Nie pamiętam. W pamięci pozostał mi ból i upokorzenie. Nigdy tego nie zapomniałem. I postanowienia, że będę żył wbrew Bożym nakazom. Byłem przekonany, że zakonnice działają według Jego rozkazów. Nie interweniował, więc nie miałem powodów, by im nie wierzyć. Obojętność z jego strony była jeszcze gorsza... 
Żaden z mieszkańców sierocińca nie mógł się pochwalić lepszym losem. Zwykle panowała w tym miejscu przejmująca, złowroga cisza. Każde dziecko nosiło szarą sukienkę, niezależnie od płci. Ta świadomość stawała się bardziej upokarzająca z upływem czasu. Nie przyjaźniliśmy się ze sobą, ale też nie pałaliśmy do siebie nienawiścią. Jechaliśmy na tym samym wózku. Każdy odliczał sekundy dzielące ich od kolejnych urodzin, aż w końcu - do wolności, którą można było uzyskać w dniu ukończenia piętnastu lat. 
Ten dzień śnił mi się po nocach. Pragnąłem nadejścia tego momentu tak bardzo, że byłem skłonny zaprzedać moją duszę diabłu, byle tylko wyrwać się z sierocińca. Każdą sekundę spędzoną w murach tego przybytku uważałem za straconą. 
Nie dane mi było jednak w spokoju doczekać tego dnia. W sierocińcu nie było luster, toteż nie mogłem dostrzec tego, co inni - nie mogłem przyjrzeć się własnej twarzy. Ale zakonnice ją widziały. Widziały ją inne dzieci. Nie rozumiałem spojrzeń, które mi rzucali. Może dlatego, że za często nie spoglądałem w twarze innych ludzi. Nie interesowali mnie. Z tęsknotą wpatrywałem się jedynie w krajobraz za oknem, wyobrażając sobie, jak to będzie, kiedy w końcu wyrwę się na wolność z tego więzienia... 
W dniu moich czternastych urodzin moi ,,,koledzy" przygotowali dla mnie niespodziewany prezent. Było ich trzech, a ja tylko jeden, więc posłusznie za nimi poszedłem. Nie mogłem się spodziewać ataku z ich strony. Nawet ich za dobrze nie znałem, ich imiona już dawno czas zatarł w mojej pamięci. Zaprowadzili mnie do jednego z ascetycznie urządzonych pokoi. Zamknęli drzwi. A kiedy odwróciłem się do nich z pytającym wyrazem twarzy, rzucili się na mnie niczym sępy na padlinę. Nie byłem słabeuszem, ale z trzema napastnikami sobie nie poradziłem. 
Znałem jednak ból. Przez lata trenowałem odporność na smagnięcia rózgą. Ten nowy ból sięgał jednak głębiej, umacniany poczuciem wstydu. Nikomu jednak nie dałem satysfakcji, z moich ust nie wydobył się nawet jeden dźwięk. Głosy moich napastników nie cichły jednak nawet na sekundę. Słyszałem ich śmiech i szybkie oddechy. Czułem ręce na skórze. Dopingowali się nawzajem. 
Raz spojrzałem jednemu z nich w oczy. Miał rozchylone usta i błyszczący wzrok, jego pierś unosiła się szybko, spazmatycznie. Wzdrygnął się, kiedy napotkał moje spojrzenie i uciekł wzrokiem.
Zdążyłem jednak zrozumieć. Pożądanie, które rozpaliło jego spojrzenie, nie wzięło się z niczego. I nie zrobili tego, by zobaczyć mnie błagającego o litość. 
Zrobili to, bo byłem w ich oczach piękny. Uderzyło mnie to tak mocno, ponieważ zdałem sobie jednocześnie sprawę, że zakonnice, te ,,narzędzia Pana", odczuwały tę samą przyjemność, kiedy smagały moje ciało rózgami. Czyż nie nazywały mnie nasieniem diabła? Czyż nie mściły się na mnie za to, że wyrastałem wśród nich niczym róża wśród chwastów? W końcu one oddały swoje życie swojemu Bogu, który uczynił z nich zeschnięte staruchy, a ja, domniemany pomiot szatana, otrzymałem w darze wszystko to, czego one pragnęły?
Nie polubiłem zbliżeń z żadną płcią, ale oddawałem swoje ciało z czystej przekory. Czyż Bóg nie kazał swoim owieczkom na Ziemi dzielić się z bliźnimi posiadanymi dobrami? A moim jedynym majątkiem była moja uroda. Dzieliłem się nią więc szczodrze z każdym, kto wyraził takie życzenie. Sam się zdziwiłem, ilu znalazło się chętnych w tym Bożym przybytku. A kiedy siostrzyczki dowiedziały się, co ich podopieczni wyprawiają pod dachem sierocińca, to ja przejąłem na siebie cały ciężar kary. Bez jedzenia i nawet picia, przeleżałem krzyżem w małej, cuchnącej kadzidłem kaplicy dwa dni.
Byłem potępiony. Ostatnie miesiące przed moim zwolnieniem były dla mnie czymś gorszym, niż piekło.

Ciepłe, miękkie wargi na moim ciele. Na moich bliznach. Przesuwają się delikatnie po zgrubiałych liniach, po znakach pozostawionych przez rózgę. Byłem naznaczony przez grzech. To były ślady mojej winy. 
Nie chciałem, by ON ich dotykał, ale był uparty. Wystarczyło, by spojrzał na mnie tymi swoimi roziskrzonymi, niebieskimi oczami, a protest zamierał na moich ustach. Jego nie odpychał ani mój grzeszny wygląd, ani naznaczone bliznami ciało. Wiedział o wszystkim, co się wydarzyło w moim życiu, ale obdarzał mnie nieustającą czułością i zrozumieniem. 
ON, którego porównywano do aniołów. 
Tak. Był aniołem. Ale nie służył temu samemu Bogu, co zakonnice, które mnie wychowały. Nie, w jego Boga chciałem wierzyć. 

Nazywał się Nate, ale wszyscy znali go jako wokalistę NueL. Kiedy wychodził na scenę, nie liczył się nikt więcej. Jego głos, głęboki, czysty, wibrujący, wyciskał swe piętno w duszach jego fanów, którzy tłumnie przybywali na jego koncerty. Płyty NueL rozchodziły się niczym ciepłe bułeczki.
Kiedy wyszedłem w świat, usłyszałem przypadkowo jedną piosenkę w radiu. Oszalałem. Za pierwsze zarobione pieniądze kupiłem magnetofon i kasetę, odsuwając na bok potrzebę jedzenia. Godzinami słuchałem upajającego głosu Nate'a, czując się tak, jakby otwierał przede mną kawałek nieba. Potem oszczędzałem na gitarę. Nie miałem pojęcia, jak grać i czy w ogóle dam radę wydobyć z niej jakiekolwiek dźwięki, ale musiałem spróbować. Potrzeba posiadania instrumentu wywoływała we mnie niemal fizyczny ból. 
W tym czasie prowadziłem dość monotonne życie. Praca, mieszkanie dzielone z trzema współlokatorami urządzającymi regularnie imprezy... Jeśli się postarałem, mogłem być bardzo towarzyski, ale wolałem trzymać ludzi na dystans. Praca zajmowała mi większość dnia, ale nawet w tym czasie towarzyszył mi głos Nate'a, sączący się z głośników magnetofonu. Wieczorami uczyłem się, jak wydobyć właściwe dźwięki z zakupionego przeze mnie instrumentu. 
Upłynęło siedem długich lat, zanim całe moje życie się zmieniło. Wiedziałem, że rzadko kto dostaje taką szansę. Zacząłem podejrzewać, że jakąś rolę w tym wszystkim odegrały moje diabelskie korzenie, ale otrząsnąłem się z tych myśli. Już dawno przestałem wierzyć w to, że światem rządzi jakakolwiek siła, zła czy dobra. Światem rządził człowiek, nikt inny. 
Byłem zbyt oddalony od Boga, by podejrzewać, że to jego ręka pokierowała moim losem. 

Z NueL odchodził gitarzysta. Uległ wypadkowi, miał wiele rozległych złamań, ale najgorsze były złamania, którym uległy palce. Nigdy już nie miał zagrać. 
Ogłoszono przesłuchania. Po wielu latach NueL, a w szczególności wokalista Nate, święcili triumfy. Szturmem zdobywali listy przebojów i serca fanów. Kolejki na przesłuchania ciągnęły się w nieskończoność, każdy chciał w blasku i chwale stanąć na scenie jako członek najsłynniejszego zespołu muzycznego w historii. Wierzyłem święcie w to, że każdy chce stanąć u boku Nate'a i być tłem dla jego wspaniałego głosu, od którego ciarki przechodziły człowiekowi po grzbiecie. Stwierdziłem, czekając na swoją kolej, że nie będę zawiedziony, jeśli okazja przejdzie mi koło nosa, jeśli tylko wybiorą odpowiednią osobę. 
Głos Nate'a nie mógł zamilknąć na zawsze. 
Pokój przesłuchań był mały i ciemny. Przy stoliku zakrytym zielonym obrusem, na którym stały talerzyki z ciastkami i butelki z wodą, siedziało trzech poważnych mężczyzn. Jeden z nich, najwyraźniej zmęczony, wycierał spocone czoło chusteczką. Drugi przygryzał w zamyśleniu wykałaczkę, kołysząc się wraz z krzesłem niczym małe dziecko. Wydawał się niezbyt zainteresowany tym, co się dzieje. Trzeci, najbardziej przysadzisty z mężczyzn, wkładając ciastko do ust, kazał mi wziąć do rąk elektryczną gitarę, która stała oparta o krzesło, i zagrać coś. 
Zostawiłem moją wierną przyjaciółkę, Amber, nadal zamkniętą w futerale i wziąłem do rąk obcy mi zupełnie instrument. Struny, na których zacisnąłem palce, powitały mnie z lekkim drżeniem. 
Wydawało mi się, że zagrałem nie lepiej - ale też nie gorzej - od innych. Po zakończeniu otrzymałem zdawkowe podziękowanie i zaraz wyproszono mnie z pokoju. Ledwie zdążyłem chwycić moją wierną towarzyszkę, zanim zatrzasnęły się za mną drzwi. 

Moje oczy śledzą każdą linię na jego ciele. Jego ciało również nosi ślady, ale inne, niż moje - czarne linie atramentu pod skórą układają się w intrygujące wzory, które przyciągają wzrok. Kolczyki i srebrna biżuteria lśnią w świetle reflektorów. 
Wszyscy zawsze patrzyli tylko na niego. Ręce fanek wyciągają się pod sceną w jego stronę. W ich otwartych ustach bieleją drapieżnie zęby i krwawią czerwienią języki. Ale to Nate jest płomieniem. Jego głos wylewa się z głośników, grając na najgłębszych strunach uczuć zgromadzonych pod sceną ludzi. Członkowie zespołu działają jak w transie. Strużki potu ściekają po naszych ciałach, ale nie przestajemy grać. To już rutyna. 
Nate nie jest ani wysoki, ani potężny. To szczupły, dwudziestoczteroletni mężczyzna, który swoim głosem potrafi jednak zdziałać więcej, niż wszystkie armie świata. Pofarbowane na wściekłą czerwień włosy płoną niczym ogień, kiedy pada na nie światło. Na jego ciele znajdują się dokładnie dwadzieścia cztery kolczyki - ze śmiechem pozwolił mi je policzyć w dniu swoich ostatnich urodzin. Ze srebrnymi łańcuszkami wokół szyi i rozchełstaną koszulą, która więcej odkrywała niż zakrywała, mógł uchodzić za tanią gwiazdeczkę pop. 
Ale nie był nią. Nie dlatego wszyscy go kochali. 

 
Inspiracja Nr 1:)

Jakimś cudem udało mi się przejść do drugiego etapu przesłuchań. Rzuciłem więc wszystko i pojechałem... Tylko po to, by dowiedzieć się przed drzwiami studia, że przesłuchanie zostało zamknięte po brawurowym występie trzynastego uczestnika. Pamiętam, że padało i że przyciskałem do piersi futerał z moją gitarą, bojąc się, by nie zamokła. Ciężkie krople rozbijały się o materiał rozpiętego nad moją głową parasola. 
Kostki palców, które zaciskałem na rączce, przybrały kolor bieli. 
No cóż, pomyślałem. Co ja sobie wyobrażałem? Byłem jedynie amatorem, lepsi ode mnie zasługiwali na to, by stać się oparciem dla Nate'a i jego głosu. Powinno mi wystarczyć zacisze mojego mieszkania, w którym mogłem produkować się do woli i nikogo to nie obchodziło, a już szczególnie moich uwielbiających imprezy współlokatorów. 
Musiałem wracać. Sen o szczęściu już i tak trwał zbyt długo. Zapytałem jednak jeszcze, czy mógłbym zobaczyć zwycięzcę i mu pogratulować? W końcu wszyscy mieliśmy równe szanse, a zrządzenie losu sprawiło, że szczęśliwiec otrzymał tak dobry numer na przesłuchaniu. 
Strażnik wahał się przez dłuższą chwilę, ale w końcu musiał stwierdzić, że nikomu nie zaszkodzę. W środku świętowano. Obmacał mnie i futerał z gitarą, po czym, nie znajdując przyczepionych do mnie materiałów wybuchowych - czy czegokolwiek szukał - wpuścił mnie do środka. 
Nie musiałem nikogo pytać o drogę. Pełno ludzi kłębiło się na korytarzach i tylko jedna droga była możliwa - przed siebie. Na drugim piętrze budynku zwycięzca wyczyniał cuda z gitarą pośród tłumu gapiów. 
Z boku stał ON. 
Nie wiem, dlaczego wtedy na mnie spojrzał. Wcześniej nie patrzył na nikogo, w zamyśleniu obserwując ruchy gitarzysty. Wyglądał raczej na znudzonego. Chudy, niewysoki młokos - takie było moje pierwsze wrażenie, kiedy zobaczyłem go ,,na żywo". Dałbym mu najwyżej szesnaście lat, gdybym nie wiedział, że zbliżają się jego dwudzieste czwarte urodziny. 
Był piękny niczym młody bóg. Nic dziwnego, że cała uwaga skupiała się właśnie na nim, choć gitarzysta czynił, co w jego mocy, by być w centrum uwagi. 
Nagle na usta Nate'a wypłynął lekki uśmiech. Jego spojrzenie dosłownie przygwoździło mnie do podłogi.
- Tu. - To były jego pierwsze słowa skierowane do mnie. Jego głos zmienił mnie w drżącą galaretkę. - Si avvicini, per favore. 
- Con... Con piacere - odparłem oszołomiony.
Poprosił, bym podszedł do niego, więc to zrobiłem. Czułem spojrzenia wszystkich ludzi zgromadzonych w studiu. Czułem pytania, od których aż gęsto było w powietrzu. 
- Nie widziałem cię tu. Chcę posłuchać, jak grasz. Hej, dajcie mu sprzęt!
Udało mi się pokazać, że przyszedłem z własnym ,,sprzętem". Nate pokręcił głową. 
- No. To nie czas na obnażanie swego serca. Warsztat. Pokaż, jak tańczą twoje palce. 
Nie wiedziałem wtedy, o czym mówi, ale wierzyłem w niego bezgranicznie. Jeśli chciał, bym grał na tym, na czym on chce, żebym zagrał, nie widziałem problemu. Gorzej sprawa miała się z tym, że owego warsztatu nie posiadałem - byłem amatorem, samoukiem. Nikt mi nie pokazywał żadnych technik. Uczyłem się z dźwięków, które wydobywałem z Amber, mojej wiernej towarzyszki. 
Nastroiłem gitarę. Poczułem ją. Struny zareagowały na mój dotyk. 
Wzrok Nate'a dotykał mojej duszy. Dotykał wszystkich blizn i brudów, które kryły się za piękną twarzą. Nie mogłem mu zabronić. 
A potem pozwoliłem, by moje palce zatańczyły. 

Wiedziałem, co o mnie mówią, nie byłem głuchy. Członkowie zespołu przyjęli mnie do swojego grona bez wahania, bo takie było życzenie Nate'a, i z ich ust nigdy nie usłyszałem żadnego oskarżenia, bo mieli pełne ręce roboty i może rozumieli więcej, niż inni. Ale znaleźli się inni z otoczenia Nate'a, który krytykowali jego wybór. Wiedziałem, co mówili, i w zasadzie nie mogłem się z nimi nie zgodzić. 
Owszem, miałem piękną buźkę. Owszem, zależało mi na tym, by być blisko Nate'a. Nie, nie zależało mi na sławie i pieniądzach - nigdy nie czułem ich braku, wychowałem się w spartańskich warunkach i nigdy potem nie robiłem z tego powodu problemów. Owszem, chętnie znalazłbym się z Nate'em w jednym łóżku, ale bez jego wyraźnej zgody ani rusz. Poza tym, wszyscy ci natrętni plotkarze też nie byli tacy niewinni - ich rozgorączkowane głosy wskazywały na to, że bez żadnych skrupułów wyskoczyliby z majtek, gdyby tylko mieli ku temu okazję. 
Minęło ponad siedem lat od czasu, kiedy ostatni raz wszedłem z drugim człowiekiem w tak intymny kontakt. A te wszystkie podejrzenia, jakoby przeszedłem ,,próbę łóżka", bardziej mnie śmieszyły, niż martwiły. Poza tym nie sądziłem, że Nate - chociaż potrafił w jednej chwili przeistoczyć się w żywy obiekt pożądania - byłby zdolny do pokochania mężczyzny. W dodatku takiego, jak ja. 
Byłem jednak w siódmym niebie, mogąc wspierać Nate'a na scenie.

Może zapomniałem, że Nate też był tylko człowiekiem. W moich oczach urósł do rangi bóstwa. I wiedziałem, że nie jestem osamotniony w tym poglądzie - miliony fanów na całym świecie stawiało w swoich pokojach ołtarzyki ku jego czci. I on również wiedział. Śpiewał dla nich, otwierał swą duszę, posyłał bezcenne uśmiechy. Kiedy nie występował, do późna odpisywał na listy, czasem zaśmiewając się do łez - ale nie złośliwie, tylko radośnie, jakby absurdalne prośby jego fanów budziły w nim dziecięcą przekorę. 
Pamiętam, że raz zapytał mnie, jakim sposobem można przetransportować na drugi koniec świata pianę z jego kąpieli (wyczytał w którymś z listów od jednej z fanek, że ta chętnie wzięłaby z nim kąpiel... ale, jeśli to niemożliwe, zadowoliłaby się pianą z jego kąpieli...). Innym razem zapakował do koperty tych kilkanaście włosków, które pozostały na maszynce po goleniu. Raz nawet utoczył trochę krwi do małej fioleczki i zapakował elegancko w pudełko. 
Fani byli szaleni. A Nate jeszcze bardziej. Zapytałem, czy nie boi się, że te wszystkie skrawki jego DNA, którymi tak hojnie obdarowuje wszystkich fanów, wpadną w łapy jakiejś wiedźmy amatorki. Na to on odparł, że to bardzo dobrze, iż go w tym aspekcie uświadomiłem, i pomaszerował wytatuować na swoim ciele jakiś antywiedźmiński symbol, w którego działanie nie bardzo uwierzyłem.
Nikt mu jednak nie wyrządził żadnej krzywdy. Nate codziennie tryskał energią, hojnie dzieląc się z nami swą żywotnością i optymizmem, kiedy marudziliśmy. 
Widziałem w nim anioła. Miał w sobie iskrę, którą podziwiałem. Nie narzekał, na grymasił. Robił wszystko dla fanów... i dla siebie samego. Żył pełnią życia, w zgodzie z samym sobą. Nie ukrywał swoich pragnień, ale też nie był głuchy na potrzeby innych. Czasem doprowadzał nas na skraj wyczerpania, ale nie kazał nam pracować ponad miarę. Kiedy ktoś zachorował albo popadał w kłopoty, nie kazał nam natychmiast zbierać się w sobie i odgrywać profesjonalistów. 
Dlatego wszyscy go kochali. Jedni mniej, drudzy bardziej platonicznie. 
Zapomnieliśmy, że on również może i chce kochać. I być kochanym. 

Inspiracja nr 2:)
Jeśli o mnie chodzi, byłem gotów pójść za nim w ogień. Kiedy jednak wyznał mi, co chciałby ze mną robić... na to nie byłem gotów. Gapiłem się na niego niczym wioskowy głupek, w ciszy przetrawiając jego słowa, które wypowiedział z właściwą sobie nonszalancją. 
Ach, pomyślałem, diabeł znowu musi szeptać mi do ucha swoje Requiem... 
Ale Nate stał przede mną, czekając na jakąś odpowiedź. Mocno zacisnąłem palce na gryfie gitary, chcąc się przekonać, że to nie sen. Hm, nie znikał.
- Claude...? 
No dobra, może nie chodziło mu wcale o... TO. Bo czy Nate, ten piękny, uwielbiany przez tłumy mężczyzna, wyglądający niczym młodzieniec wchodzący w fazę pryszczy, naprawdę mógł proponować drugiemu mężczyźnie to, o czym w pewnych kręgach się nie mówiło? Wiedziałem przecież, jak wielkim grzechem jest sam seks, a między mężczyznami... 
- Stop! - Nate nagle podniósł dłoń w ostrzegawczym geście. Przewiercał mnie wzrokiem na wylot. - Stop! Wiem, o czym myślisz! Już ja znam tory, którymi podążają twoje przemyślenia!
- Hm...
- A wiesz, co ja o tym myślę? 
- Niestety, ja nie znam torów, którymi ty podążasz - odparłem, uciekając spojrzeniem. 
Raczej poczułem, niż zobaczyłem, jak Nate się uśmiecha. 
- Ja myślę, Claude, że cały ten system może szlag jasny trafić, o! - Wykonał szybki ruch ręką, chyba naśladując trafienie owym ,,szlagiem".  - Jedni lubią cycki i okrągłe tyłeczki, a niektórzy... Cóż, nie jestem na miejscu ,,niektórych", ale wiem, czego ja chcę. I mniej lub bardziej okrągłe części ciała nie mają tu nic do rzeczy!
- Nate... To nie jest takie proste. 
- Ależ jest! Zobacz, obaj jesteśmy ludźmi? Owszem. Czego tu się wstydzić? 
- Nie chodzi o to, że powinniśmy się wstydzić tego, że jesteśmy ludźmi czy mężczyznami... 
- Bo kocham cię mimo tego, że nie sprowadzimy na ten świat dzieciaków? Ha, bzdura! Niektóre kobiety nie mogą mieć dzieci, a jeszcze inne nigdy nie powinny ich wydawać na świat... A my co? Możemy być solą w oku niektórych, ale w końcu co to ich obchodzi? Chrzanić ich!
Ten żar w jego głosie... Ach, jak trudno było powstrzymać własne pragnienia, kiedy tak nalegał!
Ale musiałem to zrobić - dla niego. Nie wiedział, o co prosi! Nie rozmawialiśmy o tym wcześniej, ale najwyraźniej widział we mnie kogoś, kim nie byłem. A przecież znał moją przeszłość, wiedział, że byłem grzesznikiem, który znalazł się na samym dnie i który bezskutecznie próbował się od niego odbić. Nate był jedynym światełkiem w ciemnościach, które widziałem przed sobą. 
Nie mogłem go ciągnąć za sobą!
- Słuchaj, wiem, że... em... moja aparycja... może przyciągać...
- Claude, czy to jest wstęp do dłuższego chrzanienia od rzeczy? Nie chcę tego słuchać. No chyba, że masz jakieś lepsze argumenty przeciwko... Jeśli w ciągu kilku sekund niczego nie wymyślisz, uznam tę rozmowę za zakończoną... i nasz związek za oficjalny. 
Myśl, ponagliłem sam siebie. Myśl, Claude!
- Nawet nie wiesz, jak to jest...
- Cóż, ten stan rzeczy łatwo można zmienić. 
Dłonie mi drżały. Cóż, chyba nie było innego sposobu... 
Wstałem. Odłożyłem gitarę, przeczesałem dłonią włosy. Potem, zanim zdążyłem się rozmyślić, skierowałem tę dłoń na policzek Nate'a. Nie miałem pojęcia o czułości, ale lecące do późna w nocy seriale i filmy nauczyły mnie tego i owego. Nigdy nie miałem okazji wykorzystać tej wiedzy w praktyce, ale miałem nadzieję, że nie zawalę. 
To Nate przejął inicjatywę. Jego ramię owinęło się wokół mojej szyi i w sekundę przyciągnął bliżej. Ach, jego zapach był oszałamiający... 

Wtedy jeszcze nie wiedziałem, że nie czeka na nas długa i szczęśliwa przyszłość. Jednak te miesiące, które spędziliśmy w swoim towarzystwie, stały się dla mnie najcenniejszym wspomnieniem. Nie miałem wcześniej pojęcia, jak cudowny może być związek z osobą, którą się naprawdę kochało... Świadomość, że istniała na świecie ta jedna jedyna osoba, jakby stworzona tylko dla mnie. Osoba tak pełna życia i ognia, że miałem wrażenie, iż spłonę w jej blasku. 
Ale Nate dzielił się ze mną swą radością życia. Ja mogłem dzielić się z nim jedynie swoim bólem, ale i to wkrótce się zmieniło. Bycie z nim na tak intymnym poziomie zaczęło mnie zmieniać. Nie chciałem, by cierpiał razem ze mną - wręcz przeciwnie. On wnosił do mojego życia radość, więc chciałem mu się odwdzięczyć tym samym. Chciałem, by w mojej obecności odpoczywał, pozwalał sobie na swobodę i egoizm. Chciałem stać się jego siłą. 
Ale nie dane nam było cieszyć się długo tym nowo odnalezionym szczęściem. 
W grudniu, trochę ponad pół roku po dwudziestych czwartych urodzinach Nate'a, członkowie zespołu NueL ulegli nagłemu, acz drastycznemu w skutki wypadkowi drogowemu. Wszyscy sobie wcześniej wypili, a nikt nie kazał kierowcy dmuchać w żaden balonik. 
Trzymałem Nate'a za rękę, kiedy niespodziewany huk obwieścił nasz koniec.

Ale to nie był koniec...

Ciąg dalszy nastąpi :) 

**Od aŁtorki**
Heloł! Wracam po długim czasie i piszę herezje... Ale mam nadzieję, że ta herezja chociaż ładna. Ja się rozpłynęłam nad początkiem, ale kontynuowanie oneshota w tym stylu okazało się strasznie ciężkie. Tak więc potem się rozluźniło. A ja popłynęłam niczym rzeka... 
Dawno nie pisałam, to tak potem wychodzi :) Musicie mi wybaczyć zwłokę w pisaniu EXPERIMENT-u, ale czasem mam takie zwiechy... co znacie już z Łowców. Jak będę miała dobry pomysł to napiszę, na razie jakieś oneshoty pewnie się trafią. 
Mam nadzieję, że wytrzymacie, dziewczyny! :D   
   

11 komentarzy:

  1. JUPI! w koncu pierwsza! *radocha*

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. pierwszy fragment nie wiem.... co napisać :O to brzmiało dwuznacznie albo ja mam zboczone skojarzenia xD

      przeczytałam, ale nie wiem jak skomentować :X
      1. to nie moj gatunek
      2. ale przeczytałam xD
      3. dziwnie sie z tym czuje :X
      4. mam wrazenie ze to o Retcie i Clawie xD
      5. masakrejszyn................... ile przemocy, agresji, nienawiści i hipokryzji! muszę to przemyśleć :X

      Usuń
  2. Powiem tak! Mi sie podobało i czekam na część następną. Niby BL nie mój gatunek, ale jak ty to piszesz to wszystko jest możliwe. Nie powiem, po pierwszym akapicie wydawało mi sie ze to bedzie jakas niespełniona miłość fanki do gwiazdora. Ale jak mówie, tak było do momentu w którym przeczytałam ostatnie zdanie tegoż akapitu.
    Potem cała ta historia z Claude'm... Współczuje biedakowi a jednocześnie gratuluje ze to przeżył. Ja jestem na tyle słabeuszem ze pewnie bym sie poddała, pogrążyła... generalnie nie mogłabym sie pogodzić z byciem traktowaną w ten sposób, a z drugiej strony, znając moją "siłę" ( *zgina rękę pod kątem prostym* patrz na te bicepsy!) wiedziałabym ze szarpanina z wygłodniałymi wilkami nie miałaby sensu.
    No i tak, potem sie Nate pojawia.
    Mi sie historia podoba, ale nie umiem jej konstruktywnie skomentować. Oburza mnie jednak fakt zachowania sióstr zakonnych, potem dzieciaków względem Claude'a. Ale jestem ciekawa jak to tam dalej potoczysz ;) przepraszam, ze taki nieskładny komentarz, ale serio jestem pod wrażeniem i to takim, ze nie wiem jak skomentowac. mam nadzieje ze mi wybaczysz, ale napisz szybko cos dalej :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ach, Maiaku, Tobie jestem w stanie wybaczyć (prawie) wszystko, a oszołomiony komentarz zalicza się do jednej z takich rzeczy :D Zawsze mogę uznać, że moja pisanina po prostu zapiera dech w piersiach i brak Wam słów na opisanie tych wspaniałości, hihi :] A się naprodukowałam tym razem. Siedem godzin pisania, ot co!
      Aj tam, BL. Tu nic nie ma takiego. Znaczy, romans między panami w powietrzu wisi, no i jakieś szybsze bibie serca tu i ówdzie się zdarza, ale ekscesów łóżkowych nie opisuję, toteż nie może być tak źle. A wszystko przez to, że w książkach, które ostatnio czytam, są jakieś beznadziejnie napisane wątki romansowe :( Tracę nadzieję! Zresztą, opisywanie ciągle tego samego nuży - i tak wszyscy wiedzą, że jak się bohaterowie w sobie zakochują, to zależy im na tym, by prokreować. I mam dość tych opisów, jakie to bohaterka ma bujne kształty... Z biologicznego punktu widzenia to jak ubranie w piękne słówka ocenianie kawałka mięsa...
      Tak więc stwierdziłam, że pójdę w inną stronę. O romansie pomiędzy panami pisze się... inaczej :D Nie twierdzę, że oddaję rzeczywistość, o, nie. Ale to ciekawe :D
      Claude'a trochę poobijałam i wyposażyłam w dość bolesny bagaż doświadczeń, ale to się przyda. Ja wiem, też bym się załamała, ale ta siła, która pozwoliła chłopakowi przetrwać, jest bardzo ważnym elementem jego życiorysu! I oczywiście Nate... Kochany Nathaniel, czyli krwistowłosy Reth :D Miałam niezły fun, opisując go w ten sposób w tym akurat rozdziale! :]

      Usuń
    2. Powiem tak, to w jaki sposób Retha opisałaś mnie zwalił z nóg. Zupełnie inaczej niż łowcy/experiment. Ale tez fajnie! W sumie mogłabym powiedzieć ze po sposobie w jakim Nate mówi, mogłabym guessnąć ze to on ;p Ale serio, tutaj Reth to zupełnie inna postać, mimo ze jego gust sie nie zmienił ;p
      Powiem tak, ja tez umieram, jak czytam niektóre książki, to wątki romansowe są tak denne i płytkie, ze możnaby do grobu zostać przez nie wpędzonym. Seryjnie... A czytanie o romansie między panami może być faktycznie inne ( kurde, no jest inne!) poza tym bohaterowie są cudni ;) Claude jest fajny, bardzo fajny i ja mam do niego jakis sentyment! :D Innymi słowy lubie "biednych" bohaterów, co jakoś idą dalej w życiu ;p
      A tak w ogóle co miało znaczyć ze jesteś mi w stanie wybaczyć prawie wszystko? :D Twoje pisanie jest cudne, ale jakbym Ci powiedziała ze jest wyśmienite to byś popadła w samozachwyt i by sie skonczyło Twoje pisanie! Wiec staram sie unikać :D i powiem, ze jakbym ja miała 7h wolnych to bym tez poświęciła na pisanie... ale niestety, mam 4 tygodnie do sesji, a fotoniki nie umiem w ogóle wiec chyba całe swieta bede kuła :s
      czekam na dalsze dzieje Retha i Claude'a :D

      Usuń
    3. Wiem, wyszedł mi inaczej, ale nie mniej seksownie. Nasz ulubiony anioł zawsze musi być w formie i reprezentować klasę samą w sobie :D
      Wiem, ja już jestem tym tak zmęczona, że szok. Sama nie wiem, jak mogłam kiedyś harlequiny czytać... Ale byłam młoda i głupia. Czytanie o omdlewających paniach w ramionach superprzystojnych amantów mogło być dla mnie nader interesujące. Teraz to wstyd i hańba :D Poza tym, zawsze pisałam opowiadania ze zwykłymi, heteroseksualnymi romansami... czas na zmiany! Poszerzam horyzonty, a co!
      Hm, ja nie tyle lubię ,,biednych" bohaterów, co takich, którzy pomimo wszystko wychodzą na ludzi. Może dlatego, że nie lubię litować się nad fikcyjnymi bohaterami, ale takie historie mają swoisty ładunek emocjonalny. Poza tym, dziwnie łatwo odnajduję się w tym temacie... Muszę tę kwestię poważnie przemyśleć :D

      E, chyba nie! Aż tak źle mną nie jest, że jak się mnie głaszcze, to się rozleniwiam. Wręcz przeciwnie! Popadanie w samozachwyt jeszcze nikomu nie wyszło na dobre, ale przysięgam, że nie spocznę na laurach!
      Ano, studia pochłaniają czasem zbyt wiele czasu i nerwów... A jak nie studia, to praca, ale może kiedyś znajdziesz chwilę dłuższego wytchnienia :D

      Usuń
    4. muaaa! ale piekny wystrój! <3

      Usuń
    5. wiosenny :) tymczasem piszę rozdział, więc cii

      Usuń
    6. pisaj, pisaj! z niecierpliwością czekam :D

      Usuń
  3. Witam,
    Cloud nie miał za szczęśliwego życia, ale w końcu spotkała go odrobina szczęścia... a ta końcówka....
    Dużo weny życzę Tobie...
    Pozdrawiam serdecznie Żaneta

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Niestety nie miał, ale zostało mu to wynagrodzone :)

      Usuń