W Airan znowu
świętowano – tym razem z mojego powodu. Ludzie urządzali na ulicach parady.
Noszono kolorowe stroje, a czerń dozwolona była jedynie podczas wielokrotnie
wystawianych przedstawień na rynku, upamiętniających mój sukces w zwyciężeniu
,,sił ciemności”, jak wmówili sobie ludzie. Cóż, nie zamierzałem wychodzić na
środek i wyjaśniać, że napastnicy nie mieli żadnych większych powiązań z
prawdziwymi siłami ciemności.
W końcu, jakie to
miało dla nich znaczenie? I kto by mi uwierzył? Dla ludzi, którzy nie mieli żadnych powiązań z magią, na świecie istniało jedynie ,,dobro" i ,,zło". Gdybym próbował im wyjaśnić, że to ,,zło" też jest częścią ich codziennego życia, chyba by mnie wyśmiali, choć przecież byłem Maginem i rozumiałem zasady rządzące naszym światem lepiej, niż ktokolwiek inny.
Lepiej było to zostawić.
Zanim jednak w mieście zapanowało szaleństwo i euforia, musiałem załatwić pewne sprawy... rodzinne.
Para królewska nie mogła się mną nacieszyć, zwłaszcza matka. Oczywiście podzielałem ich radość z powodu
naszego zjednoczenia, ale przecież nie byli moją jedyną rodziną. Martwiłem się
o Gaiyę i Havela, gdyż nie miałem szansy sprawdzić, co się stało z moją siostrą
podczas zamieszania, do którego doszło na przyjęciu. Oczywiście zapewniano
mnie, że dzięki mojej interwencji nikomu z gości nic się nie stało, ale nie
czułem się do końca uspokojony tymi słowami.
Naprawdę chciałem
zobaczyć ich na własne oczy. Wyjaśnić, dlaczego nigdy nie powiedziałem im
prawdy o sobie. Dlaczego było to konieczne. I przekonać, że od tego momentu,
kiedy mianowano mnie pełnoprawnym następcą tronu, Maginem z krwi i kości, nie
będę traktował ich inaczej. Wciąż byłem tą samą osobą, która kilkanaście godzin
temu opuściła chatkę Havela. W końcu to nie tak, że nagle mój charakter zmienił
się o sto osiemdziesiąt stopni.
Chociaż, musiałem
przyznać, zrobił się ze mnie dość sentymentalny facet, zwłaszcza w chwilach,
kiedy palce dłoni mojej srebrnowłosej matki dotykały mnie lekko, jakby chcąc
się przekonać, że istnieję naprawdę, i gdy szeptała z uczuciem:
- Mój kochany
chłopiec.
Wcześniej odbyliśmy ze
sobą długą rozmowę. Musiałem opowiedzieć o całym swoim dotychczasowym życiu –
gdzie się wychowałem, jak i z kim mieszkałem, jak radziłem sobie z magią,
dlaczego wcześniej nie zdecydowałem się ujawnić, skoro wiedziałem, kim
jestem... Moi rodzice mieli mnóstwo pytań, a ja na wszystkie próbowałem
odpowiedzieć.
O dziwo, nie czułem
się... obco w obecności moich rodziców. Co prawda mój ojciec roztaczał wokół
siebie iście królewską aurę władzy, ale widać było, iż cieszył się niewymownie
z faktu, że się odnalazłem. Z matką, do której byłem najbardziej podobny, niemal
natychmiast odnalazłem wspólny język. Nadal ciężko było nazywać ich ojcem i
matką, ale postanowiłem pokonać tę przeszkodę. W końcu rzeczywiście byli moimi
rodzicami. Powołali mnie na ten świat. Byłem ich jedynym, wyczekiwanym od dawna
dzieckiem. Sprawiłbym im niesamowitą przykrość stwierdzeniem, że ciężko było mi
myśleć o nich w kategoriach ,,rodziny”.
Trochę pomagało, gdy
wyobrażałem sobie, z jakim uczuciem matka nosiła mnie kiedyś przez dziewięć miesięcy
pod sercem i z jakim bólem wydała mnie na świat.
Natychmiast
przygotowano dla mnie pokój wielkości chatki Havela, a może nawet większy. Łóżko było bardziej obszerne niż
cała sypialnia w moim domu, którą dzieliłem od lat dziecięcych z Havelem. Rzeźbione meble, szafki, stolik i krzesła musiały
kosztować fortunę, nie wspominając o kunsztownych dekoracjach wykonanych na
ramach łóżka.
Nie mogłem jednak
uznać tego pokoju za swój dopóty, dopóki nie dano mi szansy na rozmowę z
Havelem i Gaiyą. Nie mogłem ich tak po prostu porzucić.
Wiedziałem, że rodzice
muszą zgodzić się na wypuszczenie mnie z pałacu. Nie mogli mnie w nim więzić
niczym egzotycznego ptaka w klatce. Oczywiście rozumiałem ich obawy, ale i oni
musieli zrozumieć, że nie pojawiłem się z powietrza. Miałem swoją rodzinę, ojca
i siostrę, których po prostu nie mogłem porzucić i traktować, jakby nigdy nie
istnieli.
Pomaszerowałem więc z
powrotem do biblioteki, gdzie wcześniej przeprowadziliśmy ze sobą długą
rozmowę. Ojciec i matka nadal siedzieli w środku, rozmawiając ze sobą przy
stoliku w głębi pomieszczenia, z dala od uszu pilnujących ich strażników.
Oboje wyglądali na silnie poruszonych. Zauważyłem też, że przysiedli się do nich dwaj czarownicy mojego ojca.
To jednak nie miało
żadnego znaczenia.
- Ojcze, matko, czy
mogę was o coś prosić?
Hm. Słowa ,,ojciec” i
,,matka” strasznie zgrzytały w moich ustach, sam dobrze słyszałem. Zupełnie,
jakbym miał piasek w zębach.
- Oczywiście, kochanie
– odparła natychmiast moja matka, skupiając na mnie całą swoją uwagę. Na jej
naznaczoną delikatnymi zmarszczkami twarz wypłynął promienny uśmiech.
Miałem ochotę
przyłożyć głowę do jej piersi i pozwolić, by jej łagodne pieszczoty ukołysały
mnie do snu. Ale to nie był czas ani miejsce na podobne zachowanie. W dodatku
czułem, że jestem już zbyt dużym chłopcem na takie traktowanie – ale hej,
nigdy nie miałem szansy zasnąć w ramionach matki! Naprawdę chciałem wiedzieć,
jakie to uczucie.
- Nie mogę dziś z wami
zostać. Muszę wrócić do domu... Do miejsca, gdzie dotychczas mieszkałem. Nie
mogę tak po prostu zignorować mojego przybranego ojca i siostry. Niepokoję się
o nich.
Matka posmutniała, a
ojciec wstał. Czarownicy świdrowali mnie wzrokiem. O co im chodziło? Czyżby
podejrzewali, że jestem jakąś podróbką prawdziwego księcia? Hm, chyba nie
sądzili, że mój ojciec mógł się pomylić, kiedy stwierdzał, że rzeczywiście
jestem jego synem.
Wątpili w słowa
Magina? Mieli tupet.
- Nie zostaniesz z
nami nawet, jeśli cię poprosimy? – zapytał mój ojciec.
- Naprawdę nie mogę –
odparłem. – Wiem, że się cieszycie... i obawiacie, że mogę do was nie wrócić,
ale byłbym bardzo niewdzięcznym synem, gdybym dziś z wami został.
- A jeśli
zaprosilibyśmy twoją rodzinę tutaj? – zapytała z nadzieją moja matka.
Pokręciłem głową.
Havel nigdy, przenigdy by się na to nie zgodził. Traktował mnie jak swojego
syna od chwili, w której znalazł mnie na brzegu rzeki. Własnymi rękami zmieniał
mi pieluchy, karmił i kołysał do snu.
Teraz miałby łaskawie
przyjmować zaproszenie do pałacu, by się ze mną spotkać? Chyba zgodziłby się
tylko po to, by przyjechać, przełożyć mnie przez kolano i kilkoma
pociągnięciami pasa wybić mi z głowy podobne głupoty świadczące o
niezmierzonych pokładach pychy.
Nie tak mnie wychował.
- Nie okażę Havelowi
takiego braku szacunku – oświadczyłem. – Sam do niego pójdę. A jeśli mój ojciec
będzie chciał do mnie przyjechać, to nie będzie potrzebował żadnych zaproszeń.
Przepraszam, ale tak właśnie to wygląda.
Para królewska
wymieniła między sobą spojrzenia. W tym samym momencie musieli podjąć
jednomyślną decyzję, co mnie nieco zaskoczyło. Telepatia?
- Dobrze, ale nie
pójdziesz sam.
Chcieli pójść ze mną?
To raczej nie był dobry pomysł. Już sobie wyobrażałem, jak wielką sensację
wzbudziliby, gdyby pojawili się w domu mojego przybranego ojca. Ludzie z
sąsiedztwa pewnie przez długie lata przychodziliby do niego w odwiedziny, by ze
szczegółami im opowiadał, co się właściwie działo podczas tej wizyty.
Taka popularność
przyprawiłaby go zapewne o potężny ból głowy.
- Weźmiesz ze sobą
moich osobistych strażników – oświadczył Rennan Arunim, czyli mój ojciec. Wskazał na nadal przyglądających mi się
czarowników.
Ach, czyżby to był
jakiś test?
Na szczęście szybko
znalazłem wyjście z sytuacji. Naprawdę nie chciałem, by towarzyszył mi ktoś tak
blisko związany z rodziną królewską. Dwaj czarownicy oczywiście wzbudziliby
mniejszą sensację niż para królewska, ale nadal byliby zbyt wielkim wydarzeniem
dla ludzi zamieszkujących Obrzeże. Persony takiego pokroju nigdy, przenigdy nie
przemierzały zabłoconych ścieżek prowadzących przez gęsty las do skromnych siedzib rzemieślików.
Kolejny skandal był
gwarantowany.
Przypomniałem sobie,
że zanim odciągnięto mnie z dala od ludzkich spojrzeń, poprosiłem Noela, by na mnie zaczekał. Chciałem z nim porozmawiać na temat ewentualnego objęcia
przez niego funkcji mojego pierwszego, własnego czarownika. Czułem, że będę
szybko potrzebował rąk do pomocy – w końcu pojawili się pierwsi przeciwnicy i
wiedziałem, że ten atak był jedynie preludium do ataków na większą skalę.
Miałem wrażenie, że
kobieta w płaszczu utkanym z Cienia miała tylko wybadać sytuację i, przy
odrobinie szczęścia, wyeliminować Magina. Z jakiegoś powodu zamierzała też
porwać kilka dziewczyn z wysoko postawionych rodzin.
Może chciała
przeciągnąć je na swoją stronę. A może chciała po prostu wywołać tym atakiem
panikę i poczucie beznadziei. Powody mogły być naprawdę różne.
Wróciłem myślami do
Noela. Miałem nadzieję, że nadal na mnie czekał, zgodnie z moją prośbą.
- Czy w pałacu nadal
jest obecny Noel Nilvelin? Jeśli tak, wolałbym zabrać go ze sobą zamiast twoich
czarowników, ojcze. Wzbudziliby zbyt dużą sensację swoim pojawieniem się na
Obrzeżach. Moja przybrana rodzina zapewne nie miałaby potem spokoju przez kilka
tygodni... Noel jest obcy, z całą pewnością nikt nie rozpozna w nim dziedzica
ziem Nilvelinu.
- Syn Laddana? –
zastanowiła się moja matka, ściągając brwi. – Słyszałam, że rzeczywiście wyrósł
na wspaniałego szermierza... Czyż nie pojawił się na przyjęciu wraz z siostrą?
Przytaknąłem.
- Zdążyłem chwilę z
nim porozmawiać, zanim... nastąpił atak.
- Cóż, jeśli sądzisz,
że jest odpowiedzialnym, młodym człowiekiem... – Ojciec nie był przekonany.
Skinął na jednego ze strażników stojących przy drzwiach biblioteki. Młodzieniec
zasalutował i zbliżył się defiladowym krokiem. Ojciec wydał mu rozkaz odszukania młodego nilvelińczyka, więc równie szybko się oddalił.
Kilka chwil później do
biblioteki wprowadzono Noela. Ach, więc rzeczywiście na mnie czekał – tak, jak
go prosiłem. Za nim szła – właściwie płynęła – jego siostra. Zauważyłem, że
zdążyła poprawić ułożenie sukienki i fryzurę. Wyglądała nie nieco speszoną,
choć przecież pozycja społeczna, jaką zajmowała, pozwalała jej nosić głowę
wysoko w obecności pary królewskiej.
Chciałem przywitać się
z Noelem, ale chłopak mnie ubiegł. Kiedy zbliżył się na odległość pięciu
kroków, przyłożył złożoną w pięść dłoń do serca, po czym pochylił się lekko,
składając mi ukłon.
Ukłon! Do stu
żywiołów!
W jednej chwili byłem
jedynie chłopakiem z Obrzeży, a w drugiej kłaniali mi się książęta!
- Przepraszam
najmocniej za moją wcześniejszą impertynencję, książę.
Stop, stop, stop!
- Zaraz, ja wcale
nie...
- Wybacz mi, książę,
moje nierozważne słowa. Naprawdę pozwoliłem sobie na zbyt wiele...
On tak naprawdę?!
Spojrzałem z
desperacją na jego siostrę, która w odpowiedzi uniosła lekko brwi. Chyba nie
zamierzała interweniować.
- Jestem gotów ponieść
konsekwencje mojego karygodnego zachowania. Oddaję moje życie w twoje ręce,
książę.
... Do pioruna!
Odchrząknąłem po sekundzie wahania. Cóż,
jeśli tak stawiał sprawę... Zatarłem dłonie.
- Doskonale. W takim
razie, ehem, życzę sobie, byś mi towarzyszył podczas... yyy... krótkiej
wycieczki. Teraz, zaraz.
Znowu mi się ukłonił.
- Jak sobie życzysz.
Czy mogę jednak o coś poprosić?
Najwyraźniej czekał na
pozwolenie zadania pytania, więc czym prędzej skinąłem na znak zgody. Bycie
księciem było strasznie krępujące!
- Czy moja siostra
może pozostać w pałacu? Sporo przeszła i przydałby się jej krótki wypoczynek...
Nie miałem pojęcia,
czy mogę o czymkolwiek decydować i wydawać jakiekolwiek rozkazy, ale prośba
Noela była więcej niż rozsądna, więc szybko wydałem potrzebne dyspozycje. Nikt
nie zaprotestował, więc chyba miałem jakąś władzę.
Zanim ruszyliśmy w
drogę, matka uścisnęła mnie tak, jakby zdecydowała się jednak nie wypuszczać
mnie ze swych ramion. Ojciec ograniczył się do zaciśnięcia palców na moim
ramieniu. Czarownicy stojący za jego plecami nadal patrzeli na mnie wilkiem.
Musiało im o coś
chodzić, ale o co? Czyżby obawiali się o swoją pozycję? Nie zamierzałem w
żadnym wypadku urządzać generalnego czyszczenia i wyrzucać w świat zaufanych
ludzi mojego ojca, nieważne, jak beznadziejni by nie byli. To nie do mnie
należała decyzja. Jeśli ojciec był z nich zadowolony – co ja miałem do
powiedzenia w ich sprawie?
Nie interesowali mnie
w najmniejszym stopniu.
W końcu jednak udało
mi się wywinąć z matczynego uścisku i wylądować w siodle. Obaj z Noelem
otrzymaliśmy bowiem do dyspozycji dwa wspaniałe konie o maści czarnej niczym
noc. Aż miałem ochotę pogalopować w stronę zachodzącego słońca... oczywiście,
gdyby nie fakt, że słońce dawno temu zaszło, pogrążając świat w niemal całkowitej
ciemności.
Lampy nie były nam
potrzebne, jako że – w końcu mogłem to zrobić, he, he! – wyczarowałem dwie
świecące, magiczne kule. Jedną przylepiłem do swojego ramienia niczym potulne
zwierzątko, a drugą do ramienia Noela, który nieco się wzdrygnął, ale
zdecydowanie nie okazał jawnego zdenerwowania. Żadna z magicznych kul nie była
nawet w przybliżeniu ciepła, więc chłopak szybko się uspokoił.
Chyba postanowił mi
zaufać. W przeciwieństwie do czarowników, którzy naprawdę coś do mnie mieli. Zdawało
mi się nawet, że zobaczyłem na ich twarzach wyraz ulgi, kiedy w końcu
ruszyliśmy.
Postanowiłem nadal ich
ignorować. Miałem na razie inne sprawy na głowie.
Spotkanie z Havelem i
Gaiyą.
Hej,
OdpowiedzUsuńFay już stał się pełnoprawnym księciem, mam jakieś takie podejrzenia, że ci czarodzieje stali po część i za tym atakiem....
Dużo weny życzę...
Pozdrawiam serdecznie Żaneta