W nocy rozpętało się prawdziwe piekło. Burza nadeszła wieczorem
ze wschodu, rozpychając się czarnymi chmurami po granatowym firmamencie nieba.
Wiatr, który towarzyszył temu zjawisku, początkowo łagodny i niegroźny, szybko
zmienił się w rozszalały, wyjący za oknami żywioł, gotowy rozerwać każdego, kto
posiadłby tyle śmiałości, by wyjść na zewnątrz. Szarpał poukrywanymi wśród
drzew nieszczęsnymi chatkami z drewna, aż ściany trzeszczały i jęczały
oskarżycielko. Wkrótce, pośród świstu wiatru, usłyszeliśmy pierwsze, ciężkie
grzmoty, zwiastujące potężną burzę.
Gdy białe zygzaki błyskawic rozdarły niebo, z nisko
wiszących, czarnych chmur runęły na ziemię hektolitry wody. Szum opadających
kropel był ogłuszający.
Owe zjawisko zupełnie nie poruszyło Havela. Po zjedzeniu
obfitej kolacji stwierdził, że z powodu jakiejś małej burzy nie będzie odmawiał
sobie zdrowego, nocnego odpoczynku po całym dniu pracy. Nie zaniepokoiły go te
ciężkie, zupełnie nienaturalne chmury, które wyglądały, jakby mogły w każdej
chwili runąć na ziemię, obracając ją w pył. Nie zaniepokoił go wiatr huczący w
każdej szczelinie pomiędzy deskami stanowiącymi fundament domu.
Havel zasnął snem sprawiedliwego, chrapiąc donośnie.
Musiałem przyznać, że miał nerwy ze stali. Trochę mu tego
opanowania zazdrościłem, ponieważ sam leżałem bezsennie, wsłuchując się w
odgłosy szalejącego na zewnątrz żywiołu. Właściwie nie czułem niepokoju –
wiedziałem, że gdybym został do tego zmuszony, poskromiłbym tę straszną siłę. W
końcu udało mi się wcześniej niepostrzeżenie nałożyć na nasz dom barierę z
ziemi, dzięki czemu mogłem czuć się zupełnie bezpieczny, nieważne, jak wielką
siłą zniszczenia dysponowała natura.
Niepokoiło mnie coś zupełnie innego.
Tę burzę ktoś wywołał, wykorzystując do tego ogromne pokłady
magii –ciężkiej, lepkiej, niezbyt dokładnie ukształtowanej. Zwykła
amatorszczyzna, ale jakże efektywna! Już dawno nie spotkałem się z przejawem
tak wielkiej mocy. I wiedziałem z całą pewnością, że do wywołania tej
gwałtownej burzy nie przyłożył ręki mój prawdziwy ojciec, Magin. Nie byłem to
też ja, więc pojawiało się oczywiste pytanie: kto mógł dysponować tak potężnymi
pokładami siły?
Magiczne sploty, które wyczułem, były utkane ręką zwykłego
amatora. Wirowały chaotycznie, bezskutecznie próbując przybrać bardziej
uporządkowany kształt. Ktoś włożył zdecydowanie za dużo mocy w utkanie sieci z
wody i powietrza, jakby nie wiedział, że zaklęcia wykorzystujące te dwa żywioły
powinno tkać się delikatnie, tworząc w dłoniach lekką niczym piórko pajęczynę,
cieńszą niż pojedynczy włos. Tkanie ciężkich sieci z lekkich nici nie mogło
przynieść żadnemu magowi pożytku.
Owszem, piekło się rozpętało, ale nikt nie miał już nad nim
władzy. Pozostała jedynie magia, chaotycznie rozlewająca się po świecie.
Zakładałem, że sprawca całego zamieszania wcale nie planował
stworzyć tak potężnej burzy. Skoro nie wiedział, jak porządnie tkać zaklęcia,
mógł stanąć w obliczu szalejącego żywiołu równie bezradny, co zwykli ludzie.
Może chciał po prostu sprawdzić, co mu wyjdzie, jeśli spróbuje.
Istniała jednak możliwość – nikła, ale jednak – że efekt
nieudolnie rzuconego zaklęcia był zamierzony. Ta opcja jednak zupełnie mi się
nie spodobała, gdyż zrozumiałem, że moje wrodzone poczucie sprawiedliwości nie
pozwoli mi przejść nad tą sprawą do porządku dziennego. W końcu nie mogłem
pozwolić na to, by jakiś samozwańczy czarownik igrał z siłami, których nie
rozumiał. Nie tylko sobie mógł zrobić krzywdę, ale i wielu niewinnym ludziom.
Westchnąłem z rezygnacją
Ten kraj naprawdę potrzebował Magina, który zrobiłby
porządek z panoszącymi się tu i ówdzie magami od siedmiu boleści, nie
potrafiącymi nawet dostatecznie dobrze utkać zaklęcia z najprostszych
materiałów. A mój ojciec – prawdziwy ojciec – siedział zapewne zupełnie
bezradny w jednej ze swych komnat w ogromnym pałacu, zastanawiając się, czy da
radę uciszyć burzę, zanim wyrządzi jeszcze więcej szkód i zrujnuje całkowicie jego
królestwo, Arunim.
W najlepszym wypadku jednak uda mu się ochronić ludzi w
Airan, ale co z mieszkańcami Obrzeży? Jego moc z całą pewnością nie sięgnie tak
daleko.
Sytuacja była nieciekawa. I nie wyglądało na to, by w
najbliższym czasie miała się zmienić, gdyż pod palcami nadal czułem strumień
ciężkiej, obcej magii. O dziwo, zaczynała nabierać właściwszych, lżejszych
kształtów, bardziej symetrycznych. Już nie wirowała tak chaotycznie.
Ktoś nadawał jej kształt.
Ktoś uczył się jej używać.
Ktoś próbował zrozumieć jej zasady.
Otwierając szeroko oczy, poderwałem się do pozycji siedzącej
i spuściłem stopy na chłodną podłogę. Szybko sięgnąłem po spodnie i koszulę,
które naciągnąłem na siebie, po czym cicho opuściłem pokój, próbując nie
obudzić Havela, który spał po drugiej stronie. Oczywiście, były to zbędne
środki ostrożności – skoro odzywające się echem grzmoty nie mogły go obudzić, z
całą pewnością nie mogły tego uczynić inne odgłosy.
Sięgałem właśnie po kurtkę zawieszoną w kuchni, kiedy kątem
oka zobaczyłem jakiś ruch koło okna. Kształt był znajomy.
- Gaiya? Nie śpisz?
Dziewczyna przysiadła na parapecie, zapatrzona w szalejący
za oknem żywioł. Krople deszczu wściekle uderzały o szybę, co jednak nie
odstraszyło mojej siostrzyczki. Nie bardzo wiedziałem, czy był to z jej strony
przejaw odwagi, czy głupoty. Przecież nie wiedziała, że mogła czuć się
bezpiecznie dzięki utworzonej przeze mnie barierze z ziemi.
- Żartujesz sobie? Jestem ciekawa, czy ktokolwiek, oprócz
naszego kochanego papy, jest w stanie zasnąć. Pewnie wszyscy modlą się i proszą
Magina o wsparcie... Myślisz, że on coś zdziała?
- Jak nie on, to kto? – zapytałem wymijająco, uciekając
wzrokiem. W następnej chwili zdałem sobie sprawę, że Gaiya i tak nie może
zobaczyć mojej twarzy, więc wcale nie muszę wywracać oczami nie wiadomo w którą
stronę.
- Hm... A co, jeśli mu się nie uda?
Błysnęło i walnęło, aż zadrżała ziemia, a szklanki zamknięte
w szafkach zabrzęczały oskarżycielsko. Talerze w szafce niżej odpowiedziały o
ton niższym głosem, ale także niepokojącym, zapowiadając, że długo takich
wstrząsów nie wytrzymają.
- Cóż... Każda burza kiedyś przechodzi. Ta też przejdzie –
spróbowałem uspokoić Gaiyę, nie pokazując po sobie zniecierpliwienia. Chciałem
jak najszybciej wyjść na zewnątrz, by nawiązać połączenie z magiczną siecią
odpowiedzialną za tę monstrualną burzę. Nie mogłem pozwolić na to, by jakiś
anonimowy mag w taki sposób uczył się tkania zaklęć. Wiedziałem, że jeśli nikt
mu nie przeszkodzi, będzie eksperymentował do czasu, aż zrozumie dostatecznie
dużo, by ogarnąć podstawowe rzeczy.
Pytanie tylko, ile to mogło potrwać. Dzień? Tydzień?
Miesiąc?
Drań musiał się dobrze zabezpieczyć.
- A jeśli nie? Jak myślisz, czy przyjęcie w pałacu zostanie
odwołane?
Zdębiałem. Potrzebowałem chwili, by zrozumieć, o co chodziło
mojej siostrze. A kiedy dotarł do mnie sens wypowiedzianych przez nią słów,
poczułem ogarniającą mnie nagle bezsilność.
Gaiya martwiła się tym, czy impreza w pałacu przejdzie jej
koło nosa, podczas gdy za oknem świat drżał w posadach. Nie troszczyła się o
los innych – dopóki była bezpieczna we własnym domu, nie potrafiła wczuć się w
sytuację mniej szczęśliwych ludzi. Cóż, trochę ją rozumiałem, ale tylko
dlatego, że przyjąłem do świadomości fakt, iż była rozpuszczonym dzieciakiem.
Kochałem ją, bo była moją siostrą, najwyraźniej jednak nie
była moją bratnią duszą.
- Słuchaj, pobiegnę sprawdzić, czy nie trzeba komuś w czymś
pomóc – powiedziałem, ubierając kurtkę. – Martwię się, jak wielkie szkody mogła
narobić ta burza...
- Fay, chyba nie mówisz poważnie?
Moje oczy były już przyzwyczajone do ciemności, więc bez
problemów spojrzałem prosto w rozszerzone ze strachu i zdumienia oczy siostry.
- Mówię całkiem poważnie – powiedziałem całkiem spokojnie,
po czym wyszedłem z kuchni i przemierzyłem krótką odległość dzielącą mnie od
drzwi frontowych.
Szum deszczu nasilił się, choć myślałem, że było to
niemożliwe. Ale siła tego żywiołu nie wzbudziła we mnie strachu, lecz raczej
szacunek przed jego potęgą i radość powodu rychłego zetknięcia się z jego siłą.
Zadrżałem, stojąc z ręką na klamce, w ciemności cichego, suchego przedsionka.
Otworzyłem zmysły na całą magię obecną w szalejącym żywiole,
po czym wyskoczyłem na zewnątrz, prosto w nieprzeniknioną ciemność nocy,
rozjaśnianą raz po raz przez zygzaki białych błyskawic rozdzierających niebo.
Przemokłem w trzy sekundy.
- Fay! Oszalałeś?!
Gaiya wybiegła aż na próg, ale nie odważyła się wyjść na
zewnątrz. Wiedziałem jednak, że jeśli będzie tak stała, deszcz zacznie bezlitośnie
chłostać jej sylwetkę. A że była taka delikatna i drobna, zapewne skończyłaby z
zapaleniem płuc... albo i gorzej.
- Wracaj do domu, Gaiya. Nic mi się nie stanie, obiecuję! –
zawołałem, po czym puściłem się biegiem, nie chcąc jej zachęcać do podejmowania
kłótni.
Wbiegłem pomiędzy drzewa. Las wyglądał przerażająco w
burzowej scenerii, ale nie stanowił dla mnie zagrożenia. Nie bałem się nawet
wtedy, kiedy wiatr zmuszał potężne korony drzew do pochylenia się, przez co
drewno jęczało i skrzypiało. Potężne konary uginały się przed potęgą szalejącej
wichury. Liście szumiały chóralnie, chłostane przez padający ciągle deszcz.
Ścieżki wijące się pomiędzy drzewami zmieniły się w
błotniste pułapki. Rozmokła ziemia mlaskała pod podeszwami moich butów,
próbując zatrzymać mnie w miejscu i pochłonąć.
Uparcie jednak parłem przed siebie. Musiałem odnaleźć jakieś
ustronne miejsce, gdzie byłbym całkowicie sam, z dala od ludzi i ich wścibstwa.
Niedobrze by było, gdyby ktoś mnie przypadkiem zobaczył. Co prawda pogoda nie
sprzyjała romantycznym spacerom w świetle księżyca, ale nie znaczyło to, że na
żadnych ludzi się nie natknę. Burza rozpętała się stosunkowo szybko, więc ci,
którzy nie zdążyli przed ulewą, mogli schować się w szałasach rozsypanych po
lesie. Na szczęście wiedziałem, gdzie mogę w spokoju zająć się ujarzmianiem
żywiołu, z dala od ludzkich oczu.
Dotarłem na miejsce w mniej niż dziesięć minut. Nie było w
nim nic specjalnego – ot, mała, skalista dolina z małą jaskinią, która
udzieliła mi schronienia. Szybko pozbyłem się z ciała mokrych ubrań – nie
dlatego, że bałem się zachorować, ale dlatego, że każda nitka przesiąkła na
wskroś obcą magią, wpływając na moje własne zdolności, a nie miałem czasu
usiąść i pozbyć się paskudztwa.
Musiałem działać.
Wysuszyłem się, wykorzystując do tego celu na szybko utkane
zaklęcie korzystające z żywiołu wiatru. Czując, jak delikatne, bladobłękitne
nici posłusznie tworzą sieć między palcami moich dłoni, spłynął na mnie spokój.
Tkałem zaklęcie błyskawicznie, ale delikatnie, chcąc, by stworzona sieć była
jak najdelikatniejsza, oddając naturę wiatru.
Magia podporządkowała się sile mojej woli, wypełniając mnie
niewyczerpanymi pokładami siły. Dopóki byłem połączony z żywiołem, mogłem
czerpać z niego bez końca, i tylko moje własne ciało nakładało na mnie
ograniczenia. I świadomość, że nigdy nie mogę okazać magii takiego braku
szacunku – nigdy żaden mag nie powinien zakładać, że siły przyrody należą tylko
i wyłącznie do niego, przez co może z nich czerpać niczym ze studni bez dna.
Wyszedłem na deszcz ubrany jedynie w ochronną mgiełkę
wiatru. Chociaż mogło się wydawać, że stworzona przeze mnie tarcza nie wytrzyma
naporu wody, w rzeczywistości solidne sploty stworzyły sieć twardszą od
diamentu.
Postanowiłem wyjść naprzeciw wyzwaniu, które rzucił mi
anonimowy czarownik, i pokazać mu, czym jest prawdziwa siła.
Prawdziwa magia.
Prawdziwy Magin.
Uniosłem dłonie, zanurzając palce w stworzoną obcą ręką
sieć. Wczepiłem się w nią, co dla postronnego obserwatora musiało wyglądać co
najmniej dziwnie – oto całkiem nagi facet łapał rękami powietrze. Dla maga
widok byłby zupełnie inny – zobaczyłby Magina, otulonego szczelnie peleryną
utkaną z bladobłękitnych nici, wczepiającego się z całej niemal siły w
chaotyczne, grube, czarne sploty sieci płynącej w powietrzu, tuż przed jego
nosem.
A wszystko to w jakże uroczej, burzowej scenerii.
Gdyby ktoś mnie zobaczył, zapewne dostałby ataku serca. Wiedziałem
więc, co robię, wybierając najbardziej ustronne miejsce z możliwych.
Sieć stworzona obcą ręką była potężna, ale większa jej część
była dziełem czystego przypadku, dlatego też nabrała tak chaotycznego kształtu.
Kiedy bowiem rozpętała się burza, zaklęcie wymknęło się spod kontroli czarownika
i rozlało w powietrzu, jeszcze potęgując napięcie. Pobudzone żywioły z
właściwym sobie impetem rzuciły się manifestować swą siłę w świat, obrażone, że
ktoś mógł tak nieudolnie się nimi posłużyć.
To tylko wzmocniło magię. Naturalne wyładowania elektryczne
stanowiły potężne źródło energii magicznej. Problem tylko w tym, że do tej pory
tylko najsilniejsi z Maginów odważyli się po nią sięgać, gdyż jej ujarzmienie
graniczyło z niemożliwością.
Napinając mięśnie ramion, zacząłem tkać. Najpierw powoli,
ostrożnie, próbując wyczuć właściwy wzór. W odpowiedzi na moje wysiłki niebo
rozbłysło dwukrotnie, po czym nad moją głową przetoczył się huk.
Matka natura najwyraźniej wcieliła się w rolę obrażonej kochanki.
Ale nie ze mną podobne numery – wiedziałem, jak zmusić ją do uległości.
Musiałem tylko poprosić.
Po kilku chwilach tkanie sieci stało się łatwiejsze, magia
nie stawiała oporu. Sploty sieci rozchodziły się, by znaleźć bliżej moich
palców. Nadawałem im właściwszy kształt i wypuszczałem, sięgając po kolejne nici. Pracowałem szybko, bez wahania.
Wkrótce po rozszalałym żywiole pozostały jedynie ciche
pomruki wysoko w chmurach.
Spowiła mnie chłodna ciemność nocy, kiedy w końcu opuściłem
dłonie. Czułem, że odniosłem wspaniałe zwycięstwo nad przeciwnikiem, nurtowało
mnie jednak pytanie, kim on był? I co planował?
Witam,
OdpowiedzUsuńciekawe kto stoi za tą całą burzą, Gaya jak widać martwi się tylko o siebie...
Dużo weny życzę Tobie...
Pozdrawiam serdecznie Żaneta