- Ależ to piękne! - westchnęła Sophia, nauczycielka historii, przewodnicząca kółka plastycznego, przygotowująca semestralną wystawę prac swoich podopiecznych. Latem zakończyła naukę najlepsza z jej dotychczasowych uczennic i Sophia bała się, że w tym roku nie będzie mogła konkurować z bardziej prestiżowymi szkołami, zwłaszcza Akademią Sztuk Pięknych. Jeszcze nigdy nie wygrała z żadnym z tamtejszych uczestników, ale przynajmniej czuła, że robi dobrą konkurencję.
Tym razem jednak czuła, że ma w rękach coś, co może nazwać... objawieniem.
Pejzaże nie cieszyły się wielką popularnością, a studenci zazwyczaj przedstawiali w swych obrazach miasto. Był to temat oklepany, ale nadal ,,na czasie". Wieżowce, ulice, eleganckie parki pełne spacerowiczów, zaułki czy zatłoczone rogi ulic - wszystko to już było i nadal się pojawiało. Melancholijne pejzaże przestrzeni były nie tyle niemodne, co niepopularne, ale...
Sophia spojrzała na swoją niepozorną uczennicę, która zazwyczaj z wielkim trudem kopiowała martwą naturę albo żywych modeli. Niektóre jej prace były nieskończone, niektóre nieudane, choć skończone. Jej kreska wydawała się niewyrobiona, zbyt kanciasta albo zbyt miękka. Nie reprezentowała żadnego stylu czy szkoły, ale jej praca semestralna...
Jej szkice żyły. To było dobre słowo. Żyły. Leniwie płynący strumyk odbijający promienie słoneczne przebijające się przez gałęzie drzew; mała, zarośnięta alejka ukryta wśród lekko szumiących drzew czy jezioro zdające się wylewać za horyzont - cóż za perspektywa! - i rozlewający się po nim cień słońca odwzorowany w najmniejszych szczegółach... Potem portrety: starsza pani pochylona nad albumem z fotografiami, również odwzorowanymi niczym małe klejnoty, ta sama osoba niosąca majestatyczne ciasto, jej spracowane ręce i wesołe zmarszczki na twarzy - to był prawdziwy kunszt, którego nauczycielka dawno nie widziała. Portrety chłopaka z zawadiackim uśmiechem, zabarwione wesołością i czułością, portret eleganckiej, wysokiej dziewczyny z burzą loków na głowie opadających swobodnie na ramiona - wydawały się niemal wyskakiwać z kartki. I portret, który szczególnie ujął Sophie za serce - dwójka chłopców podobnych do siebie jak dwie krople wody, jeden patrzący z rozbawieniem na drugiego, trącającego łokciem dziewczynę z lokami, nieco oburzoną takim traktowaniem. Poziom detali był niesamowity, a szczególnie zachwycały oczy.
Gdyby nie fakt, że Charlene traktowała te rzeczy jako swoje ,,szkice", a nie pracę zaliczeniową, Sophie nabrałaby podejrzeń co do autorstwa tych obrazków. Kiedy jednak podzieliła się z dziewczyną swoimi wrażeniami, ta przygotowała dla niej kolejny szkic - równie doskonały, choć pozbawiony wielu detali z powodu krótkiego czasu jego przygotowywania.
Ostatnie roczniki zazwyczaj nie uczestniczyły w przygotowywaniu wystaw i udziałach w konkursach, ale Sophia przekonała Charlie, że to wielka szansa - zarówno dla niej, jak i dla szkoły. Pozwolono jej zdawać egzaminy w dogodnych dla niej terminach, by mogła skupić się na szlifowaniu swoich artystycznych umiejętności. Szkicownik był jej nieodłącznym towarzyszem w tym okresie, a Charlene skupiała się na pracy tak bardzo, że nie starczało jej czasu na życie towarzyskie. Rysowała w swoim wynajmowanym pokoju, rysowała u Murrayów, rysowała na zajęciach i podczas spotkań na mieście. Libby przewracała oczami, a David przyglądał się temu z właściwym sobie rozbawieniem i dystansem, choć dziewczyna poświęcała mu tak mało ze swojego czasu, że powinien wściekać się na nią i robić wyrzuty. I może nawet tak by się stało, gdyby nie fakt, że zajmowała go nauka i egzaminy semestralne na uczelni. Poza tym, skupiająca się na pracy i skrobiąca za jego plecami Charlene motywowała go do nauki, więc nie wyszło mu to na złe.
Zastanawiało go tylko, dokąd ich związek zmierza.
Padało, ale pogoda nie była najgorsza. Powietrze było rześkie, a temperatura w sam raz na spacer. Charlie szła u boku Davida, zadowolona. Zakończyła pracę nad swoją pierwszą wystawą, która czekała tylko na akceptację. W końcu miała czas tylko dla siebie. I choć przez tyle czasu wpatrywała się w to, co miała przed sobą, przenosząc obrazy na kartki papieru, nic nie mogło równać się z uczuciem wolności i swobody, które odczuła po oddaniu prac.
David szedł zamyślony obok niej. Spacerowali tak przez dłuższy czas, zasłuchani w szum deszczu i bębnienie kropel o materiał parasolki rozpostartej nad ich głowami, każde zatopione we własnych myślach. Charlie była w tym momencie zupełnie zadowolona i gdyby chłopak zapytał, czy jest z nim szczęśliwa, na pewno odpowiedziałaby twierdząco.
Chłopak jednak milczał aż do momentu, gdy dotarli do restauracji, gdzie zamówili stolik na wieczór. Po złożeniu zamówienia, chłopak odchrząknął, by dodać sobie odwagi i zaczął temat, który od dawna leżał mu na sercu.
- Charlene, czy jesteś zadowolona z... nas?
Dziewczyna zmarszczyła brwi, nie rozumiejąc do końca sensu tego pytania. David, widząc jej konsternację, kontynuował:
- Nie jesteśmy tak do końca normalną parą. Nigdy nie targały nami jakieś silne uczucia. Prawdę mówiąc, zaproponowałem ten związek trochę na przekór Libby, która chodziła za mną i twierdziła, że muszę traktować cię jak siostrę. Rodzice z kolei oczekiwali, że William albo ja zwiążemy się z tobą. Znają cię i lubią, więc z łatwością zobaczyli w tobie przyszłą synową. To było... naturalne. Dziewczyny, z którymi wcześniej się spotykałem, nie mogły pogodzić się z obecnością ,,przyjaciółki" u mojego boku i chciały więcej czasu spędzać tylko we dwoje. Ostatnia z nich zrobiła mi awanturę i postawiła ultimatum, w wyniku czego nasz związek się rozpadł. Byłem chyba nieco zrezygnowany i dlatego... dlatego wtedy zaproponowałem, żebyśmy spróbowali.
Charlene zaczęła rozumieć, dokąd zmierza ta rozmowa, ale nie drgnął ani jeden mięsień jej twarzy. Splotła tylko dłonie pod stołem i mocno zacisnęła, aż pobielały jej kostki. Nie spodziewała się tego... tej rozmowy. Nie mogła nawet podejrzewać, że dojdzie do niej tego deszczowego popołudnia. Chciała zapytać, czy kogoś ma, ale wiedziała, że te słowa nie przejdą jej przez gardło. Nie chciała zrzucać na niego winy. Nie chciała, by to tak zabrzmiało. Nie chciała również pytać, czy to jej wina, bo nie chciała usłyszeć odpowiedzi na to pytanie.
Spróbowała pozbierać myśli. David jednak ją ubiegł.
- Czy jesteś ze mną szczęśliwa, Charlene?
Dziewczyna nie musiała się zastanawiać. Zawsze była z nim szczęśliwa. Może nie tak, jak zakochana na zabój dziewczyna powinna. To było coś tak naturalnego i znajomego, że gdyby David ją w tym momencie zostawił, czułaby się tak, jakby dzieloną ją na dwoje.
- Tak, jestem szczęśliwa.
David westchnął.
- Czy to ci wystarcza? - zapytał.
- Tak.
Chłopak wyglądał, jakby bił się myślami. Może miał na końcu języka słowa rozstania. W końcu jednak uśmiechnął się tylko i odgarnął z czoła Charlie niesforny kosmyk blond włosów.
- Dobrze, skoro to ci wystarcza. Zobaczymy, dokąd nas to zaprowadzi.
Charlie nie zastanawiała się zbyt wiele nad tym, jak bardzo różni się od swoich rówieśników. Ponieważ posiadała własną sferę komfortu, do której nie dopuszczała nikogo oprócz Davida, a w której czuła się spełniona i bezpieczna, nie potrzebowała myśleć o tym, że właśnie to odróżnia ją od innych ludzi w jej wieku. Nie szukała towarzystwa, ponieważ doskonale czuła się sama ze sobą lub w małym gronie przyjaciół, którzy dzielili jej zainteresowania. Mogła też bez problemu spędzić czas w samotności, nie czując się samotna.
Opierając głowę na piersi Davida, czując się ukołysana i uspokojona ciepłem jego ciała i oplatając nogami jedną z jego nóg, Charlie pomyślała, że czuje się naprawdę szczęśliwa. Ale może czułaby się szczęśliwa także bez niego? Wtedy, w restauracji, przestraszyła się, ale ta rozmowa była tak niespodziewana i niepokojąca, że może przesadziła z emocjami. Może byłaby w stanie patrzeć, jak od niej odchodzi.
Wtedy pojawiło się w niej pytanie, dlaczego pozwoliła mu zbliżyć się do siebie. Nie potrafiła sobie wyobrazić, by pozwoliła na to komuś innemu. Nie znała wielu osób, a żadna z nich nie wzbudzała w niej silniejszych uczuć. Nie takich, jak w książkach. Ale kiedy David był blisko, pozwalała mu na wszystko i czuła się szczęśliwa.
Może to wystarczało? Ale nie jemu?
W zamyśleniu spojrzała na profil Davida. Oko artystki wyłapało wszystkie doskonałe linie - podbródka, nosa i czoła. Chłopak był estetycznie piękny. Mogło to dziwnie zabrzmieć, gdyby Charlie wypowiedziała swoje myśli na głos, ale oczywiście zachowała je dla siebie. Ale przecież nie była z nim dlatego, że był przystojny. Była z nim dlatego, że lubiła go najbardziej ze wszystkich chłopców w swoim życiu. A ponieważ czuła się z nim szczęśliwa, nie szukała już nikogo innego - i nawet nie zwracała uwagi na innych mężczyzn.
Czy David zwracał uwagę na inne dziewczyny? Cóż, nie w jej obecności. Ale pewnie tak. W końcu spotykał się z kilkoma dziewczynami przed związkiem z nią. A ona nie mrugnęłaby nawet okiem, gdyby ten związek nigdy się nie zdarzył. Zadrżała, myśląc o tym.
Libby towarzyszyła jej w debiucie. Galeria na Akademii była wypełniona sztalugami i ludźmi w galowych strojach. Na te okazję Libby pożyczyła przyjaciółce czarną sukienkę i ufryzowała jej włosy, co niemal zupełnie ją odmieniło. Wyglądała poważniej i ładniej, zarumieniona ze zdenerwowania. David miał podać jej pomocne ramię dopiero po popołudniowym egzaminie. Do tego czasu musiała liczyć na towarzystwo swojej rówieśniczki z burzą loków, kokietującej studentów Akademii snujących się w białych koszulach i kolorowych krawatach po rozległym foyer.
Sophia z niemałą dumą pokazywała członkom komisji prace swojej uczennicy. Charlie pociła się ze zdenerwowania. Ktoś ją skomplementował, ale dziewczyna usłyszała ten głos jak przez mgłę, za to Libby przejęła pałeczkę. Nadal nie do końca rozumiała i akceptowała fakt, że jej przyjaciółka umawia się z jej bratem, ale koniec końców zrobiłaby wszystko, by nic temu związkowi nie przeszkodziło - zwłaszcza niezdarne komplementy wysokiego, chudego blondyna z piegami na nosie. Spławiła go nieco bezczelnie.
Właściwie Charlie nie zależało, by wygrać ten konkurs. Mogła z niego wynieść tylko prestiż dla szkoły i siebie. I dyplom. O nagrodzie pieniężnej Sophia nie wspomniała swojej podopiecznej, ponieważ zupełnie o tym zapomniała w wirze przygotowań, a teraz była przekonana, że Charlie wie o nagrodzie i nawet do głowy by jej nie przyszło, że jej studentka stresuje się tak tylko dlatego, że boi się źle wypaść na tle tylu młodych artystów.
Ktoś zapytał ją o temat prac. Odpowiedziała. Ktoś inny mówił o duszącej sile depresji. Charlie musiała mocno zmrużyć oczy, by zobaczyć cokolwiek w geometrycznie złożonym obrazie, lecz nie doszukała się emocji depresyjnych i to ją nieco wytrąciło z rytmu. Jej prace były proste w swym wyrazie - rysowała ukochane osoby, a tematem jej prac była przede wszystkim rodzina i codzienność. Jej pejzaże wyrażały melancholię i piękno natury. Nic skomplikowanego. Opowiedziała jakiemuś starszemu, brodatemu panu o magii ukrytego wśród drzew strumyka. Poczuła się tak, jakby opowiadała największe brednie.
- Hej, kochanie. - W końcu poczuła znajomy zapach i usta na policzku. Odetchnęła, a tłum nabrał barw i wyrazu. - Wyglądasz na zmęczoną. Długo musisz tu jeszcze być?
- Dopóki członkowie komisji nie wyjdą. Mają kolorowe rozetki na piersiach, łatwo ich rozpoznać.
David podał jej ramię i pozwolił oprzeć się na nim. Libby zrugała go za spóźnienie, kręcąc nosem i odrzucając loki na plecy. Chłopak przewrócił oczami. Charlie zauważyła krople potu przy kołnierzyku jego koszuli, co znaczyło, że przybiegł tutaj prosto z przystanku autobusowego. Uśmiechnęła się na tę myśl i mocniej ścisnęła jego ramię.
- Dobrze, że już jesteś. Tęskniłam za solidnym oparciem twojego ramienia.
Libby prychnęła i przewróciła oczami.
- Tylko nie flirtujcie przy mnie, proszę! - wyjąkała głosem męczennicy.
Jednak Davidowi humor poprawił się natychmiast. Ponieważ Charlie nigdy nie prawiła pustych komplementów i nie afiszowała się ze swoimi uczuciami, ta drobna uwaga niepomiernie go uszczęśliwiła. Bez problemu odgryzł się swojej nazbyt marudzącej siostrze. Wkrótce uszczęśliwiło go także inna rzecz: spojrzenia kierowane na opierającą się na jego ramieniu dziewczynę były pełne podziwu i zainteresowania. Potem patrzyli na niego i David widział pytanie w ich oczach: brat czy kochanek? Chłopak kładł więc rękę na talii Charlene gestem właściciela. Zdecydowanie nie brat.
W końcu wszyscy ludzie z rozetkami na piersiach opuścili galerię i wszyscy zbiorowo odetchnęli. Sophia pogratulowała swojej uczennicy i zapewniła, że zrobiła świetne wrażenie. Charlie nie wiedziała, po czym jej nauczycielka to poznała, bo komisja miała kamienne twarze.
Wracała jednak w dobrym humorze. Miasto skąpane w promieniach zachodzącego słońca wydawało jej się idealnie piękne, chociaż wcale nie kochała miasta. Libby opuściła ich już wcześniej z nowo poznanym artystą, więc wieczór spędzili tylko we dwoje. Uczcili wystawę drinkiem w jednej z ulubionych pubów, po czym zjedli kolację w taniej knajpce. Charlie nie mogła nasycić się widokiem Davida w koszuli i krawacie, choć nie widziała go po raz pierwszy w tym stroju.
- Co jest? - zapytał w pewnym momencie, gdy siedzieli w przytulnym, przyciemnionym kącie, a jedzenie na ich talerzach znikało w leniwym tempie, kusząc zapachem.
Charlie uśmiechnęła się, a oczy jej błysnęły.
- Nic. Kocham cię.
Hejeczka,
OdpowiedzUsuńwspaniale, podoba mi się ta historia, Charlie ma swoj świat, nie lubi tłoku, uwielbia spędzać czas z bliskimi i po prostu jest osobą z którą chciałoby się być...
Dużo weny życzę...
Pozdrawiam serdecznie Basia
Hejeczka,
OdpowiedzUsuńtęsknię kochana za Twoimi opowiadaniami... wróć tu do nas... choć po części robię sobie przypomnienie dawnych tekstów... ale miło by było z nowymi...
Dużo weny życzę...
Pozdrawiam serdecznie Żaneta