Unoszony na falach miękkiej światłości, Nathaniel Mazzini czuł, że odchodzi ze świata żywych. Nie czuł ani bólu, ani rozgoryczenia - jedynie lekką nostalgię za światem, który opuszczał. Przeczuwał, że gdyby uczepił się myśli o życiu, jego dusza wróciłaby do zmaltretowanego w wypadku samochodowym ciała, ale ta opcja wydała mu się w tym momencie o wiele straszniejsza niż umieranie.
Miał dziwne uczucie, że kiedyś już był w tym miejscu - pełnym światła i ciepła, które otulały go niczym objęcia kochającej matki, kołyszącej swe dziecko do snu. Poczuł się bezpiecznie.
Poczuł się jak w domu.
Wiedział, że nie musi się nigdzie spieszyć. Nikt go nie popędzał. Mógł spędzić w tym pięknym miejscu tyle czasu, ile tylko chciał, nawet całą wieczność. Mógł unosić się niczym powiew wiatru na promieniach miękkiej światłości i pozwolić, by objęła ona całą jego istotę, wypełniając ją radością.
Czuł całym sobą potężną, niezrozumiałą Obecność, tulącą do swej piersi wszystkie dusze tańczące w świetlistym łonie wszechświata. Obecność ta przejmowała Nathaniela rozkosznym dreszczem, jednak nie dane mu było zgłębić istoty tej Obecności. Chociaż nie posiadał już materialnej powłoki, jaką było kiedyś jego ciało z krwi i kości, nadal nie potrafił objąć rozumem istnienia tej potężnej Istoty. Czuł się zbyt mały i niedoświadczony, był dzieckiem zaledwie, które nie mogło pojąć złożoności natury wszechpotężnej Istoty.
Jego dusza beztrosko tańczyła w blasku złotej światłości przez stulecia, pozbawiona wszelkich trosk i wspomnień o swym przeszłym życiu. Podobna do tysięcy, milionów innych dusz, które dzieliły z nim ten świat.
Rozbudziło go jedno słowo. Jedno wspomnienie. Jeden obraz z przeszłości.
Oczywiście nie był to czysty przypadek. W miejscu, w którym Nathaniel przebywał, nic nie działo się przypadkowo. Panował w tym świecie niezakłócony niczym porządek.
Wszystko działo się z woli wszechpotężnej Istoty.
Jedna iskra przebudziła duszę Nathaniela. Wdarła się w jego spokojnie dryfującą świadomość i uchyliła rąbek zasłony, za którą skryły się wszystkie wspomnienia z jego ziemskiego życia. Nathaniel, nie zaniepokojony, z ciekawością pozwolił na to, by na krótką chwilę ogarnęła go nostalgia za jego przeszłym życiem.
Jego dusza pojaśniała i zaczęła pulsować. Źródłem tego fenomenu stały się nagle rozbudzone emocje Nathaniela, które emanowały pozytywną energią. I jedna, jedyna myśl - głos z przeszłości, wołający jego imię.
Znał ten głos, och, jak dobrze go znał.
Kim jednak był ten, do kogo ów głos należał?
W tym momencie zasłona jego wspomnień na powrót zasunęła się, a Nathaniel pogrążył w letargu, tym razem już nie tak beztroskim. Jedna myśl nie dawała mu spokoju: kim był ów nieznajomy, który z takim uczuciem wymawiał jego imię?
Za każdym razem, kiedy o tym myślał, ogarniał go smutek. Czuł, że już nigdy nie będzie miał szansy usłyszeć z ust tej osoby swojego imienia, wypowiadanego z taką pasją i pragnieniem. Kim był? Gdzie był?
Po raz pierwszy Nathaniel zaczął zastanawiać się nad upływem czasu. Próba rozwiązania tej zagadki od początku jednak skazana była na niepowodzenie - w świecie zalanym przez światłość nie istniało pojęcie czasu. Nie wschodziło i nie zachodziło tu słońce, sam czas zdawał się bardziej rozpływać niż płynąć. Było to komfortowe uczucie, ale Nathaniel po raz pierwszy od chwili swojej śmierci spróbował uchwycić w zrozumiałe mu ramy czasowe świetlisty świat.
I właśnie wtedy, kiedy sądził, że zaczyna pojmować zasady rządzące jego otoczeniem, jego dusza została przebudzona z letargu, w którym trwała. Rozpaliła ją jedna iskra nieznanej, gwałtownej siły, która przemocą wdarła się do świadomości Nathaniela i rozpaliła ją do czerwoności. Czynność ta nie była jednak związana z żadnym bólem.
Po pierwsze, nadano jego duszy rozgrzaną masę. Z początku nie miała ona żadnego kształtu, ale szybko zaczęła się przekształcać w szczupłą, świetlistą, skrzydlatą postać. Czyjeś troskliwe dłonie formowały jego ciało niczym figurę z ciepłego wosku. Ugniatały, rozciągały, nadawały kształt - tak bardzo mu znajomy, a jednocześnie tak inny.
Od teraz jesteś naszym bratem. Od zawsze, na zawsze.
Witaj, skrzydlaty bracie.
Kiedy Nathaniel otworzył oczy, po raz pierwszy od kilku tysięcy lat, nie był już tym Nathanielem, który kiedyś chodził po świecie jako zwykły człowiek. Wszelkie wspomnienia o tym, kim był, zostały zepchnięte głęboko w mroki podświadomości, która chciwie strzegła swych tajemnic.
Kiedy po raz pierwszy rozłożył swe skrzydła ze świetlistej tęczy, przeszył go rozkoszny dreszcz.
Pełnią piersią chłonął zapach Nieba.
Witaj pośród nas, bracie.
Zewsząd witały go szepty. Czuł na sobie spojrzenia tysięcy podobnych mu istot, które przyglądały mu się z radością i zachwytem.
Oto narodził się ich brat - silny i piękny, zrodzony z gniewnej, ognistej iskry. Oto po raz pierwszy rozkładał swe skrzydła, a jego dusza wchodziła w ostrożny rezonans z duszami swoich nowych braci i sióstr.
Jego dusza po raz pierwszy mogla zaśpiewać, a głos, wydobywający się z jego istoty złożonej z ognia i światła, podporządkował się jego woli.
Od radości kryjącej się w jego głosie drży Niebo. Świetliści aniołowie tłumnie przybywają, by przywitać nowego członka niebiańskiej rodziny, palce ich stóp muskają lekko soczyście zielone źdźbła traw i kolorowe główki kwiatów, śmiało unoszących się ku błękitnemu niebu. Sylwetki przysiadają na konarach potężnych drzew i radują się, radują się wraz z nim.
Oto narodził się ich brat, piękny w swej sile i radości, a imię jego duszy brzmi Reth Firehart.
***od autorki
Wzruszyłam się... trochę. Chciałam coś napisać, ale nie miałam żadnego pomysłu na kontynuację rozpoczętych opowiadań. Wrócę do nich na pewno, ale jeszcze nie teraz.
Może więc coś o Rethcie napiszę... coś niedługiego, ale na więcej niż zwyczajowe, prawie-oneshotowe 3 części. Zobaczymy, co z tego wyjdzie w końcu :)
Witam,
OdpowiedzUsuńto po prostu było piękne, wspaniale opisałaś narodziny Reitha jako anioła...
Dużo weny życzę Tobie...
Pozdrawiam serdecznie Żaneta