środa, 24 września 2014

[2] Burza



W nocy rozpętało się prawdziwe piekło. Burza nadeszła wieczorem ze wschodu, rozpychając się czarnymi chmurami po granatowym firmamencie nieba. Wiatr, który towarzyszył temu zjawisku, początkowo łagodny i niegroźny, szybko zmienił się w rozszalały, wyjący za oknami żywioł, gotowy rozerwać każdego, kto posiadłby tyle śmiałości, by wyjść na zewnątrz. Szarpał poukrywanymi wśród drzew nieszczęsnymi chatkami z drewna, aż ściany trzeszczały i jęczały oskarżycielko. Wkrótce, pośród świstu wiatru, usłyszeliśmy pierwsze, ciężkie grzmoty, zwiastujące potężną burzę.
Gdy białe zygzaki błyskawic rozdarły niebo, z nisko wiszących, czarnych chmur runęły na ziemię hektolitry wody. Szum opadających kropel był ogłuszający.
Owe zjawisko zupełnie nie poruszyło Havela. Po zjedzeniu obfitej kolacji stwierdził, że z powodu jakiejś małej burzy nie będzie odmawiał sobie zdrowego, nocnego odpoczynku po całym dniu pracy. Nie zaniepokoiły go te ciężkie, zupełnie nienaturalne chmury, które wyglądały, jakby mogły w każdej chwili runąć na ziemię, obracając ją w pył. Nie zaniepokoił go wiatr huczący w każdej szczelinie pomiędzy deskami stanowiącymi fundament domu.
Havel zasnął snem sprawiedliwego, chrapiąc donośnie.
Musiałem przyznać, że miał nerwy ze stali. Trochę mu tego opanowania zazdrościłem, ponieważ sam leżałem bezsennie, wsłuchując się w odgłosy szalejącego na zewnątrz żywiołu. Właściwie nie czułem niepokoju – wiedziałem, że gdybym został do tego zmuszony, poskromiłbym tę straszną siłę. W końcu udało mi się wcześniej niepostrzeżenie nałożyć na nasz dom barierę z ziemi, dzięki czemu mogłem czuć się zupełnie bezpieczny, nieważne, jak wielką siłą zniszczenia dysponowała natura.
Niepokoiło mnie coś zupełnie innego.
Tę burzę ktoś wywołał, wykorzystując do tego ogromne pokłady magii –ciężkiej, lepkiej, niezbyt dokładnie ukształtowanej. Zwykła amatorszczyzna, ale jakże efektywna! Już dawno nie spotkałem się z przejawem tak wielkiej mocy. I wiedziałem z całą pewnością, że do wywołania tej gwałtownej burzy nie przyłożył ręki mój prawdziwy ojciec, Magin. Nie byłem to też ja, więc pojawiało się oczywiste pytanie: kto mógł dysponować tak potężnymi pokładami siły?
Magiczne sploty, które wyczułem, były utkane ręką zwykłego amatora. Wirowały chaotycznie, bezskutecznie próbując przybrać bardziej uporządkowany kształt. Ktoś włożył zdecydowanie za dużo mocy w utkanie sieci z wody i powietrza, jakby nie wiedział, że zaklęcia wykorzystujące te dwa żywioły powinno tkać się delikatnie, tworząc w dłoniach lekką niczym piórko pajęczynę, cieńszą niż pojedynczy włos. Tkanie ciężkich sieci z lekkich nici nie mogło przynieść żadnemu magowi pożytku.
Owszem, piekło się rozpętało, ale nikt nie miał już nad nim władzy. Pozostała jedynie magia, chaotycznie rozlewająca się po świecie.
Zakładałem, że sprawca całego zamieszania wcale nie planował stworzyć tak potężnej burzy. Skoro nie wiedział, jak porządnie tkać zaklęcia, mógł stanąć w obliczu szalejącego żywiołu równie bezradny, co zwykli ludzie. Może chciał po prostu sprawdzić, co mu wyjdzie, jeśli spróbuje.
Istniała jednak możliwość – nikła, ale jednak – że efekt nieudolnie rzuconego zaklęcia był zamierzony. Ta opcja jednak zupełnie mi się nie spodobała, gdyż zrozumiałem, że moje wrodzone poczucie sprawiedliwości nie pozwoli mi przejść nad tą sprawą do porządku dziennego. W końcu nie mogłem pozwolić na to, by jakiś samozwańczy czarownik igrał z siłami, których nie rozumiał. Nie tylko sobie mógł zrobić krzywdę, ale i wielu niewinnym ludziom.
Westchnąłem z rezygnacją
Ten kraj naprawdę potrzebował Magina, który zrobiłby porządek z panoszącymi się tu i ówdzie magami od siedmiu boleści, nie potrafiącymi nawet dostatecznie dobrze utkać zaklęcia z najprostszych materiałów. A mój ojciec – prawdziwy ojciec – siedział zapewne zupełnie bezradny w jednej ze swych komnat w ogromnym pałacu, zastanawiając się, czy da radę uciszyć burzę, zanim wyrządzi jeszcze więcej szkód i zrujnuje całkowicie jego królestwo, Arunim.
W najlepszym wypadku jednak uda mu się ochronić ludzi w Airan, ale co z mieszkańcami Obrzeży? Jego moc z całą pewnością nie sięgnie tak daleko.
Sytuacja była nieciekawa. I nie wyglądało na to, by w najbliższym czasie miała się zmienić, gdyż pod palcami nadal czułem strumień ciężkiej, obcej magii. O dziwo, zaczynała nabierać właściwszych, lżejszych kształtów, bardziej symetrycznych. Już nie wirowała tak chaotycznie.
Ktoś nadawał jej kształt.
Ktoś uczył się jej używać.
Ktoś próbował zrozumieć jej zasady.
Otwierając szeroko oczy, poderwałem się do pozycji siedzącej i spuściłem stopy na chłodną podłogę. Szybko sięgnąłem po spodnie i koszulę, które naciągnąłem na siebie, po czym cicho opuściłem pokój, próbując nie obudzić Havela, który spał po drugiej stronie. Oczywiście, były to zbędne środki ostrożności – skoro odzywające się echem grzmoty nie mogły go obudzić, z całą pewnością nie mogły tego uczynić inne odgłosy.
Sięgałem właśnie po kurtkę zawieszoną w kuchni, kiedy kątem oka zobaczyłem jakiś ruch koło okna. Kształt był znajomy.
- Gaiya? Nie śpisz?
Dziewczyna przysiadła na parapecie, zapatrzona w szalejący za oknem żywioł. Krople deszczu wściekle uderzały o szybę, co jednak nie odstraszyło mojej siostrzyczki. Nie bardzo wiedziałem, czy był to z jej strony przejaw odwagi, czy głupoty. Przecież nie wiedziała, że mogła czuć się bezpiecznie dzięki utworzonej przeze mnie barierze z ziemi.  
- Żartujesz sobie? Jestem ciekawa, czy ktokolwiek, oprócz naszego kochanego papy, jest w stanie zasnąć. Pewnie wszyscy modlą się i proszą Magina o wsparcie... Myślisz, że on coś zdziała?
- Jak nie on, to kto? – zapytałem wymijająco, uciekając wzrokiem. W następnej chwili zdałem sobie sprawę, że Gaiya i tak nie może zobaczyć mojej twarzy, więc wcale nie muszę wywracać oczami nie wiadomo w którą stronę.
- Hm... A co, jeśli mu się nie uda?
Błysnęło i walnęło, aż zadrżała ziemia, a szklanki zamknięte w szafkach zabrzęczały oskarżycielsko. Talerze w szafce niżej odpowiedziały o ton niższym głosem, ale także niepokojącym, zapowiadając, że długo takich wstrząsów nie wytrzymają.
- Cóż... Każda burza kiedyś przechodzi. Ta też przejdzie – spróbowałem uspokoić Gaiyę, nie pokazując po sobie zniecierpliwienia. Chciałem jak najszybciej wyjść na zewnątrz, by nawiązać połączenie z magiczną siecią odpowiedzialną za tę monstrualną burzę. Nie mogłem pozwolić na to, by jakiś anonimowy mag w taki sposób uczył się tkania zaklęć. Wiedziałem, że jeśli nikt mu nie przeszkodzi, będzie eksperymentował do czasu, aż zrozumie dostatecznie dużo, by ogarnąć podstawowe rzeczy.
Pytanie tylko, ile to mogło potrwać. Dzień? Tydzień? Miesiąc?
Drań musiał się dobrze zabezpieczyć.
- A jeśli nie? Jak myślisz, czy przyjęcie w pałacu zostanie odwołane?
Zdębiałem. Potrzebowałem chwili, by zrozumieć, o co chodziło mojej siostrze. A kiedy dotarł do mnie sens wypowiedzianych przez nią słów, poczułem ogarniającą mnie nagle bezsilność.
Gaiya martwiła się tym, czy impreza w pałacu przejdzie jej koło nosa, podczas gdy za oknem świat drżał w posadach. Nie troszczyła się o los innych – dopóki była bezpieczna we własnym domu, nie potrafiła wczuć się w sytuację mniej szczęśliwych ludzi. Cóż, trochę ją rozumiałem, ale tylko dlatego, że przyjąłem do świadomości fakt, iż była rozpuszczonym dzieciakiem.
Kochałem ją, bo była moją siostrą, najwyraźniej jednak nie była moją bratnią duszą.
- Słuchaj, pobiegnę sprawdzić, czy nie trzeba komuś w czymś pomóc – powiedziałem, ubierając kurtkę. – Martwię się, jak wielkie szkody mogła narobić ta burza...
- Fay, chyba nie mówisz poważnie?
Moje oczy były już przyzwyczajone do ciemności, więc bez problemów spojrzałem prosto w rozszerzone ze strachu i zdumienia oczy siostry.
- Mówię całkiem poważnie – powiedziałem całkiem spokojnie, po czym wyszedłem z kuchni i przemierzyłem krótką odległość dzielącą mnie od drzwi frontowych.
Szum deszczu nasilił się, choć myślałem, że było to niemożliwe. Ale siła tego żywiołu nie wzbudziła we mnie strachu, lecz raczej szacunek przed jego potęgą i radość powodu rychłego zetknięcia się z jego siłą. Zadrżałem, stojąc z ręką na klamce, w ciemności cichego, suchego przedsionka.
Otworzyłem zmysły na całą magię obecną w szalejącym żywiole, po czym wyskoczyłem na zewnątrz, prosto w nieprzeniknioną ciemność nocy, rozjaśnianą raz po raz przez zygzaki białych błyskawic rozdzierających niebo. Przemokłem w trzy sekundy.
- Fay! Oszalałeś?!
Gaiya wybiegła aż na próg, ale nie odważyła się wyjść na zewnątrz. Wiedziałem jednak, że jeśli będzie tak stała, deszcz zacznie bezlitośnie chłostać jej sylwetkę. A że była taka delikatna i drobna, zapewne skończyłaby z zapaleniem płuc... albo i gorzej.
- Wracaj do domu, Gaiya. Nic mi się nie stanie, obiecuję! – zawołałem, po czym puściłem się biegiem, nie chcąc jej zachęcać do podejmowania kłótni.
Wbiegłem pomiędzy drzewa. Las wyglądał przerażająco w burzowej scenerii, ale nie stanowił dla mnie zagrożenia. Nie bałem się nawet wtedy, kiedy wiatr zmuszał potężne korony drzew do pochylenia się, przez co drewno jęczało i skrzypiało. Potężne konary uginały się przed potęgą szalejącej wichury. Liście szumiały chóralnie, chłostane przez padający ciągle deszcz.
Ścieżki wijące się pomiędzy drzewami zmieniły się w błotniste pułapki. Rozmokła ziemia mlaskała pod podeszwami moich butów, próbując zatrzymać mnie w miejscu i pochłonąć.
Uparcie jednak parłem przed siebie. Musiałem odnaleźć jakieś ustronne miejsce, gdzie byłbym całkowicie sam, z dala od ludzi i ich wścibstwa. Niedobrze by było, gdyby ktoś mnie przypadkiem zobaczył. Co prawda pogoda nie sprzyjała romantycznym spacerom w świetle księżyca, ale nie znaczyło to, że na żadnych ludzi się nie natknę. Burza rozpętała się stosunkowo szybko, więc ci, którzy nie zdążyli przed ulewą, mogli schować się w szałasach rozsypanych po lesie. Na szczęście wiedziałem, gdzie mogę w spokoju zająć się ujarzmianiem żywiołu, z dala od ludzkich oczu.
Dotarłem na miejsce w mniej niż dziesięć minut. Nie było w nim nic specjalnego – ot, mała, skalista dolina z małą jaskinią, która udzieliła mi schronienia. Szybko pozbyłem się z ciała mokrych ubrań – nie dlatego, że bałem się zachorować, ale dlatego, że każda nitka przesiąkła na wskroś obcą magią, wpływając na moje własne zdolności, a nie miałem czasu usiąść i pozbyć się paskudztwa.
Musiałem działać.
Wysuszyłem się, wykorzystując do tego celu na szybko utkane zaklęcie korzystające z żywiołu wiatru. Czując, jak delikatne, bladobłękitne nici posłusznie tworzą sieć między palcami moich dłoni, spłynął na mnie spokój. Tkałem zaklęcie błyskawicznie, ale delikatnie, chcąc, by stworzona sieć była jak najdelikatniejsza, oddając naturę wiatru.
Magia podporządkowała się sile mojej woli, wypełniając mnie niewyczerpanymi pokładami siły. Dopóki byłem połączony z żywiołem, mogłem czerpać z niego bez końca, i tylko moje własne ciało nakładało na mnie ograniczenia. I świadomość, że nigdy nie mogę okazać magii takiego braku szacunku – nigdy żaden mag nie powinien zakładać, że siły przyrody należą tylko i wyłącznie do niego, przez co może z nich czerpać niczym ze studni bez dna.
Wyszedłem na deszcz ubrany jedynie w ochronną mgiełkę wiatru. Chociaż mogło się wydawać, że stworzona przeze mnie tarcza nie wytrzyma naporu wody, w rzeczywistości solidne sploty stworzyły sieć twardszą od diamentu.
Postanowiłem wyjść naprzeciw wyzwaniu, które rzucił mi anonimowy czarownik, i pokazać mu, czym jest prawdziwa siła.
Prawdziwa magia.
Prawdziwy Magin.
Uniosłem dłonie, zanurzając palce w stworzoną obcą ręką sieć. Wczepiłem się w nią, co dla postronnego obserwatora musiało wyglądać co najmniej dziwnie – oto całkiem nagi facet łapał rękami powietrze. Dla maga widok byłby zupełnie inny – zobaczyłby Magina, otulonego szczelnie peleryną utkaną z bladobłękitnych nici, wczepiającego się z całej niemal siły w chaotyczne, grube, czarne sploty sieci płynącej w powietrzu, tuż przed jego nosem.
A wszystko to w jakże uroczej, burzowej scenerii.
Gdyby ktoś mnie zobaczył, zapewne dostałby ataku serca. Wiedziałem więc, co robię, wybierając najbardziej ustronne miejsce z możliwych.
Sieć stworzona obcą ręką była potężna, ale większa jej część była dziełem czystego przypadku, dlatego też nabrała tak chaotycznego kształtu. Kiedy bowiem rozpętała się burza, zaklęcie wymknęło się spod kontroli czarownika i rozlało w powietrzu, jeszcze potęgując napięcie. Pobudzone żywioły z właściwym sobie impetem rzuciły się manifestować swą siłę w świat, obrażone, że ktoś mógł tak nieudolnie się nimi posłużyć.
To tylko wzmocniło magię. Naturalne wyładowania elektryczne stanowiły potężne źródło energii magicznej. Problem tylko w tym, że do tej pory tylko najsilniejsi z Maginów odważyli się po nią sięgać, gdyż jej ujarzmienie graniczyło z niemożliwością.
Napinając mięśnie ramion, zacząłem tkać. Najpierw powoli, ostrożnie, próbując wyczuć właściwy wzór. W odpowiedzi na moje wysiłki niebo rozbłysło dwukrotnie, po czym nad moją głową przetoczył się huk.
Matka natura najwyraźniej wcieliła się w rolę obrażonej kochanki. Ale nie ze mną podobne numery – wiedziałem, jak zmusić ją do uległości.
Musiałem tylko poprosić.
Po kilku chwilach tkanie sieci stało się łatwiejsze, magia nie stawiała oporu. Sploty sieci rozchodziły się, by znaleźć bliżej moich palców. Nadawałem im właściwszy kształt i wypuszczałem, sięgając po kolejne  nici. Pracowałem szybko, bez wahania.
Wkrótce po rozszalałym żywiole pozostały jedynie ciche pomruki wysoko w chmurach.
Spowiła mnie chłodna ciemność nocy, kiedy w końcu opuściłem dłonie. Czułem, że odniosłem wspaniałe zwycięstwo nad przeciwnikiem, nurtowało mnie jednak pytanie, kim on był? I co planował?

1 komentarz:

  1. Witam,
    ciekawe kto stoi za tą całą burzą, Gaya jak widać martwi się tylko o siebie...
    Dużo weny życzę Tobie...
    Pozdrawiam serdecznie Żaneta

    OdpowiedzUsuń