sobota, 11 października 2014

[9] Przeznaczenie, a może...?

Nie zwlekaliśmy z pogrzebem. Ojca trzeba było oddać Ziemi jak najszybciej - cykl jego życia się zakończył, a w jego ciele pozostały jedynie resztki magii, którą zainfekowały go Cienie. Ludzie oczywiście zjeżdżali się z całego królestwa, by oddać mu ostatni hołd. W końcu był ich królem. Utrzymywał porządek na świecie przez ponad sześćdziesiąt lat. Nie był tyranem i despotą. Rządził najlepiej, jak mógł, wykorzystując wszystkie dostępne mu pokłady siły. Nic więc dziwnego, że tak wielu przybywało, by go pożegnać.
Nie mogliśmy jednak zwlekać zbyt długo. Zostawienie ciała Magina na widoku było zbyt... niebezpieczne. Strażnicy pilnowali go w dzień i w nocy, patrząc ludziom na ręce, ale coś mogło im umknąć. Gdyby ktoś użył magii w ich obecności, byliby bezbronni... i oni o tym wiedzieli.
Straż była nerwowa. Przyczynił się do tego w znacznej mierze także fakt, że dwaj czarownicy mojego ojca odeszli do krainy wieczności dokładnie dzień po tym, jak ich pan i władca wyzionął ducha. Z racji tego, że w pałacu panowało spore zamieszanie, ich śmierć odkryto dopiero późnym rankiem, kiedy służące przyszły posprzątać.
Oczywiście wezwano mnie, bym zbadał, czy ich śmierć była naturalna. Wszyscy obawiali się najgorszego... dowodu kolejnego ataku, którego nikt nie zauważył. Zanim jednak miałem okazję sprawdzić, czy podejrzenia strażników są uzasadnione, już wiedziałem, że tym razem to nie była sprawka Cieni. Tej nocy, kiedy odeszli, byłem obecny w pałacu. Wyczułbym, gdyby do środka zakradły się Cienie. Magia, którą emanowały istoty poruszające się w ciemności, zakłócała magiczny porządek. Była niczym kręgi na tafli wody spokojnego jeziora.
Mój ojciec, z powodu podeszłego wieku i wyczerpania, nie mógł w porę dostrzec zagrożenia. Ja jednak wyczuwałem najmniejsze zmiany w magii, która przepływała strumieniem przez moje ciało. Moje oko potrafiło dostrzec najcieńsze nici światła. Nie było mowy o tym, bym nie zareagował na pojawienie się Cieni w moim pobliżu.
Czarownicy mojego ojca odeszli z tego świata spokojnie, jakby chcieli dołączyć do niego po drugiej stronie. Jakby po jego śmierci zabrakło dla nich powodu do życia. Nie pozostawiali za sobą płaczących żon i dzieci. Przeżyli swoje życie samotnie, służąc jedynie mojemu ojcu. To był najwyraźniej jedyny sens ich życia.
Wszyscy odeszli. Razem.
Tradycją było, by najstarsze dziecko Magina wybrało miejsce jego spoczynku. Mógł wziąć ze sobą jedynie najbardziej zaufanych ludzi, którzy nawet nie torturach nie wyjawiliby, gdzie został pochowany. W moim przypadku wybór padł na Noela, który – na chwilę obecną – był moim najbardziej zaufanym człowiekiem. Wprawdzie mógłbym poprosić Havela, ale tą prośbą sprawiłbym mu kłopot.
Wiedza o miejscu spoczynku mojego ojca mogła być dla niego niebezpieczna.
Noel oczywiście zgodził się bez wahania. Zrobił to po części dlatego, że obwiniał się o śmierć Magina. Nie mógł oczywiście wiedzieć, że podczas jego – i mojej – nieobecności dojdzie do ataku. Gdy mój ojciec go odesłał, nie sprzeciwił się, ponieważ nie zamierzał odmawiać królowi. Odwiedził wraz z siostrą sąsiednie ziemie i przypilnował, by transport kilkuset beczek piwa przebiegł bez problemów.
Potem sobie wyrzucał, że posłuchał rozkazu. Ale to przecież nie zależało od niego. Nie miał zielonego pojęcia o walce za pomocą magii. Jeszcze niczego nie zdążyłem go nauczyć. To, że otworzyłem jego oczy na magię, wcale nie znaczyło, że nagle stał się kozakiem i mógł bez problemów korzystać ze swojego daru. Wręcz przeciwnie.
Odbyliśmy ze sobą długą, poważną rozmowę, podczas której to ja musiałem pełnić rolę pocieszyciela, chociaż to mój ojciec zginął. Jak na ironię, to Noel bardziej się przejął. Chodził dookoła niczym zbity pies i szukał pocieszenia.
Nie płakał po kątach, ale mało brakowało. Był na granicy. Aż było mi wstyd, że nie potrafiłem w ten sam sposób przeżywać śmierci ojca. Smutek, żal, wyrzuty... Dlaczego nie było mnie na miejscu, kiedy nastąpił atak? Dlaczego niczego nie wyczułem?
Powinny dręczyć mnie pytania, ale, wbrew wszystkiemu, spałem spokojnie. Żadnych koszmarów, żadnych uczuć kładących się cieniem na sumieniu.
Życie toczyło się dalej. Moje, Noela, matki... ludzi w królestwie. Mój ojciec odszedł, ponieważ nadszedł jego czas. Może brzmiało to banalnie i większość ludzi nie potrafiła zaakceptować tej prostej i odwiecznej prawdy, ale dla mnie była ona oczywista niczym fakt, że rano wstanie słońce.
Życie każdego człowieka musiało się kiedyś skończyć. Mojego ojca także.
Przygotowano powóz. Trumna z ciałem Magina trafiła do środka, po czym zaciągnięto firanki w okienkach zamontowanych w drzwiach i zakluczono powóz. Wraz z Noelem usiedliśmy na wozie, po czym przekazałem lejce przyjacielowi. Pomimo okoliczności, chciałem rozkoszować się przejażdżką. W nocy spadł deszcz, więc powietrze było tego dnia świeże i czyste. Kurz opadł, a źdźbła trawy i liście lśniły od kropel, które, ukryte w cieniu, nie zdążyły wyschnąć w promieniach przedpołudniowego słońca.
Kiedy wyruszyliśmy, Noel oświadczył:
- W taki dzień, jak ten, nie powinno świecić słońce.
Uniosłem nieznacznie brwi.
- Co masz na myśli?
- Cóż... Fakt, że dziś zostanie pochowany Magin, powinien się chyba odbić echem w przyrodzie? Przez tyle lat żyli ze sobą w symbiozie... On dbał o porządek na świecie, zachowując równowagę sił, a ona obdarzała go potrzebną siłą. To znaczy wiem, że pod koniec swojego życia... a nawet wcześniej... tracił zdolność używania magii. Mimo wszystko...
Zachichotałem, choć mogło się to wydawać dość niestosowne, biorąc pod uwagę fakt, że za moimi plecami, w zamkniętej dorożce, wieźliśmy trumnę z ciałem mojego ojca.
- Noelu, masz nadspodziewanie romantyczną naturę. Naprawdę uważasz, że krople deszczu powinny siec nas po twarzach, burza grzmieć nad naszymi głowami, a drzewa z szumem liści i skrzypieniem drewna kłaniać się nam po drodze?
Noel nieznacznie się zaczerwienił, zawstydzony. Podobne myśli najwyraźniej krążyły mu po głowie, po prostu uznał je za zbyt ekstremalne, by się z nimi ujawnić. I słusznie. Jedyne, co mógł zrobić z podobnymi myślami, to z nich zażartować.
Noel miał naturę prawdziwego romantyka. Cóż, mogłem się spodziewać, że te fioletowe, niespotykane oczy ukrywają równie barwną, niezwykłą duszę. Nie przeszkadzało mi to w żadnym wypadku, po prostu... Chłopak wydawał się zupełnie inny na pierwszy rzut oka. Chłodny, twardo stąpający po ziemi mężczyzna. Nie przebierający w środkach, by dotrzeć do celu. Samotnik z wyraźnym brakiem poczucia humoru.
W rzeczywistości był bezwzględny jedynie dla swych przeciwników. Widziałem go na placu ćwiczeń, gdy wywijał mieczem podczas pojedynków ze strażnikami. Oczywiście, to była tylko zabawa, wszyscy śmiali się i żartowali podczas tych niezobowiązujących ćwiczeń, ale Noel, mimo dobrego humoru i uśmiechu na ustach, był maksymalnie skupiony i precyzyjny. Wydawało się, że miał oczy dookoła głowy – parował ciosy nie tylko od frontu, ale również te zadawane od tyłu i z boków.
Świst, jaki wydawał miecz dzierżony w jego dłoniach, był naprawdę niepokojący – nawet wtedy, gdy uderzał tępą stroną. A może właśnie dlatego był taki niepokojący... inne miecze nie wydawały żadnych dźwięków. I poruszały się znacznie wolniej.
Poza polem bitwy Noel zmieniał się w nieuleczalnego romantyka. Był ostrożny w kontaktach z ludźmi i z pewnością nie każdy mógł zostać jego przyjacielem, ale cechowała go wierność i oddanie. Czasem trochę za bardzo się przykładał do swoich obowiązków, ale tę jego nadgorliwość nie mogłem nazwać wadą.
Wiedziałem, że dobrze wybrałem mojego pierwszego czarownika. Był moją prawą ręką. Nie od razu był gotów się przyzwyczaić do nowej roli, ale to też nie była wada. Ta ostrożność, która go cechowała, i poczucie odpowiedzialności za własne działania, czyniły z niego doskonałego wojownika i doradcę. Wiedziałem, że kiedy poczuje się swobodniej w nowej dla niego roli, będę mógł powierzyć mu bez żadnych przeszkód własne życie.
Po krótkiej chwili ciszy, podczas której kontemplowałem jego przyszłe możliwości, Noel powiedział:
- No, może nie do końca... Ale jego śmierć powinna mieć jakieś znaczenie, prawda?
Westchnąłem. To naprawdę nie dawało mu spokoju!
- Noelu, czy nie wystarczył ci widok płaczącego ludu? Kobiet rwących sobie włosy z głów? Przecież, kiedy wieść dotarła do każdego domu w stolicy, a potem rozeszła po pozostałych krainach, nastało istne pandemonium. Musieliśmy potroić liczbę straży, żeby trzymać ludzi z daleka. I żeby chronić ich przed skutkami histerii.
- No, tak... – bąknął niewyraźnie Noel. Coś nadal leżało mu na duszy. – Mimo to...  Po prostu dziwię się, że śmierć twojego ojca, Magina, nie miała większego wpływu na świat magii. A magia pochodzi przede wszystkim z natury, czyż nie?
- Wiem, do czego zmierzasz... Ale nie otrzymasz ode mnie odpowiedzi. Dlaczego matka natura nie jest wściekła i zrozpaczona z powodu śmierci Magina? Cóż, mogę tylko przypuszczać, że duży wpływ na to ma moje istnienie. I fakt, że nic nie dzieje się przypadkiem. Nasze spotkanie na przyjęciu nie było przypadkowe. Fakt, że oboje jesteśmy związani więzami rodzinnymi z kimś, z kim nie dzielimy tej samej krwi... Oraz fakt, że mój ojciec umarł z tego powodu, że opuściłem na tę jedną noc pałac. Moja matka zrozumiała tę prawdę już dawno, w końcu była żoną Magina. Sama nie posługuje się magią, niestety, ale ma o niej pewne pojęcie. A szczególnie o przeznaczeniu, któremu wszyscy musimy się podporządkować.
Noel skrzywił się.
- Wiesz, Fay, to trochę smutne.
- Co jest?
- Że rządzi nami jakaś niewidzialna siła.
Hm... jeśli tak to ujmował...
- Czuję się jak pionek na szachownicy. Niby mogę wykonać jakieś ruchy, ale to nie ja je wykonuję. Jakaś potężna ręka pcha mnie do przodu w pożądanym kierunku... a ja myślę, że to efekt moich własnych działań. Wrażenie się potęguje, jeśli spojrzysz na nasz świat. Żyjemy sobie wszyscy jako członkowie wesołej, beztroskiej społeczności, której być albo nie być zależy od siły i kaprysów jednego człowieka. Od Magina. Wszyscy wiedzą, że tak jest i nikt w to nie wątpi. Królestwo składa się z dwunastu odrębnych obszarów, które tworzą całość. Ale co jest za linią horyzontu?... Wiesz, że statki, które zapuściły się  zbyt daleko od lądu, nigdy nie wróciły? Pośród marynarzy krąży opowieść o jakiejś niewidzialnej linii, która oddziela nasz świat... od czego właśnie?
Słuchałem Noela uważnie. Nie pamiętałem, kiedy ostatni raz w taki sposób się przede mną otworzył, choć rozmawialiśmy często... Ale zazwyczaj to ja więcej mówiłem. Nawet nie podejrzewałem, jak poważne przemyślenia kryją się w głowie mojego przyjaciela. Nie zdradzał się z nimi na co dzień.
- Właściwie sam nie wiem, co o tym myśleć – ciągnął dalej po krótkiej chwili ciszy. Może mógłbym wtrącić jakieś słowo i skierować go na inne tory, ale ta chwila minęła bezpowrotnie. – Jeśli się nad tym nie zastanawiam, wszystko wraca na swoje miejsce. Jestem w stanie zaakceptować ten świat takim, jakim naprawdę jest. Nie znam innego. Po prostu... kiedy zaczynam nad tym myśleć... coś zgrzyta. Wszyscy wiemy, że Ziemia jest okrągła, ale dla zwykłego ludu wydaje się płaska. Nie sięgamy wzrokiem poza horyzont.
Podniosłem dłoń do czoła i przyłożyłem palce do prawej brwi. Potarłem to miejsce, czując dziwne ćmienie tuż pod skórą. Pojawiło się nagle, jakby za sprawą słów Noela.
- Wiedzę czerpiemy ze Starych Ksiąg. Słyszałem, że są reliktem ze Starego Świata... Ale wiedza ta nie jest dostępna powszechnie, a nikt nigdy nie uznał tego za problem.
- Porządek... – wymamrotałem. Ćmienie narastało. Dołączył do niego szum w uszach. – To ostatni porządek...
- Fay...?
Poczułem rękę przyjaciela na moim ramieniu. Konie szły same leśnym traktem, kiwając łbami, a wiatr delikatnie rozwiewał ich starannie wyczesane grzywy. Koła dorożki skrzypiały, tocząc się powoli, ale nieubłaganie do przodu.
Czułem, jak słowa same cisną się na moje usta.
Ale to nie były moje słowa.
- Noelu, to nie nasza sprawa. Możemy być tylko wdzięczni naturze za to, że żyjemy. Ona... żyje. Obserwuje. Kontroluje... Pomimo wszystkiego, co ludzkość jej zrobiła, ona dała jej... nam szansę. Dała nam miejsce i stworzyła warunki do życia... Teraz musimy nauczyć się powściągać swoją chciwość.
- Fay, o czym ty mówisz?
Pomasowałem łuk brwiowy. Ćmienie odchodziło równie szybko, jak się pojawiło, ale nadal szumiało mi w uszach.
- Mówię o tym... że już raz ją zniszczyliśmy... zniszczyliśmy Ziemię... i pogardziliśmy darami natury. Zniszczenie... tak, jak my nie wahaliśmy się jej zniszczyć, tak i ona nas zniszczyła... a potem dała nam nowy początek. Ale to jest ostatni raz. Ziemia z całych sił pragnie, by życie się na niej rozwijało. By wszystko kwitło i rosło. Nie zrobi tego jednak za wszelką cenę. Jeśli ponownie sięgniemy po to, co nie należy do nas, wszyscy zginiemy.
Odetchnąłem. Słowa w końcu odeszły, a wraz z nimi – ból i szum w uszach. Znowu byłem w stanie wychwycić świergot ptaków i postukiwania dzięciołów dochodzące z głębi lasu.
Noel przez chwilę siedział w absolutnej ciszy. Utkwił we mnie spojrzenie swych niezwykłych, fioletowych oczu, trzymając luźno lejce. Konie szły posłusznie drogą, nie potrzebując przewodnictwa. Wszystko wydało mi się niezwykle spokojne.
- Skąd to wiesz, Faylein?
Nabrałem powietrza. Nadeszła chwila prawdy.
- Czy naprawdę się zdziwisz, jeśli powiem, że nie wiem? Czasem... czasem czuję się jak skarbnica ukrytej wiedzy. Jeśli potrzebuję jakiejś informacji o świecie, pojawia się ona w mojej głowie zupełnie niespodziewanie. Przypomina mi to sztuczkę wyciągania królika z kapelusza. Jak na ironię, to najczęściej praktykowana sztuczka przez magów amatorów, którzy nie mają pojęcia o prawdziwej magii. Ale to też relikt ze Starego Świata. I proszę, nie pytaj mnie, skąd wiem o tych wszystkich rzeczach, ponieważ sam tego nie rozumiem.
Noel otworzył usta, jakby chciał coś powiedzieć, ale po chwili krótkiego wahania się wycofał. Nie było to zachowanie zupełnie mu obce. Ten chłopak lubił zachowywać dla siebie wiele opinii, z którymi inni pewnie wcale by się nie kryli. Nie dlatego, że był taktowny albo nie chciał wyjść na zbyt wygadanego.
Po prostu był ostrożny.
W tej samej chwili poczułem, że przybyliśmy na miejsce. Nakazałem Noelowi zatrzymać konie i natychmiast zeskoczyłem z wozu. Rozejrzałem się dookoła. Okolica nie wyróżniała się niczym szczególnym – z każdej strony otaczały nas drzewa, a liście gęsto pokrywały leśną ściółkę. Po gałęzi wiszącej tuż nad moją głową przemknęła wiewiórka.
To było dobre miejsce.
Tutaj oddam mojego ojca Ziemi.
Wraz z Noelem, który teraz milczał, wyciągnęliśmy trumnę. Okazała się zadziwiająco lekka, ale wiedziałem, że to sprawka magii. To ona pokierowała także naszymi krokami. Bez ani jednego słowa porozumienia, ruszyliśmy z Noelem w jedną stronę, wchodząc głębiej w las. Szliśmy tak przez jakiś czas, ale niezbyt długo. Słońce widoczne na niebie nie przesunęło się znacznie w kierunku zachodu.
Wyszliśmy na małą polankę nad strumieniem. Polana była obsypana małymi, kolorowymi kwiatkami i miękką, świeżą trawą.  
To dobre miejsce.
Położyliśmy delikatnie trumnę na trawie.
Drewno, Metal.
Ciało. Mieszanka pierwiastków.
Jak w transie, położyłem dłoń na wieku. Przez moje ciało przeszedł jakby prąd, spod opuszków moich palców buchnęła magia – czysta, nieujarzmiona energia, która splatała się bez mojej woli. Położyłem na wieku drugą dłoń, by powstrzymać drżenie ciała, które na kilka chwil stało się katalizatorem dla siły, której nie potrafiłem objąć rozumem.
To tak, jakby nagle w mojej głowie rozbrzmiał szmer setek tysięcy różnych głosów.
Otworzyłem umysł na coś, z czym wcześniej się nie zetknąłem.
Poczułem, jak po chwili dołącza do mnie Noel. Nasze palce się zetknęły.
I wtedy cykl zatoczył koło.
Z ziemi wystrzeliły młode pędy, które oplotły ściany trumny. Zacisnęły się mocniej, gdy przez moje ciało przeszła potężna Wola. Nie moja. Czyjaś.
Drewno trzasnęło. Pojawiły się pęknięcia. Młode pędy zachłannie wdarły się do środka. Na młodych gałązkach błyskawicznie zaczęły wyrastać młode listki.
Śmierć i życie.
Nie ma końca. Jest tylko początek.
Ziemia zafalowała... albo tylko mi się zdawało. Byłem zbyt oszołomiony, zbyt nieświadomy tego, co się działo wokół mnie. Noel wzmocnił uścisk i magia popłynęła przez nas jeszcze szybciej, gwałtowniej, jakby ktoś przelał czarę.
Tej magii nie potrafiłbym ujarzmić nawet, gdybym bardzo chciał. Energia była zbyt wielka.
Niewyobrażalnie wielka.
Zamknąłem oczy, poddając się. Pozwoliłem, by cała magia przez nas przepłynęła – i zrobiła to, co miała zrobić.
Kiedy w końcu uchyliłem powieki, oboje z Noelem trzymaliśmy dłonie na pniu młodego drzewa. Wszystko ucichło, potężna magia opuściła nasze ciała.
Magin został przywrócony Ziemi.

2 komentarze:

  1. Mówiłam już ze uwielbiam Noela? Zyskuje za każdym razem gdy bardziej go poznaję ;)Rozumiem o co chodzi Fayowi, fajnie pokazałaś, to, że się nie przejmuje ludzkim zyciem. aż chciałabym zobaczyć jak zacznie się przejmować ;)
    Noel ma racje, że to smutne, że ludzie są pionkami na szachownicy przeznaczenia. az się zaczęłam zastanawiać czy nie próbowałby w jakiś sposób oszukać przeznaczenie xD
    WTF??????????! :O Znowu zniszczona Ziemia? Widze w Tobie duszę ekologa ;) Ale fajnie, że Natura uczy się na własnych błedach i teraz stworzyła magina, który się z nią porozumiewa i jest taką ukrytą encyklopedią. Fajna informacja. I pojawiła sie nowa hm... moc? faya... ciekawe czy jeszcze kiedys sie pojawi, i jak tę wiedzę wykorzystają. Jak w ogóle to wszystko będzie wyglądało ;)
    Dlaczego oni ukrywają ciało magina? czy można je jakoś niecnie wykorzystać? :O
    WOW! genialny pogrzeb. Fantastyczny! Po prostu EPIC! ;)
    To czelam na kolejny rozdział! hihi xD

    OdpowiedzUsuń
  2. Witam,
    Fay bardzo dobrze wybrał swojego pierwszego czarownika, ma w sobie to coś, jest odważny, skupia się zawsze na zadaniu, a pogrzeb jego ojca naprawdę przedstawiłaś w cudowny sposób....
    Dużo weny życzę Tobie...
    Pozdrawiam serdecznie Żaneta

    OdpowiedzUsuń