środa, 17 lipca 2019

[Dylemat Charlie] Rozdział 4 /Szkic/

Studio musiało być na tyle duże i oświetlone, by Charlie mogła rozstawić w nim sztalugi, stoły, półki ze szkicownikami, albumami i tomiszczami o rysowaniu. Marzyła jej się przeszklona galeria w spokojnej, nieco wyludnionej okolicy, skąd mogła mieć widok na ogród lub inne cuda natury, które by ją wyciszały i inspirowały. Z imponującym rachunkiem bankowym, zwierającym nie tylko nagrodę za najlepszą wystawę szkiców, ale też za swój debiutancki komiks i pracę zbiorczą, mogła pozwolić sobie na małe szaleństwo. David towarzyszył jej w tej podróży, choć obiecał sobie i jej, że nie będzie niczego narzucał i sugerował, dlatego powieka mu nawet nie drgnęła, gdy zajechali pewnego dnia pod prawdziwy pałac, z wieżyczkami i labiryntem z żywopłotu za posiadłością. 
Na szczęście kobieta, w której się zakochał, cechował  rozsądek i inteligencja, choć czasem lubiła się z nim drażnić. Tak jak w tym momencie, gdy przemierzała niezmierzone korytarze, wspinała się po niekończących się spiralach schodów i wzdychała w kierunku fikuśnych okien na piętrze rezydencji, doskonale wiedząc, że David ostatnim wysiłkiem woli powstrzymuje się od przewracania oczami.
On sam wolałby kupić coś bliżej miasta, gdzie pracował i czerpał z tego niemałą przyjemność. Miał dobrą posadę i nie uśmiechało mu się szukać czegoś nowego tylko z powodu domu. Oczywiście Charlie o tym wiedziała i gdy nadszedł czas podjęcia decyzji, wybrała skromny, lecz przestronny dom leżący na tyle blisko miasta, by David nie miał problemu z dojazdem, lecz na tyle oddalony, by mogła w spokoju malować w swojej pracowni. Jej wymarzoną, przeszkloną galerię musieli jednak stworzyć od podstaw, w końcu jednak i ona znalazła się na miejscu. 
Libby i William byli pierwszymi gośćmi. Chłopak zachwycił się galerią i widokiem na park, podczas gdy dziewczyna dziwiła się, dlaczego przyjaciółka nie wybrała czegoś większego. Charlie, patrząc na obrączkę połyskującą na jej palcu, odpowiedziała z uśmiechem, że tyle szczęścia jej wystarczy. Libby westchnęła, uznając, że już dawno przestała w pełni rozumieć dziewczynę. Nadal kochała ją jak siostrę, ale wiedziała, że priorytety mają inne i gdyby to od niej zależało, Libby osiadłaby w największej rezydencji, na jaką byłoby ją stać. 
David krążył między pracą a domem, podczas gdy Charlie pracowała. Oboje szybko zdecydowali się na psa, którego młoda kobieta pokochała miłością bezwarunkową. Odciągał ją czasem od projektów, ale wychodziło jej to na zdrowie, gdy spacerowała z nim po cichej, malowniczej okolicy przedmieścia. Sąsiedzi witali ją uprzejmie i zadawali niezbyt wścibskie pytania. Niewiele osób ją znało - jako artystka Charlene odnosiła sukcesy w pewnych zainteresowanych kręgach i gdy była zapraszana na spotkania autorskie, zbierali się tam zawsze ludzie darzący ją niemal uwielbieniem. Tu jednak była anonimowa. 
Cieszyła się, że David także pokochał ją, kiedy jeszcze była zupełnie anonimowa. Dziwnie było myśleć, że mogliby zacząć spotykać się dopiero teraz. Charlie wiedziała z całą pewnością, że w tym momencie nie potrafiłaby i nie chciała kogoś kochać... od nowa. 

Charlie dużo czasu poświęcała swojej pracy, lecz lubiła go także poświęcać swojemu mężowi. W końcu dzielili ze sobą pasje, od czego zaczęła się ich przyjaźń i późniejszy związek. Lubili wychodzić do kina, choć nadal prym wiodły wieczory z klasyką - filmami, które oglądali nieskończoną ilość razy i mogli cytować kwestie bohaterów z pamięci. Charlie uwielbiała te chwile. Lubili także małe, kameralne, klimatyczne knajpki z dobrym jedzeniem, chociaż David dobrze gotował, a Charlie piekła. Czas spędzony wspólnie w kuchni także był dla nich cenny, ale takim zajęciom mogli poświęcić się tylko w weekendy, kiedy oboje mieli więcej energii. 
Dobrze im było tylko we dwoje i wspólnie doszli do wniosku, że na dzieci albo poczekają, albo nigdy się nie zdecydują. David był mistrzem w odbijaniu piłeczki w pytaniach o przyszłe potomstwo, na szczęście wkrótce William został dumnym tatą pulchnej dziewczynki i cała uwaga skupiła się na nim. Oczywiście, pytania ,,a kiedy wasza kolej?" wróciły ze zdwojoną siłą, lecz David odpierał je równie skutecznie co wcześniej. Właściwie odpierał je bardziej stanowczo, jako że widok bratanicy nie wzbudził w nim żadnego instynktu (chociaż rodzice ostrzegali go, że zmięknie, jak tylko spojrzy w te wielkie, niewinne oczęta). Cóż, nie zmiękł i postanowienia nie zmienił. 
Charlie wcale nie myślała, że David byłby złym ojcem. Wręcz przeciwnie, przypuszczała, że sprawiłby się w tej roli bardzo dobrze. Miał świetne poczucie humoru, obowiązku i cierpliwość. Ale wcale nie chciał podejmować się tego obowiązku. Nie robił maślanych oczu na widok pulchnych maluchów, a wręcz odsuwał się od nich z przepraszającym wyrazem twarzy. Oczywiście, rozmawiali o tym i oboje zgodzili się, by nie mieć dzieci. Ale Charlie była świadoma, że to mogło się zmienić z czasem. 
Ona z kolei bała się, że mogła zamienić się w swoją matkę. Nie znała jej i jej charakteru - kobieta odcięła się od niej zupełnie, przekazując całą władzę nad dzieckiem w ręce swojej matki, babki Charlie: Ellen. Dziewczyna dowiedziała się o tym znacznie później, prawie przed swoim ślubem z Davidem, gdy zastanawiała się, czy zaprosić tę nieznaną sobie kobietę na przyjęcie. Babcia rozwiała jednak jej wątpliwości, pokazując dokumenty - i to wystarczyło, by Charlie zdusiła w sobie wszystkie resztki sympatii, jakie mogła jeszcze żywić do swojej matki. I nadzieję, że kiedyś się spotkają i padną sobie w ramiona. To marzenie wrzuciła między bajki i wyśmiała samą siebie za posiadanie równie niedorzecznych myśli. 
Nie znając jednak swojej matki, nie znała siebie. Wiedziała, jaka starała się być i co nie sprawiało jej trudności. Jeśli jednak dziecko uczyniłoby z niej taką samą osobę, jak jej matka? Ten lęk w niej trwał i był całkiem realny. Nie powiedziała o nim nikomu oprócz Davida, a on spojrzał na nią niepewnie. 
- Chciałbym, ale nie mogę zapewnić, że to się nie stanie - powiedział zdroworozsądkowo. - Nie jesteś taką osobą, ale pewnie skłamałbym, mówiąc, że takie rzeczy się zdarzają. Psychika to dość tajemnicza sprawa. 
Było w tym trochę racji, ponieważ obce dzieci potrafiły denerwować ją swoim płaczem i beztroską. Cieszyła się, że wszystkie te płacze i sceny jej nie dotyczą, że mogła oddalić się od wierzgającego w złości malca, stawiającego rodzicielowi żądania kupna tego i owego. Pochylanie się nad cudzym dzieckiem w publicznych środkach transportu i ćwierkanie nad jego uchem uważała za szczyt absurdu. 
Charlie czuła się najszczęśliwsza przy swoich sztalugach. 

Małe nóżki Jamesa wystawały spod szafki, skąd dochodziło także głośne miauczenie. Charlie zauważyła olbrzymią dziurę w skarpetce synka i roześmiała się, zamiast zaniepokoić faktem, że jej pierworodny mógł się zaklinować w tej oto czarnej szczelinie mogącej pomieścić tylko ciało trzyletniego chłopca i kota. 
Nachyliła się i dotknęła koniuszkiem palca prześwitującej przez skarpetkę różowej pięty. 
- Spider-Man postrzelony, pif-paf!
- Mamo! - doszedł do jej uszu oburzony głosik. - Pazurek ją zrobił! I nie kce wyjść!
- Chce, kochanie - poprawiła go Charlie z szerokim uśmiechem. 
- Nie kce! - upierał się dalej malec, nie zwracając uwagi na poprawność językową. 
- Wiesz, jak już stamtąd wyjdziesz, Pazurek sam wyskoczy. 
Nastąpiła chwila kontemplacyjnej ciszy, po czym małe ciałko zaczęło pojawiać się w zasięgu widzenia jego matki - pobrudzona zupełnie od kredek i farbek koszulka podciągnięta aż pod samą szyję, zerwane szelki od spodenek i na końcu - twarz okolona czarnymi kędziorkami i ciemnymi oczami po ojcu. Koniuszek małego nosa był czarny, a nad jedną z brwi przykleił się kawałek jakiejś wycinanki. 
Kot wyskoczył z drugiej strony szafki i zaczął energicznie lizać swoje futerko, podejrzliwie patrząc na swojego wcześniejszego prześladowcę. 
James sapnął ze złością. 
- A to selma! - oświadczył butnie, nieco sepleniąc. Charlie poczuła, jak serce jej rośnie. 
- Czyli ten szelma zrobił dziurę w twoich kolejnych skarpetkach, kochanie? 
Chłopiec z winą winowajcy spojrzał na swoje stopki, ukryte w skarpetkach z wzorem jego ,,najukochańszego bohatera", Spider-Mana. Z jego punktu widzenia wszystko było w porządku, ale Charlie widziała dziurę w małej pięcie, zajmującą akurat miejsce oka tegoż bohatera. 
- Bawiłem się z Pazurkiem i wtedy on mnie cap! - zrelacjonował chłopiec, klaszcząc do wtóru swoich słów. - Goniłem go po całym domu, aż się schował pod safką. 
- Cóż, twój mały przyjaciel nie naprawi twoich skarpetek. 
- Chciałem mu tylko powiedzieć, by jus tego nie robił. To prezent od taty. 
Chodziło oczywiście o skarpetki. 
- Chodź, kochanie, naprawimy ten prezent, zanim tata przyjdzie do domu. 
James energicznie podreptał za nią do salonu, gdzie trzymała wszelkie potrzebne narzędzia. Zazwyczaj zajmowała się naprawą pluszaków Teddy'ego, ich psa, który namiętnie je niszczył i przynosił z miną winowajcy pod jej nogi, ale jej energiczny synek też nie był bez winy. Nie niszczył swoich zabawek, których i tak nie miał zbyt wiele, jako że wyraźnie szedł w ślady matki - jego myśli krążyły wokół kredek, farb i wyklejanek oraz nieskończonej ilości arkuszy papieru. David zainwestował w elektroniczny tablet, żeby jego twórczy synek przestał zasypywać dom rysunkami, ale chłopiec był jeszcze trochę za mały na zapoznawanie się z technologią i jej atrybutami. Tak więc David był od progu witany wachlarzem kartek i bohomazów godnych Picassa. 
James był... inny, niż Charlie oczekiwała. Zaszła w ciążę pod wpływem chwili słabości, gdy oboje z Davidem odpoczywali na długim wyjeździe w Grecji, gdzie szkicowała tła do nowej serii komików, a ona zupełnie się rozmarzyła. Kochała wtedy Davida mocniej niż kiedykolwiek i po raz pierwszy od dawna poczuła, że naprawdę pragnie z nim być i przeżyć całe życie. 
David zgodził się, by spróbowali. Charlie nie myślała o tym, jaką matką może się stać. Podejrzewała nawet, że nic z tego nie będzie. 
Z tej cudownej wycieczki przywiozła jednak Jamesa i po jego narodzinach nigdy, ani przez jedną chwilę nie żałowała, że odważyła się spróbować. Chłopiec był małym promyczkiem, przemykającym po ich spokojnym domu, a jego małe nóżki dreptały wszędzie dookoła. David często nosił go na rękach i sadzał na swoich kolanach, nawet jako zawiniętego w pampersa i śpiochy malucha śliniącego piąstki, podczas oglądania swoich ulubionych filmów. Maluch nie sprawiał im wielu problemów, przesypiał noce i nie grymasił przy jedzeniu. 
Jego wielkim nemezis była jego starsza kuzynka, Emmeline. Dziewczynka, mająca częstszy kontakt z ciocią Libby, powoli opanowywała sztukę zadzierania nosa. James nie lubił się z nią bawić - choć często musiał, gdy rodzice odwiedzali wujka lub vice-versa - i często zaciskał małe piąstki, gdy dziewczynka mu dokuczała. Wyśmiewała superbohaterów, w których istnienie chłopiec bezwzględnie wierzył, i zupełnie ignorowała jego gusta, więc nie mógł z nią porozmawiać o bajkach czy nowej serii klocków. Co gorsza, Emmeline zmuszała go do zabawy lalkami w wielkim, różowym domku dla lalek, który dostała kiedyś na urodziny i teraz się nim chwaliła przed wszystkimi koleżankami. 
Charlie rozumiała niechęć synka, ale starała się załagodzić sytuację. Wiedziała, że kuzyni w końcu dojdą do porozumienia, kiedy tylko ich zainteresowania przestaną tak wiele znaczyć w ich życiu. Dzieci były grzeczne i inteligentne, nigdy nie ciągnęły się za włosy i nie okładały pięściami. Emmeline odziedziczyła marzycielską naturę ojca, a James był małym dżentelmenem, zapatrzonym w ojca jak w obrazek. A skoro oboje byli podobni do swoich ojców, musieli w końcu znaleźć wspólny język. 
Ten czas jednak nie nadszedł. 
Charlie zacerowała małą skarpetkę i Spider-Man wyglądał teraz, jakby mrugał. James zdążył skombinować skądś kartkę i ołówek, którym zawzięcie mazał po arkuszu. Kiedy jednak Teddy uniósł głowę i zastrzygł uszami, chłopiec rzucił ołówek i z okrzykiem ruszył w kierunku drzwi, drepcząc bosymi stopami po panelach. Teddy, szczekając, ruszył ochoczo za nim. 
- Tata! - rozległ się dziki okrzyk w głębi mieszkania, niemal zagłuszony przez piski i szczekanie psa. Kot zwinnie zwiał na piętro. 
- Co mój mały artysta tym razem zmalował? - Głos Davida w końcu przebił się przez harmider, a Teddy, uspokojony i zadowolony, wrócił na matę przed kominkiem. Sapał, jakby przebiegł sto albo i więcej kilometrów. Ośmielił się nawet położyć na boku i wystawić brzuch na drapanie, które miało wkrótce mieć miejsce. - Czy to... dziura w skarpecie mojego kochanego artysty? 
Chłopca aż zatkało. Oczywiście David nie mówił o realnej dziurze - chodziło mu o rysunek. Wchodził właśnie do salonu, z synkiem siedzącym mu na ramieniu i obejmującym go pulchnym ramionkiem. 
- Stajesz się ekspertem, kochanie - przywitała go Charlene, całując w policzek. 
- Hm, mam wprawę. Tyle lat u twojego boku wywarło na mnie nieodwracalny wpływ.
- Aż dziwne, bo ja nie maluję abstrakcji. 
- Nasz kochany szkrab też nie! - roześmiał się David i cmoknął swojego syna w czarne loki na jego głowie. - No, pokaż teraz tacie tę dziurę. 
- Mama naprawiła - wyznał nieco ze smutkiem James, próbując przekręcić stópkę, co mu się oczywiście nie udało. 
- W takim razie mama zasługuje na całusa - oświadczył David i sam stał się wykonawcą obiecanej nagrody. Charlie zaśmiała się wesoło, czując, że jej mąż jest w lepszym humorze niż zazwyczaj. - Zapomniałem, kto miał dziś zamawiać obiad. Ja? 
Charlene przyznała, że istotnie miał to zrobić on. 
- W takim razie musimy wybrać się na miasto, bo na śmierć zapomniałem. 
- Dobrze. Skończyłam dzisiaj pierwsze szkice nowego rozdziału i wysłałam do wydawcy całą część pierwszą. Mam wolny cały wieczór. 
- Ja tes! - oświadczył James energicznie. 
- A Ted? - David postawił synka na ziemi i zaczął czochrać swojego kochanego psa, od dobrej chwili wystawionego na pieszczoty. - Ted, staruszku, ty też masz wolny wieczór? 
Pies nie odpowiedział, sapiąc z zadowolenia, obrócony łapami do góry na swojej macie. 
James pobiegł się przebrać, a Charlie poszła za nim. Podejrzewała, że jej mądry synek wcale nie pomyśli o tym, by najpierw zmyć z siebie cały przyklejony do niego brud.  

Emmeline kończyła dziesięć lat. Sześcioletni James łaskawie zgodził się przyjść na przyjęcie kuzynki, zwabiony obietnicą zakupu nowych pisaków, o które prosił od jakiegoś czasu. Wiedział jednak, że na pewne rzeczy, zwłaszcza te, na które rodzice mówili ,,drogie", musiał sobie zasłużyć. Tata i mama nigdy nie łamali danych mu obietnic, więc chłopiec, uzbrojony po zęby w cierpliwość i spokój ducha, zjawił się na przyjęciu. O dziwo, kuzynka, uczęszczająca już do szkoły, zaprosiła koleżanki i wcale nie miała zamiaru zaciągać swojego młodszego kuzyna do kąta z domem dla lalek. W gronie zaproszonych dzieci znalazło się także dwóch chłopców, którzy wciągnęli go do zabawy w obrzucaniu się confetti i owijaniu serpentynami. James nie mógł być szczęśliwszy. 
Dorośli zebrali się w oddalonym od zgiełku patio, gdzie serwowano drinki i nakładano na talerze dietetyczne sałatki i przekąski. David z największą przyjemnością wdał się w rozmowę z bratem, a Charlie odnalazła spokojny kąt, gdzie mogła porozmawiać z Libby. 
O dziwo, Libby jako jedyna z całego grona nadal pozostawała singielką i, według jej własnych słów, całkiem dobrze się bawiła. Rodzice załamywali nad nią ręce, ale na szczęście mieli pełne ręce roboty z wnukami, więc nie musiała długo się przed nimi tłumaczyć. 
Libby pracowała w jednej z filii znanego projektanta, zajmując się sprzedażą i promocją, co uczyniło ją jeszcze bardziej rozgadaną i pewną siebie kobietą. Praca jej służyła. Wyglądała olśniewająco i każdy obecny na przyjęciu mężczyzna, żonaty czy nie, siłą woli musiał zwrócić na nią uwagę. Charlie ze zdumieniem zdała sobie sprawę z tego, że gdyby nie David i jego przekora, ona również byłaby tego typu osobą. Zanim stworzyła z Davidem związek, takie właśnie marzenia snuła - o samotności, wolności, niezależności. Chciała mieć przed sobą niekończący się horyzont możliwości. Mogłaby pracować sama i czerpałaby z tego wiele przyjemności. Wiedziała, że w głębi serca jest osobą, która zawsze była najszczęśliwsza sama ze sobą. 
Ale David to zmienił. Zmienił ją. James był tego potwierdzeniem. 
Libby bezlitośnie wdarła się w jej przemyślenia. Wypiła drugiego drinka i zdawała się upijać na wesoło. 
- Wiesz, że William był w tobie zakochany? - rzuciła niedbale, wkładając parasolkę do swojego żółtego drinka. - Pisał nawet jakieś smętne wiersze o twojej urodzie. Myślałam, że spalę się ze wstydu, kiedy trafiły w moje ręce. 
Charlie niemal udławiła się oliwką ze swojego martini. 
- C-co? Co ty mówisz? 
- Och, on zawsze był zbyt nieśmiały, a ty byłaś... cóż, żadne z was nie grzeszyło śmiałością. Zresztą, wiedziałam, że nie przyszłoby ci do głowy, by myśleć o moich braciach w kategoriach romantyzmu i powiedziałam mu to. Przepłakał całą noc. 
- Co... skąd... - Charlie chciała właściwie zapytać. dlaczego Libby właściwie poruszyła ten temat, ale rzut oka na szklankę z żółtym płynem wyjaśnił jej wszystko. 
- Ale się na mnie wściekł, gdy zaczęłaś chodzić z Dave'em! Ha! A przecież jemu powiedziałam to samo! Że to niemożliwe, że łączą nas jakieś rodzinne więzy, bla, bla, takie tam bzdury. David chciał mi zrobić na złość, czułam to. Ale w sumie od zawsze był tym odważniejszym bratem. Ha, ha, jeśli nie mogłam ich odróżnić, po prostu wyzywałam ich, żeby zeszli do piwnicy do zsypu. Dave zawsze schodził!
- Libby, chyba za dużo wypiłaś. 
Dziewczyna wzruszyła ramionami. 
- To szczera prawda. Właściwie chciałam ciebie chronić, bo miałam wrażenie, że... ale myliłam się. Widziałaś w nich mężczyzn, prawda? Nie traktowałaś ich wcale jak swoich braci. To ja ich tak oczywiście traktowałam i sądziłam, że ty też, bo uznałam cię za moją siostrę. Teraz jesteś nią naprawdę. Ach, wzruszyłam się. 
Libby odwróciła się plecami do przyjaciółki z dawnych lat i poszła po kolejnego drinka.
Charlie została sama z mieszanymi uczuciami i galopującymi myślami.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz