piątek, 19 września 2014

Capitolo 15: Czas zmian



Czas, który dzieliłam między pracę i naukę, mijał mi nadspodziewanie szybko. Nie miałam z tego powodu zbyt wielu chwil dla siebie i byłam całkowicie pewna, że moim rodzicom nie wystarcza wysyłany do nich raz w miesiącu list z zapewnieniem, że u mnie wszystko w porządku, nie zaniedbuję edukacji i nie przynoszę nikomu, a zwłaszcza sobie, wstydu. Ich odpowiedzi były równie lakoniczne, choć wyczuwałam nieme ponaglenie do zaproszenia ich w rodzinne strony mojego narzeczonego.
Tak, narzeczonego. Po upływie trzech miesięcy, podczas których oboje zachowywaliśmy się nienagannie, państwo Mertier postanowili, że dłużej już nie będą kwestionować wyboru partnerki życiowej swojego jakże odpowiedzialnego syna, który udowodnił, że wcale nie postradał zmysłów, przywożąc mnie ze sobą i obdarzając uczuciem. Podczas ostatnich miesięcy, które spędziliśmy wspólnie, pracował u boku ojca nie mniej efektywnie niż przedtem, czego obawiał się Fabiano Mertier. Argument o tym, że mogę go rozpraszać albo nawet umniejszać możliwości, stracił na znaczeniu. Właściwie Nino zaczął się bardziej starać, przy okazji przebąkując coś o założeniu rodziny i potrzebie zapewnienia jej odpowiedniego poziomu życia.
Rumieniłam się niczym pensjonarka za każdym razem, kiedy temat ten wypływał między nami. Oczywiście, nie byłam temu przeciwna, ale czułam, że oboje jesteśmy zdecydowanie za młodzi na zakładanie rodziny. Takiej poważnej, z rozkrzyczanymi dzieciakami, którymi mogłyby zajmować się niańki, co w sumie nie przypadło mi do gustu.
Jak już miałam urodzić dzieci, to chciałam je też wychować.
Praca w firmie signora Scarfo przyniosła mi wiele korzyści. Zrozumiałam to już pierwszego dnia, kiedy zjawiłam się w biurze tego postawnego człowieka, prowadzącego interesy żelazną ręką. Był niezamężny i zrozumiałam tyle, że uważano go za świetną partię, choć włosy na jego skroniach już posiwiały. Świadczyły o tym regularne wizyty bogatych wdów i starszych panien w firmie. Oczywiście przychodziły pod pretekstem kupna lśniących cacek wystawionych w ekskluzywnym salonie, ale nie ze mną te numery – interpretacja gorących spojrzeń, które rzucały panu Scarfo, nie była zbyt trudnym wyzwaniem. W ich błyszczących oczach czaiła się nadzieja na to, że mężczyzna na którąś z nich spojrzy łaskawszym wzrokiem i, dzięki małżeństwu, obsypie kosztownościami.
Tymczasem pan Scarfo zdawał się zupełnie nie interesować tą częścią życia prywatnego. Byłam przekonana, że miał jakieś romanse na boku, ale nikt nie znał żadnych nazwisk. Z jakiegoś nieokreślonego powodu natomiast naprawdę mnie polubił, czego najlepszym dowodem było ofiarowanie mi przez niego posady, która pozwoliła mi wejść do wyższych sfer szybciej, niż się spodziewałam. Signor Scarfo wcale bowiem nie chciał, bym pełniła obowiązki jego pomocnicy. Jak sam przyznał, był mną po prostu oczarowany i od naszego pierwszego spotkania nie mógł przestać o mnie myśleć. Nie w romantycznym sensie – był, jak to określił, zafascynowany moją zdolnością adaptacji i analizy otoczenia. Sama nie wiedziałam, że posiadam taką umiejętność, dopóki działania signora Scarfo nie upewniły mnie w tym, że miał rację.
Dostosowywałam się niemal błyskawicznie do każdej sytuacji. W salonie spotykałam wielu ważnych klientów, członków socjety. Tam nie mogłam nawet udawać nieśmiałej dziewczynki, lecz od razu musiałam przystąpić do wykorzystywania nowo poznawanych umiejętności konwersacji i zachowania. Musiałam wiedzieć, jak odezwać się do poszczególnych osób i na jakie tematy z nimi rozmawiać. Oczywiście, nikt nie oczekiwał po mnie perfekcji, ale ja sama postawiłam sobie poprzeczkę wysoko.
Powiedziałam sobie, że to zrobię. Zanurzę się w ten świat nawet, jeśli nie spotkam się z akceptacją.
Ku mojemu wielkiemu zdumieniu, ale i radości, szybko zaczęłam odnosić sukcesy. Signor Scarfo mi zaufał, więc i ja musiałam nauczyć się ufać samej sobie. Przyjmowałam w salonie ważnych gości i, zamiast biegać do nich z kawą i ciastkami, zaczynałam z nimi rozmowy, które wkrótce nabrały solidnego, biznesowego charakteru.
Czułam, że staję się kobietą godną Gianinno Mertiera.
Kiedy przyswoiłam sobie wiele – trochę zbyt wiele, jak na mój gust – zasad etykiety, nadszedł w końcu czas, by wydać oficjalne przyjęcie zaręczynowe. Było to dość popularne wydarzenie w świecie socjety, ale dla mnie to był pierwszy raz. Musieliśmy wraz z Giano wysłać z milion zaproszeń pachnących różami, aż zapach ten zaczął śnić mi się po nocach. Potem musieliśmy zaplanować wszystko sami, od początku do końca. Był to dla nas test, który, miałam nadzieję, zdamy chociaż na czwórkę. Z plusem.
Jeszcze nigdy nie organizowałam tak wielkiej imprezy, chociaż przyzwyczaiłam się już do obracania niewyobrażalnymi dla mnie wcześniej sumami pieniędzy, więc nie dostawałam ataku paniki za każdym razem, kiedy otrzymywaliśmy rachunki.
Świadomość posiadania bajecznych sum na koncie nadal przyprawiała mnie o zawroty głowy, ale, dzięki doświadczeniu w prowadzeniu transakcji handlowych w salonie samochodowym signora Scarfo, gdzie pojazdy kosztowały po kilkadziesiąt tysięcy, a niektóre nawet kilkaset, nabrałam większej śmiałości w rozporządzaniu większymi sumami pieniędzy. I całe szczęście. Wiedziałam, że gdyby ta możliwość by się przede mną nie otworzyła, zapewne nigdy nie zrozumiałabym dokładnie, ile kosztuje życie w luksusie.
W świecie, do którego wchodziłam, nie mogłam okazać strachu przed pieniędzmi.

Elisabetta przez bardzo długi czas sprawiała nam problemy. Dzwoniła do rezydencji państwa Mertier i niepokoiła biedne służące, które musiały gęsto się przed nią tłumaczyć z tego powodu, że nikt inny nie mógł podejść do telefonu. I mówiły prawdę, gdyż w ciągu dnia rzadko się zdarzało, by ktoś z rodziny był obecny. Jeśli już, zazwyczaj była to pani Nicola Mertier, mama bliźniaków. Oczywiste jednak było, że nic ją nie obchodziły wrzaski Elisabetty, choć może powinny.
W końcu doszło do tego, przed czym ostrzegał Remo w dzień mojego przyjazdu do Włoch – Śliska Elizka chciała poruszyć niebo i ziemię, by zemścić się na rodzinie Mertierów za upokorzenie, jakie ją spotkało z ich... i mojej strony. I, gdyby udało jej się pociągnąć za kilka właściwych sznurków, wiele wpływowych rodzin odwróciłoby się od państwa Mertier, co nie tylko by ich upokorzyło, ale i zmusiło do zmiany stylu życia.
Tego właśnie obawialiśmy się wszyscy, choć zrywanie zaręczyn przez młodych nie było w obecnych czasach czymś, z czego robiło się tragedie. Niektórzy rzeczywiście pozostawali wierni tradycji i nie sprzeciwiali się układom, w które weszli ich rodzice, wiążąc ze sobą rodziny za pomocą małżeństw zawieranych przez młode pokolenia. Coraz więcej małżeństw liczyło się jednak z tym, że ich syn lub córka mogli się zbuntować i wybrać na swego partnera kogoś zupełnie innego – godzono się na to oczywiście pod warunkiem, że nowy wybranek lub wybranka pochodzili z tego samego środowiska.
Inaczej patrzono na tak zwany mezalians, który stał się udziałem Nino i moim. Z drugiej strony, zanim Elizka zdecydowała się rozpętać burzę, zdążyłam zaskarbić sobie szacunek wielu ludzi z socjety, więc nie tak łatwo było podkopać moją pozycję. Oczywiście ludzie wiedzieli, że nie wywodzę się z zamożnej rodziny, ale, o dziwo, doceniali moje starania. Co jeszcze dziwniejsze, duże poparcie uzyskałam od mężczyzn, z którymi wcześniej zetknęłam się w salonie signora Scarfo lub na którymś z regularnie urządzanych przyjęć, swobodnie konwersując z nimi na zawiłe tematy polityki i świata biznesu.
Wiedziałam, że imponowałam im swoją wiedzą. Właściwie sama sobie imponowałam. Nawet nie wiedziałam, że z taką łatwością zacznę przyswajać sobie zupełnie obce mi wcześniej informacje.
Rozumiałam jednak, że potrzebuję tej niezwykłej umiejętności adaptacji. I musiałam ją rozwijać.
Największym sprzymierzeńcem w wojnie z Elizabettą okazał się jednak... Luciano Fischetti. Tak właśnie – brat Elisy z jakiegoś powodu poparł związek Nino ze mną i doprowadził do rozejmu między naszymi rodzinami.
Zanim jednak to się stało, pojawił się na jednym z przyjęć w towarzystwie ślicznej, długonogiej blondynki, która okazała się jego narzeczoną. Miała na imię Sonia i, ku mojemu zdumieniu, okazała się twardą kobietą interesu. Zajmowała się wyrobem perfum i posiadała kilka małych, drogich perfumerii na terenie Włoch. Dowiedziałam się, że nie pochodziła wcale z zamożnej rodziny – na sukces zapracowała sama, rozwijając jedynie swój talent do łączenia nut zapachowych w zachwycające aromaty, którymi damy na salonach skrapiały swe ciała.
Luciano stwierdził, że zakochał się nie tyle w pięknych, długich nogach Sonii i jej lśniących niczym płynne złoto włosach, ale właśnie w jej niezłomnym duchu.
- Ty też nie jesteś potulnym kociakiem – powiedział, kiedy odciągnął mnie na stronę. Oboje dzierżyliśmy w dłoniach kieliszki z musującym szampanem. – Lubię cię, Kanzaki-san.
Zarumieniłam się lekko. Luca wiedział już, jak poprawnie się do mnie zwracać, choć nie od początku miał na to ochotę. Stwierdził jednak, że kiedy nabiorę ogłady i gdy będzie mógł uznać mnie za prawdziwą damę, to zacznie okazywać mi szacunek.
Słowa, jak widać, dotrzymał.
- Z tego powodu nie dopuściłeś do tego, by Elisabetta zemściła się na rodzinie Nino?
Luca upił łyk szampana.
- Było trochę ciężko. Wiesz, żyjemy pod jednym dachem. Poza tym, jest moją siostrą. Z drugiej strony wiem, że ona nie jest najmilszą osobą pod słońcem... i chyba wolę widzieć ją wolną i nieszczęśliwą, niż nieszczęśliwą w związku. Ma jeszcze dużo lat przed sobą.
- Wiem, że to moja wina. Chciałam ją przeprosić, ale... Cóż, sam wiesz, jak ona reaguje na sam mój głos.
Chłopak potrząsnął głową i skinął na krążącego wokół gości kelnera. Odstawił kieliszek i poczęstował się kanapką.
- Czym się przejmować? Życie czasem się po prostu komplikuje. – Spojrzał mi w oczy, a ja poczułam, jak serce głucho uderzyło w mojej piersi. Luciano był naprawdę przystojny! – Gdybym zechciał, sam mógłbym skomplikować sprawy jeszcze bardziej. Wiesz, o czym mówię, prawda?
Moja kobieca intuicja wiedziała. Skinęłam głową.
- Ale masz Sonię – powiedziałam cicho.
- Ale mam Sonię – przyznał posłusznie Luciano. – Jestem grzecznym chłopcem, rozumiesz. Aż strach pomyśleć, co by było, gdyby sytuacja skomplikowała się jeszcze bardziej. Sprawa z Elisabettą, sprawa z Nino, sprawa z tobą...  
- Szczególnie sprawa ze mną – podkreśliłam, uśmiechając się.
- Tak, z tobą... – Luca zamyślił się na chwilę. – Sądzę, że moglibyśmy być szczęśliwi. Ty i ja.
Ścisnęłam nóżkę wysokiego kieliszka.
- Może tak, może nie.
Wiedziałam, że na chwilę przekroczyliśmy ramy niezobowiązującego flirtu salonowego, ale czułam, że potrzebujemy tej rozmowy. Musieliśmy oczyścić atmosferę.
- Mam nadzieję, że oboje będziecie szczęśliwi.
- Nic nie mogę obiecać – powiedziałam szczerze. – Jeśli będzie to ode mnie zależało, to zrobię, co w mojej mocy.
Luciano westchnął.
- Może dzięki temu moja siostra przejrzy na oczy. Do tej pory nie może zrozumieć, jak Nino mógł ją porzucić. Ma naprawdę wysokie mniemanie o sobie.
Uśmiechnęłam się figlarnie.
- Cóż, po twojej siostrze nie mogłeś spodziewać się niczego innego, prawda?
- Ty... – Luca pstryknął mnie w ucho. – Cóż, trochę w tym prawdy. No, może nawet troszkę więcej. W końcu jednak to nie ja próbuję wywołać burzę w szklance wody.
Odszukałam wzrokiem Sonię, która rozmawiała z dwoma młodymi kobietami, wyraźnie zaaferowanymi.
- Bo jesteś szczęśliwy, Luca. Posiadasz to, na czym ci zależy.
- Hm... Może i tak. Może właśnie dlatego podchodzę do humorów okazywanych przez moją drogą siostrzyczkę z takim lekceważeniem. W końcu powinienem wyznawać zasadę, że krew jest gęściejsza od wody, czyż nie?
- Więc cóż to za złośliwy chochlik sprowadza cię z tej sprawiedliwej ścieżki? – zapytałam z udawanym zdziwieniem.
- No właśnie, cóż to takiego? – odparł pytaniem Luciano.
Nadal flirtowaliśmy. Tym razem jednak nie wychodziliśmy poza ramy salonowego flirtu, więc poczułam się bezpieczniej.
- Na to pytanie musi pan sobie odpowiedzieć sam – odparłam.
- Rzeczywiście. – Luca roześmiał się. – Cóż, jeśli mam podejść do tego poważnie, to sądzę, że Elisabetta naprawdę ma z czego wybierać, więc nie musi robić tragedii z faktu, że Gianinno Mertier zerwał z nią zaręczyny. Gdyby tylko zechciała, ustawiłaby się przed drzwiami naszego domu kolejka kandydatów do jej ręki.
- Dlaczego mam wrażenie, że ta myśl wcale twojej siostry nie pociesza?
- Bo nie pociesza. Do białej gorączki doprowadza ją fakt, że w tej kolejce nie stanąłby Nino.
- Hm... Chyba rzeczywiście go kochała... – oświadczyłam w zamyśleniu.
- Kto wie? Może było tak, jak sądzi Nino i Eli rzeczywiście uważała go jedynie za rzecz, która znalazła się w jej posiadaniu. Wyjątkowo uroczą rzecz, jak zapewne przyznasz, chociaż ja nie jestem ekspertem. Istniała możliwość, że cała ta sytuacja była dla niej komfortowa i nie była przygotowana na żadne zmiany... i na zmierzenie się z rywalką twojego pokroju. Zupełnie nie wiedziała, jak poradzić sobie z kimś, kto nie miał pozycji i majątku... jej strategia, mająca na celu zostanie twoją fałszywą przyjaciółką, nie wypaliła.
Na chwilę wróciłam wspomnieniami do dnia mojego przyjazdu do Włoch. Tyle się wtedy działo! Swoim nieoczekiwanym pojawieniem się wzbudziłam tyle gwałtownych emocji! I tak, doskonale pamiętałam, że Elisabetta wywarła na mnie pozytywne wrażenie. Zaufałam jej na tyle, że chciałam wycofać się ze związku z Nino... i gdyby nie interwencja Giano, zapewne już dawno temu wróciłabym do domu z pustymi rękami.
Poczułam w sercu wzbierającą falę miłości do mojego narzeczonego, który co chwilę rzucał w moją stronę ukradkowe spojrzenia, chociaż był zajęty rozmową z kilkoma biznesmenami palącymi cygara przy stolikach w dalszej części sali. Wiedziałam, że był zaniepokojony tym, iż rozmowa z Luciano tak bardzo się przeciąga. Gdyby nie czuł, że ma wobec chłopaka dług, z całą pewnością już dawno by interweniował.
- Mam nadzieję, że wkrótce zapomni o Nino i znajdzie kogoś, kto ją pokocha – powiedziałam szczerze.
- Prawda. Fakt, że Eli się miota w złości, nikomu nie wychodzi na zdrowie.
- Na pewno powinna wrócić do prowadzenia barwnego życia towarzyskiego – oświadczyłam.
- Sądzę, że dobrym pomysłem byłoby zaproszenie jej na wasze przyjęcie zaręczynowe.
Spojrzałam na niego z niedowierzaniem. Czy naprawdę powiedział to, co myślałam, że powiedział...?
Luciano szybko pomachał dłonią.
- Nie martw się. Będę jej pilnował. Myślę jednak, że kiedy zobaczy was razem, zrozumie, że nie odzyska tego, co straciła.
Westchnęłam po krótkiej chwili namysłu. Może to był jakiś sposób...
- W porządku. Zobaczymy, co z tego wyniknie.
Pomysł był szalony, kompletnie szalony. Z drugiej strony wydawał się... właściwy.
Takim sposobem w zaproszeniu wysłanym do rodziny Fischettich nie zabrakło ani jednego imienia. Każdą literkę wykaligrafowałam własnoręcznie, z nosem niemal przyklejonym do kartonika. Pisałam i pisałam, aż zbielały mi palce od siły, z jaką ściskałam pióro.

W dzień przyjęcia pojechałam wraz z Nino i Alberto na lotnisko, by odebrać rodziców i mojego, jakże kochanego, braciszka. Wcześniej przedyskutowałam z Giano kwestię, czy zmyć Satoru głowę za te wszystkie kłamstwa, które naopowiadał Elizce na mój temat, ale mój narzeczony stwierdził, że będziemy cywilizowanymi ludźmi i nie będziemy nikogo obrzucać obelgami tylko dlatego, że opowiedział jakieś bajeczki.
Podjęte przez niego akcje przeczyły jednak wypowiedzianym przez niego słowom. Kiedy przywitaliśmy moich rodziców, Nino odciągnął mojego brata na stronę i walnął mu kazanie. Nie słyszałam, co mu powiedział, ale Satoru wsiadł do samochodu zaczerwieniony aż po czubki uszu i nie odezwał się aż do końca podróży, co graniczyło z cudem.
Mój ojciec, o dziwo, prezentował się nienagannie. Założył garnitur, jego włosami najwyraźniej zajął się przed wyjazdem profesjonalista, a jego skóra nałogowego palacza nabrała zdrowszego odcienia. Mama natomiast – kochana mama! – ubrała na tę okazję elegancką garsonkę, zakręciła włosy i nałożyła makijaż, co nie zdarzyło się już od wielu lat.
Nie wstydziłam się ich wcześniej, ale było mi bardzo miło, że tak się przejęli i chcieli mi zrobić przyjemność, podróżując w tych niekomfortowych strojach. Doskonale wiedziałam, że w samolocie musiało im być strasznie niewygodnie, mimo to nadal zdecydowali się powitać mnie w swych najbardziej eleganckich kreacjach.
Skłamałabym, gdybym powiedziała, że nie miało to dla mnie żadnego znaczenia. Może i nie zawsze się rozumieliśmy i okazywaliśmy sobie miłość, ale, mimo wszystko, byli moją rodziną. Wychowali mnie. Stworzyli dom. Zatroszczyli się o mnie, kiedy ja sama jeszcze tego nie potrafiłam.
Ze zdumieniem zdałam sobie sprawę, że po tak długiej rozłące naprawdę zatęskniłam za widokiem tak znanych mi twarzy. Może dlatego tak mocno ich uścisnęłam na lotnisku, oczywiście nie licząc mojego braciszka. Do niego nadal nie żywiłam cieplejszych uczuć. I nie uściskałam go, bo chyba oboje byśmy rzucili się sobie do gardeł, gdybym próbowała to zrobić.
Nino zabrał nas po drodze do restauracji – tej samej, którą i ja odwiedziłam pierwszego dnia pobytu we Włoszech. Zjedliśmy lekki posiłek, sprowadzając rozmowę na ogólne tematy. Ze zdumieniem stwierdziłam, że zaczynam manipulować słowami równie zręcznie, jak Nino. On również musiał to zauważyć, bo w pewnym momencie poczułam, jak kładzie pod stołem dłoń na moim kolanie i lekko ściska.
Rozmowa z rodzicami nigdy nie przychodziła mi lekko, ale w tej chwili właściwe słowa same pojawiały się na moich ustach. Nawet nie musiałam prosić Giano o pomoc, choć kilka godzin wcześniej panikowałam i wymusiłam na nim przyrzeczenie, że jeśli zacznę robić z siebie idiotkę, on przejmie pałeczkę.
W tym momencie poczułam, że rzeczywiście przebyłam długą drogę.
I że się zmieniłam.   

***odautorsko***
Muszę skończyć to opowiadanie. Serio. Za dużo zaczęłam pisać, muszę w końcu coś zakończyć. Postaram się nie rozpisywać i nie wprowadzać nowych wątków, chociaż będzie trudno się powstrzymać! >///<
Wiem, że z humorem średnio w tym rozdziale, ale to dlatego, że ostatnio siedzę w ,,cięższej" literaturze, co przekłada się na styl pisania. Muszę wypożyczyć coś lekkiego, ale to jak skończę czytać to, co ostatnio przytaszczyłam do domu ^_^

3 komentarze:

  1. hm.... chyba jednak... nino i ran zostaną razem xD szkoda, że tak mało jest Luca. Lubię go i jego relację z Ran ;) Elizka mnie rozwala. Sądzę, że w jej główce uknuje się jakiś genialny plan i może będzie perfidny, ale chociaż wypali ;-) No i czekam na Anetkę! ;) przydałby się kiedyś oneshot o nich ;) wielki buziak! ;-)

    OdpowiedzUsuń
  2. Hej,
    i w końcu naprawdę stali się narzeczeństwem, Rin dobrze szła nauka ogłady, stała się teraz prawdziwą damą, trzymam za nich kciuki i żeby „śliska elizka” nic nie zmalowała....
    Dużo weny życzę Tobie..
    Pozdrawiam serdecznie Żaneta

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Hej! Bardzo się cieszę, że wpadasz na tego bloga od czasu do czasu i czytasz te moje wypociny :) Nie zawsze odpowiadam na Twoje komentarze i nie wiem, czy czytasz te odpowiedzi, ale wszystkie komentarze widziałam i przeczytałam - i bardzo za wszystkie dziękuję :))
      A na Ślizką Elizkę jest sposób - jej braciszek :D

      Usuń