Zapach mokrej ziemi łaskocze mój zmysł węchu.
Budzę się. Otwieram oczy.
Czy ty już czas? Czy kolejny cykl już się
zakończył?
Serce Ziemi bije spokojnie, miarowo, wchodząc w
rezonans z biciem serca w mojej piersi. Znacznie się uspokoiło od czasu, kiedy
ostatni raz otwierałem oczy.
Może więc to już czas...
- Śpij jeszcze, śpij...
Miękki głos. Głos Matki.
Ulegam mu. Ufam.
Zamykam oczy, czekając na właściwy moment, by
ponownie się przebudzić.
Głośne pukanie do
drzwi wyrwało mnie nagle ze snu. Usiadłem na łóżku, w pierwszej chwili nie do
końca wiedząc, gdzie się znajduję, choć przecież pokój był mi tak bardzo
znajomy... Tej nocy spałem w chatce Havela, jako że ucięliśmy sobie nieco zbyt
długą pogawędkę na różne męskie tematy, aż zmorzył mnie sen. Posłałem Noela,
który nie odstępował mnie na krok, z wiadomością do pałacu, że tej nocy nie
wrócę do swojej książęcej sypialni. Chłopak oczywiście trochę marudził,
ponieważ nie chciał zostawiać mnie samego, ale poczucie obowiązku szybko
zwyciężyło. Wiedział, że jeśli się nie ruszy, moi rodzice, czyli król i
królowa, zaczną się zamartwiać niemal na śmierć. I tak niechętnie przystawali
na każdą moją prośbę o pozwolenie na odwiedziny Havela.
Noel później nie
wrócił, a teraz wszystkich domowników ktoś budził gwałtownym pukaniem do drzwi.
Nabrałem bardzo złych przeczuć.
Havel oczywiście spał
i chrapał. W ogóle nie obchodził go fakt, że dzieli sypialnię z wielką
osobistością tego świata, Maginem, czyli konkretnie mną. Dla niego nadal byłem
przede wszystkim synem, któremu kiedyś zmieniał pieluchy. Byłem mu za to
niezmiernie wdzięczny – miałem bowiem dość tych wszystkich ludzi, którzy
płaszczyli się przede mną i podlizywali na wszelkie możliwe sposoby. Jako że
nie wychowałem się w pałacu i nie odebrałem odpowiedniego wykształcenia, często
nie miałem pojęcia, jak powinienem zareagować na pewne zachowania.
W końcu byłem tylko
skromnym chłopakiem z Obrzeży. Z pewnymi mocami.
Nawet Gaiya zaczęła
zachowywać się inaczej w mojej obecności. Oczywiście nie zapomniała odwiedzić
mnie w pałacu, po czym wyciągnęła mnie na miasto – asystowało nam chyba z
dwudziestu osobistych strażników mojego ojca! – żeby wszyscy mogli zobaczyć,
jak blisko związana jest z księciem. Zupełnie, jakby ludzie ze stolicy nie
wiedzieli, że byliśmy przybranym rodzeństwem. Znali nas przecież wcześniej nie
tylko z widzenia.
Kiedyś czułem się
swobodnie, chodząc po ulicach Airan. Po mianowaniu mnie Maginem wszystko się
zmieniło – sposób, w jaki ludzie na mnie patrzeli i w jaki ze mną rozmawiali,
nie wspominając już o dość oczywistych zachowaniach. Albo płaszczyli się przede
mną, albo próbowali coś zyskać, przywdziewając maskę bliskiego przyjaciela.
Na ich nieszczęście
potrafiłem wyczuć hipokryzję na kilometr.
Pukanie stawało się
naprawdę natarczywe. Havel nadal spał, ale zaczął się nieznacznie wiercić, co
mogło oznaczać, że już niedługo się obudzi. Gaiya, ze swoim lekkim snem, na
pewno od samego początku była na nogach, ale nie miała dość odwagi, by wyjść i
sprawdzić, o co chodzi. Z całą pewnością też nie mogła tego zrobić, ubrana
jedynie w cienką, nocną koszulę.
Poza tym, żadna
szanująca się kobieta nie wyszłaby otworzyć drzwi w samym środku nocy. Licho
tylko wiedziało, kogo mogło przywiać przed próg.
Cóż, nie było innego
wyjścia – musiałem wstać i sam sprawdzić, o co chodzi. Na szczęście położyłem
się spać bardzo przyzwoicie, w spodniach i koszuli, więc nie musiałem niczego
na siebie nawet wkładać. Cicho przeszedłem przez kuchnię, zmierzając prosto ku
frontowym drzwiom.
Odsunąłem zasuwkę i,
naciskając klamkę, wyjrzałem na zewnątrz.
- Kto... Auu!
Oślepiło mnie światło
bijące chyba z tysiąca latarni trzymanych przez strażników królewskich. A ci
zawsze nosili lśniące zbroje, które jeszcze zwielokrotniły efekt.
Słoneczna gwardia
właśnie zameldowała się pod drzwiami domu Havela!
- Książę... Maginie!
Proszę, musisz pójść z nami! – oświadczył bez żadnych wstępów potężny
mężczyzna, którego zidentyfikowałem jako kapitana straży. Miał gęstą, czarną
brodę i wielkie bary. Trudno było pomylić go z kimś innym. – Twój ojciec...
król jest ciężko ranny!
Zmrużyłem oczy,
próbując przyzwyczaić wzrok na ostrego światła. Nadal nie widziałem wyraźnie,
więc nie wiedziałem, czy kapitan sobie żartuje – ale na taki temat?! – czy może
była to część jakiegoś sprytnego planu mającego na celu sprowadzenie mnie do
pałacu bez użycia przemocy, co w moim przypadku mogło okazać się nieskutecznym
rozwiązaniem.
Ale w środku nocy...?
- Mój ojciec jest
ciężko ranny? – powtórzyłem, próbując szybko podjąć decyzję. – Co się stało?
- My... nie wiemy.
Trzymaliśmy straż... nikt nic nie widział. To było tak, jak w noc twojego
zaginięcia, książę. Jego wysokość Magin nie chciał nam nic powiedzieć, chce
tylko zobaczyć się z tobą, książę. Wzywa cię.
W tym momencie
całkowicie się rozbudziłem, a moje oczy dostosowały do światła.
Nikt nic nie
widział...? Ale mój ojciec został ranny...?
Przecież niczego nie
czułem. Równowaga na świecie miała się fantastycznie. Nie wyczułem żadnych
zakłóceń na granicy między światłem a ciemnością. Wszystkie pierwiastki
egzystowały harmonijnie ze sobą.
W świecie magii nie
było żadnego chaosu, a przecież, gdyby Magin naprawdę umierał – osoba, która
sprawowała kontrolę nad porządkiem świata przez całe swoje życie – ten fakt z
całą pewnością w znaczący sposób wpłynąłby na świat. Jego śmierć nie mogła
przejść bez echa!
Lepiej jednak było się
upewnić. Z jakiegoś powodu nie mogłem wyczuć mocy mojego ojca... Więc może
rzeczywiście...?
- Dajcie mi pół
minuty.
- Przygotujemy dla
ciebie konia, książę.
Wkrótce galopowaliśmy
przez ciemny las znanym mi już traktem prowadzącym prosto do stolicy. Tym razem
nie była to jednak przyjemna przejażdżka w blasku gwiazd i księżyca. Strach z
każdą chwilą coraz bardziej zagęszczał atmosferę.
Stolica wydawała się
spokojna. Światła w domach w większości byłe pogaszone, ludzie nie wylegli
tłumnie na ulicę – nie byli więc świadomi tego, że coś się stało. W innym
przypadku zapanowałby chaos. Miasto nie byłoby tak spokojne.
Ludzie nie śpią
spokojnie w domach, kiedy Magin umiera.
Jeżeli coś się stało,
musiało stać się niedawno.
Przed pałacem
błyskawicznie zsiadłem z konia, oddając go jednemu z młodych chłopców
pracujących w stajniach. Później nawet nie potrafiłem sobie przypomnieć, jak
wyglądał. Ale pamiętałem jego wielkie, przerażone oczy w kolorze bezchmurnego
nieba.
Bez wahania poszedłem
za strażnikami do pałacu.
Ojciec leżał oczywiście
w sypialni... ale wiedziałem, że to nie w tym miejscu został zaatakowany. Musiał
zostać przeniesiony – żeby trzymać go z dala od ciekawskich oczu.
Nie wyglądał
najlepiej. Był blady i ciężko oddychał, jakby coś zalegało mu na piersi. Nie
widziałem żadnych ran na pierwszy rzut oka, ale to wcale nie znaczyło, że ich
nie miał. Ktoś – być może matka – okrył go kocem, jakby chciał zatrzymać w ten
sposób ulatujące z niego życie. Oczywiście, ten sposób był całkowicie
nieskuteczny.
Mój ojciec
rzeczywiście umierał. A przyczyna tego stanu była, przynajmniej dla mnie,
oczywista.
Został zaatakowany. Obca
magia wtargnęła do jego ciała, działając niczym trucizna, jedynie niewykrywalna
dla osób trzecich. Tylko osoby posiadające magiczny dar mogły zrozumieć, co się
stało...
To znaczyło, że mój
ojciec wiedział. I albo nie mógł temu zapobiec, albo... nie chciał. Trudno mi
jednak było uwierzyć w to, że ojciec tak po prostu pozwolił się zaatakować. Wiedziałem,
że nie był w najlepszej kondycji ostatnimi czasy, ale sytuacja nie była aż taka
zła. Byłem tego absolutnie pewien.
Co się więc stało?
- Ojcze...
Matka siedziała na
taboreciku tuż obok łóżka, trzymając ojca za rękę. Ślady łez na jej policzkach
i czerwone jak u królika oczy świadczyły o tym, że niedawno płakała, ale potem
postanowiła choć na chwilę powściągnąć swą rozpacz. Chciała być silna... za
nich oboje. Choć niepotrzebnie, bo ojciec nie rozpaczał w powodu tego, co się stało, a przecież był najbardziej poszkodowany.
Usiadłem na krawędzi
miękkiego łóżka.
- Ojcze... kiedy... to
się stało?
Z piersi mojego ojca
wydobywał się świszczący oddech. Z całą pewnością ciężko mu było oddychać, nie
wspominając już o mówieniu.
Nie mógł jednak
milczeć. Oboje o tym wiedzieliśmy.
- Przyszli...
niedawno. Nie widziałem ich... nie czułem. Dobrze... się ukrywają. Są...
silniejsi, niż pamiętam.
- To byli oni, prawda?
Cienie...
Ojciec spojrzał na
mnie gorączkowo.
- Tak. Kiedy się
urodziłeś... powinienem wiedzieć. Powinienem czuć... w moim domu... pod moim własnym dachem... Ale nie
potrafiłem.
Szybko uścisnąłem jego
dłoń. Była lodowata.
Magia Cieni coraz
szybciej pożerała jego ciało... od środka. Nie zostało mu dużo czasu.
- Znowu przyszli...
Wiedzieli, że ciebie nie ma. To nie był... atak skierowany na ciebie. To ja...
Matka zaszlochała
spazmatycznie, choć naprawdę próbowała się powstrzymać. Szybko pogłaskała męża
po bladym policzku. Coraz wyraźniej ukazywały się wokół jego oczu zmarszczki, a
na czole – bruzdy. Magia do tej pory ukrywała jego właściwy wiek, ale teraz,
kiedy życie z niego ulatywało wraz z magią, wszystkie znaki, jakie odciskał czas
na twarzy mojego ojca, zaczynały być widoczne.
- Co się stało z
twoimi czarownikami, ojcze? – zapytałem, choć wiedziałem, że było to pytanie
bez większego sensu. Nie posiadali już żadnej mocy oprócz wyczuwania magii w jej najbardziej podstawowej formie.
- Mam nadzieję, że są
bezpieczni... Odesłałem wcześniej twojego przyjaciela... i jego siostrę...
- Ren... – Matka znowu
zaszlochała. – Wiedziałeś...?
- Nie... Może to tylko
przeczucie... Może przeznaczenie... Musiał odejść. Jeszcze za wcześnie na to,
by umierali... książęta. Chroni cię potężna magia, synu... Ochroni też tych,
których wybierzesz na swoich przyjaciół. Wybieraj ich... mądrze. Wiem... że to
zrobisz.
- Ojcze... – Teraz ja
poczułem, jak ściska mnie w gardle. Nie mogłem się jednak rozkleić, po prostu
nie mogłem. Wraz z matką nie mogliśmy zacząć szlochać i dokładać ojcu
zmartwień.
Powinien odejść w
spokoju. Bez poczucia, że zostawia zrozpaczona żonę i syna, który w trudnych
chwilach potrafi się jedynie rozkleić.
- Odchodzę, ale...
cieszę się, że poznałem cię... przed śmiercią.
Matka gwałtownie
wstała i podeszła do okna. Nie umknął mi fakt, że ojciec odprowadził ją
wzrokiem, w którym czaił się ból... ale i pewne zadowolenie. Był zadowolony z
życia, które przeżył. Kochał swoją żonę. Odzyskał syna i nadzieję na to, że nie
zostawi za sobą świata pogrążonego w chaosie. Mógł odejść w spokoju, choć,
gdyby go nie zaatakowano, mógłby przeżyć jeszcze kilka lat.
Los zadecydował
inaczej.
- Cieszę się... że
zdążyłem cię poznać, synu. Tak długo na ciebie czekałem... a teraz zostało mi
tak niewiele czasu. Proszę, zaopiekuj się matką... moją Ailin.
Pokiwałem głową. To
było oczywiste, nie musiał mnie o to prosić.
Chwilę później zamknął
oczy. Jego oddech znacznie się uspokoił...
A potem nastała cisza.
Mój ojciec wydał tej nocy swe ostatnie tchnienie.
WTH?! zastanawiam się o co cho, odniosłam wrażenie, że on tam śpi po naprawie domostwa, ale trochę mi zgrzytało, skoro już był w drodze do pałacu... a tu proszę, minął jakiś czas xD a do tego Magin oberwał. Aż mi go szkoda. Ciekawe czy siły ciemności znowu zaatakowały... czy przyczyna była bardziej prozaiczna xD
OdpowiedzUsuńcholibka... nie spodziewałam się śmierci ojca tak szybko... dziwne ze fay nie mogł czegos utkac by choc przedłużyc maginowi zycie o kilka chwil... takie to smutne... aczkolwiek jakoś za szybko to minęło, mam na myśli cała ta sytuacja na linii ojciec-syn była taka szybka i bez szczególnego znaczenia :O takie odniosłam wrażenie. ot, po prostu umarł. Chyba to przez to, że magin nie darzy ludzi zbyt dużą estymą i śmierć ojca w jego sercu/umysle przeszła bez echa i większego smutku/znaczenia.
:) W jednym z wcześniejszych rozdziałów wspomniałam, że ludzie urządzili w mieście wielką imprezę po tym, jak Fay się odnalazł.. nie było sensu opisywać tego, co się działo dzień po dniu. No ok, w zasadzie wiedziałam, że trochę ciężko będzie się zorientować, ale zaraz wyjaśniłam, że minęło kilka dni :D Przez ten czas Fay się aklimatyzował, nic więcej - poznawał życie na dworze i nowe obowiązki, a także zręcznie zwiewał, kiedy nikt go nie pilnował xD
UsuńNo ok, po prostu chciałam pozbyć się ojczulka... cóż zrobić :D
Witam,
OdpowiedzUsuńbardzo wzruszający rozdział, na to wygląda, że Fayen będzie musiał uważać na te cienie są bardzo niebezpieczne... no jakoś tak mi smutno, ledwo co poznał swojego ojca, prawdziwego ojca tak bliżej a ten już odszedł...
Dużo weny życzę Tobie...
Pozdrawiam serdecznie Żaneta