- Proszę, proszę... Co my tu mamy? Czy tylko mi się wydaje,
czy w swej głupocie zebrałeś w jednym miejscu latorośle wszystkich
najważniejszych rodzin szlacheckich w swoim królestwie, Rennanie?
Głos Magina huknął, wzmocniony kilkakrotnie dzięki magii:
- Kim jesteś? Pokaż się natychmiast!
- Och, wystarczyło poprosić. Wrzaski nic ci w obecnej
sytuacji nie pomogą... Maginie.
W powietrzu, tuż nad zgromadzonymi w sali gośćmi, zawirowały
kuleczki światła, nie większe od świetlików – dość jasne jednak, by rozświetlić najdalsze kąty pomieszczenia. Naturalnie wszyscy zaczęli mrugać i
rozglądać się dookoła, próbując zorientować w sytuacji, której stali się uczestnikami.
Otoczeni przez schylony w pokłonie tłum, na środku sali
znaleźli się moi rodzice w asyście trzymających się za głowy strażników,
dwóch czarowników rzucających się w objęciach dziwnych, bardziej podobnych do
ptaków niż ludzi stworów oraz kobieta – zdecydowanie kobieta, na co wskazywał
głos – owinięta w czarny płaszcz ze złotymi wzorami. Była nim owinięta tak
szczelnie, że nawet z bliska nie można było zobaczyć jej twarzy.
Towarzyszące jej stwory były osobliwym skrzyżowaniem ptasiej
i ludzkiej fizjonomii. Tułów i nogi aż do kostek posiadali ludzkie. Ramiona
jednak przybrały kształt skrzydeł pokrytych czarnymi, sztywnymi piórami,
zamiast głów mieli ptasie łby zakończone ostrymi dziobami, a szponiaste pazury
pełniły funkcję ich stóp.
Dostosowałem wzrok, próbując zrozumieć tę obcą magię.
Wzdrygnąłem się na myśl, że ktoś – ta kobieta? – mógł użyć żywych istot do
stworzenia podobnych dziwolągów. Powoływanie do życia krzyżówek gatunkowych było
w przyrodzie i magii zakazane, nie znaczyło jednak, że było niemożliwe do
wykonania za pomocą silnej magii. Jakiś ciekawski, pozbawiony skrupułów czarownik amator mógł się pokusić o
stworzenie chimery.
Na szczęście stworzenia obecne w pomieszczeniu były jedynie
mieszaniną ziemi, roślin i kilku ptasich piór. Były marionetkami, a nie
żywymi stworzeniami – kontrolowano je dzięki niciom połączonym bezpośrednio z ich
stworzycielem.
Nici niknęły w fałdach płaszcza okrywającego kobietę.
Cóż, sytuacja nie wyglądała źle, ale sama tkanina płaszcza
stanowiła problem. Była utkana z czegoś, z czym jeszcze nigdy nie miałem do
czynienia. Widziałem sploty, ale zupełnie ich nie rozpoznawałem.
Wiedziałem jedynie, że ten kawałek materiału był
niebezpieczny. Bardzo niebezpieczny. A wzmocniono go jeszcze dzięki runom ochronnym splecionym ze złotych nici.
Miałem nadzieję, że mój ojciec zdawał sobie sprawę z
niebezpieczeństwa.
- Ty... – Tylko tyle zdążył powiedzieć Magin, zanim został
ciśnięty z wielką siłą przez całą salę. Szybko jednak utkał sieć z
powietrza, tworząc małą kieszeń, która zamortyzowała uderzenie.
Moja drobna, srebrnowłosa matka krzyknęła, unosząc dłonie do
twarzy. Hm, a zdawać by się mogło, że była świadkiem gorszych rzeczy, choć
oczywiście słyszałem opowieści o tym, jak załamała się kompletnie po usłyszenia
wieści o moim zaginięciu. Nie miałem żadnego prawa jej oceniać.
Zamiast tego, powinienem ją ochronić. Czułem bowiem, jak mój
ojciec drży z wysiłku, próbując jednocześnie zachować równowagę przepływu sił w
naturze i przygotowując się do walki z nieoczekiwanym przeciwnikiem, który
zaatakował go z zaskoczenia.
Czułem także, że doskonale wiedział, kim była tajemnicza
kobieta spowita w płaszcz z Cienia.
Drgnąłem, kiedy ta myśl pojawiła się w mojej głowie. Wcześniej pozwoliłem
moim oczom analizować magiczne sploty, jednocześnie próbując znaleźć jakieś
wyjście z sytuacji, w której wszyscy obecni na tym przyjęciu się znaleźliśmy.
Tymczasem rozwiązanie zagadki dotyczącej rodzaju materiału użytego przy
splataniu płaszcza pojawiło się w moich myślach samoistnie.
Cień.
Nigdy niczego nie utkałem z cienia. Nawet nie zastanawiałem
się, czy potrafię, po prostu... nigdy nie czułem, że mogę to zrobić. A przecież
nawet ze srebrnobiałego światła księżyca można było upleść wspaniałe rzeczy.
Przyswajając nowo nabytą wiedzę, dopiero po kilku chwilach
zrozumiałem, że w sali zapanowało zamieszanie. Noel obecny przy moim boku,
który do tej pory tylko obserwował, nagle zrobił krok do przodu, jakby chciał
czemuś zapobiec, jednak jego zamiar został udaremniony przez tłoczący się przed
nami tłum.
Zapanował chaos.
Kobieta w płaszczu z Cienia śmiała się głośno.
- Yu... Yuan! – krzyknął Noel, lecz jego głos utonął w
ogólnym hałasie.
Ludzie rzucili się w kierunku drzwi, ale kobieta zdążyła
upleść całkiem solidną barierę i wrota ani drgnęły. Ten sam los
podzieliły okna.
Robiło się duszno.
- Kim jest Yuan? – zapytałem, przekrzykując ogólny hałas. –
Mogę pomóc ci ją znaleźć!
Noel spojrzał na mnie nieprzytomnym wzrokiem. Ach, gdzie
podział się chłód i jego pewność siebie?
- To... moja siostra.
Czyjeś buty bezceremonialnie strzaskały kieliszki, które wraz z tacą postawiłem chwilę wcześniej na ziemi obok siebie, żeby mi nie przeszkadzały. Cienkie szkło
chrupnęło. Miałem nadzieję, że sprawcą tego wypadku nie była żadna kobieca
stópka chroniona przez delikatny bucik.
Magin zaczął tkać zaklęcia, ale kobieta była szybsza.
Wystrzeliła ku niemu niczym pocisk, po czym powaliła go na ziemię. Zakotłowali
się na ziemi, przez co straciłem ich z oczu.
Dookoła panowało prawdziwe pandemonium. Mimo to, chciałem
pomóc Noelowi odnaleźć siostrę, zanim zdecyduję, co chcę zrobić. Wiedziałem, że
powinienem zainterweniować, ale na samą myśl pociły mi się dłonie. I nie
dlatego, że byłoby to takie trudne – magia w pomieszczeniu gęstniała z każdą
chwilą, karmiona przez gwałtowne, negatywne emocje.
Poza tym, musiałem znaleźć Gaiyę. Aż dziw, że wcześniej o
niej nie pomyślałem.
Byłem doprawdy złym bratem.
- Chodź! – rozkazałem, zaciskając palce na ramieniu Noela.
Razem zaczęliśmy się rozpychać ku środkowi sali, choć mogło
się to wydawać szaleństwem. Ale tam właśnie ostatnio widziałem moją siostrę. I
w tę stronę chciał przeć Noel. We dwójkę łatwiej było to robić niż w pojedynkę
– dodatkowym plusem był fakt, że większość ludzi po prostu miotała się w panice
dookoła, a my obraliśmy jakiś cel, więc łatwiej nam było się przedzierać.
- Yuan! – Noel nagle stanął, po czym sięgnął dłonią po miecz
wetknięty za szerokie zawoje pasa. – Zabiję drania!
Zrozumiałem, o czym mówi, kiedy odepchnąłem od siebie
panikującą kobietę, zawzięcie próbującą wcisnąć moją twarz między swoje falujące piersi.
Oczywiście, nie było to z jej strony zachowanie zamierzone, ale i tak dość
irytujące. W dodatku pachniała tak intensywnie całym znanym mi bukietem
kwiatowym, że trochę mnie zemdliło.
Jedno z ptaszysk trzymało w swoich szponach dziewczynę,
którą poznałem do razu. To ona pytała o to, czy niezwykły wyraz moich oczu
jest dziedziczny w mojej rodzinie. Szarpała się teraz, aż czarne loki wysypały
się spod podtrzymujących je szpilek. Ciemnozielone oczy błyszczały od
targającej nią złości. A kiedy szponiasta łapa zbliżyła się do jej twarzy, nie
zawahała się użyć zębów.
Noel wyciągnął miecz z pochwy, choć był to bardzo
niebezpieczny manewr, biorąc pod uwagę fakt, że na sali panował chaos i ktoś
przypadkiem mógł się nadziać na błyszczącą nowością klingę.
W tym momencie rozległ się wysoki, przenikliwy świst, a
ptaszyska jak na komendę uniosły się w powietrze, każde z szamoczącym się mniej
lub bardziej ludzkim ładunkiem w łapach. Trzasnęły otwarte nagle okiennice, przez które
wleciało świeże powietrze.
- Od... wrót?
Na to nie mogłem pozwolić. Ziemia pod moimi stopami zadrżała,
reagując na chwilowe zachwianie równowagi magicznej. Mój ojciec został do tego
stopnia zdekoncentrowany, że przez krótką chwilę cięższa, ciemniejsza strona
energii weszła na stronę lżejszej, jaśniejszej. Stąd to trzęsienie.
Trzasnąłem zaklęciem, aż huknęło. Najpierw w spowitą płaszczem kobietę, która
próbowała wyskoczyć przez okno. Była szybka – aż za szybka – ale kiedy nagiąłem
magiczne sploty siłą woli, od razu przekierowałem je do własnego ciała,
zwiększając refleks. Dlatego krzyk wzywający do odwrotu, który wyrwał się z jej
gardła, zmienił się w krzyk zdziwienia.
Znowu nabrałem garść magii i splotłem kilka prostych zaklęć.
Łatwiej się ich używało, nadając im jakieś imiona. Magia ofensywna różniła się
diametralnie od magii defensywnej i zwykłej transformacji. Zaklęciom ataku
trzeba było nadać nie tylko formę, ale i rozkaz.
Rzadko miałem okazję praktykować tę formę magii, ale
wiedziałem, że mi się uda. Nie było innego wyjścia.
Witaj, Maginie.
Powietrze zafalowało. Wyraźnie poczułem przy swoim boku obcą
obecność. Energia była znajoma, ale kształt nie. Jeszcze nie, ponieważ mój
umysł już formułował odpowiedź na moje pytanie, jakbym w podświadomości ukrywał
całą wiedzę o świecie.
Przy moim boku pojawił się Strażnik – istota całkowicie, w
stu i jeden procentach stworzona z magii żywiołu. Strażników powoływała do
życia sama natura – były więc nie do końca czymś ,,ludzkim”, ale miały kształt,
głos i inteligencję. Tworzyły bezpośrednie połączenie z reprezentowanym
żywiołem.
Czułem, że mam przy sobie postać Burzy. Tę samej, którą
kilka dni temu ujarzmiłem w samotności i ciemności nocy, zalewany strugami chłodnego deszczu.
Burza przybrała postać niewyraźnej, ciemnej
chmury, buzującej od małych wyładowań elektrycznych. Gdyby ktokolwiek miał czas
jej się przyjrzeć, pewnie by stwierdził, że to najstraszniejsza rzecz, jaką
w życiu zobaczył, ale ja nie miałem tyle czasu. Zresztą, siły natury były mi tak bliskie, że odczułem raczej spokój niż strach.
Twarz Matki Natury znałem pod różnymi postaciami, i żadnej z nich się nie bałem. Wszystko zależało od podejścia.
Jestem tu, by ci
pomóc, Maginie. Użyj mojej mocy. Musisz wygnać Cień.
- Wiem – syknąłem, sięgając po magię głęboko w głąb istoty.
Gotowe sploty zaklęć już na mnie czekały. Musiałem tylko
nadać im rozkaz.
Teraz wziąłem na cel wielkie ptaszyska, które zamierzały
wylecieć przez otwarte już okna z ludzkim ładunkiem w szponach. Z Yuan, siostrą
Noela, dwoma czarownikami, którzy chyba stracili przytomność, i pięcioma innymi dziewczętami, które, sądząc po strojach, także
należały do wysoko postawionych rodzin.
Wszystko to trwało jedynie chwilę.
- Refleris, refrim,
redueris – wymamrotałem pierwsze słowa, które przyszły mi na myśl.
Burza była potężna. Światło generowane przez wyładowanie
elektryczne – niebezpieczne. Musiałem mieć na uwadze fakt, że znajduję się w
sali pełnej ludzi. Żeby zmniejszyć siłę uderzenia, przynajmniej połowę zaklęcia
utkałem niewłaściwie, zbyt ciasno wiążąc fioletowe nici.
Znowu trzasnęło, zaklęcie zygzakiem zatańczyło pod sufitem,
po czym uderzyło dokładnie tam, gdzie chciałem. Ptaszyska wrzasnęły, gdy
błyskawice rozdarły ich sztuczne ciała. W powietrze buchnęły chmury piasku i
liści.
Trzeba było jeszcze złapać dziewczyny, które nagle znalazły
się co najmniej dwa metry nad ziemią, bez żadnego oparcia. Mógłbym oczywiście
się tym zająć, ale czułem, jak inny mag tworzy już poduszki z cząstek
powietrza. Opuściłem więc ręce, gwałtownie wdychając powietrze.
Jeszcze nigdy nie wykorzystywałem swojego daru w ten
sposób... ale czułem, że podołałem zadaniu.
Na sali nagle zapanowała cisza. Czułem, że wszystkie oczy
obecnych skierowane są na mnie – nawet oczy tych, którzy jedną nogę mieli
przerzuconą przez framugę okna w bardzo wyraźnym geście prawie udanej ucieczki. Hm, czyżbym zobaczył brzeg jedwabnej pończoszki...? Zatrzymali się jednak w połowie wykonywanej czynności, wlepiając we mnie
spojrzenie rozwartych szeroko oczu.
Cisza aż dźwięczała w uszach. Wiedziałem jednak, że była to
przysłowiowa cisza przed burzą. Jakże mogło być inaczej?
Pierwsza odezwała się moja srebrnowłosa matka, która
wystąpiła z kręgu pilnujących jej strażników. W jej ciepłych, bursztynowych
oczach zaszkliły się łzy, a ja w końcu zrozumiałem, że moje ,,niezwykłe oczy”
rzeczywiście po kimś odziedziczyłem. I chyba dopiero w tym momencie
zrozumiałem, że rzeczywiście można było je uważać za niezwykłe, zwłaszcza w
oświetleniu kilku magicznych kulek nadal unoszących się nad głowami gości.
Ailin Arunim wyciągnęła ku mnie ramiona.
- Witaj w domu, synku – powiedziała, a ja poczułem, jak coś
ściska mnie w piersi.
Po ponad dwudziestu latach odzyskałem prawo do nazywania tej
kobiety matką. Pozwoliłem więc, by jej wątłe ramiona objęły moją zdecydowanie wyższą od
niej samej sylwetkę, i by ciepłe łzy spłynęły na wykrochmaloną, białą koszulę
wystającą spod rozchylonego płaszcza.
Ale mniejsza o koszulę. Wcale jej nie żałowałem. I tak była
niewygodna!
Witam,
OdpowiedzUsuńbardzo ciekawy rozdział, doszło w końcu do konfrontacji, musiał się ujawnić, ale poznał swoich rodziców
Dużo weny życzę Tobie...
Pozdrawiam serdecznie Żaneta